Pamiętnik Ewy”- taka przesyłka dotarła do Rodziny w latach 80-tych. „Oddać do rąk Janiny D”. Pomimo starań, nigdy nie udało się dotrzeć do adresatki. Pamiętnik budził emocje. Wspomina się tam miejsca i ludzi dobrze Rodzinie znane, gdyż Ewa okazała się odległą w czasie i przestrzeni kuzynką, mieszkającą gdzieś na Antypodach, z którą Rodzina straciła po wojnie kontakt. Pamiętnik przeleżał w szufladzie 30 lat. Nadszedł czas, aby podzielić się nim z Wami. Są to prywatne notatki, nigdy nie szykowane do publikacji, dlatego emocje w nich zawarte, często naiwne i patetyczne, są prawdziwe, a nie obliczone na efekt wstrząśnięcia czytelnikiem.

Zapraszam Was na wędrówkę w czasie i przestrzeni. Naszym przewodnikiem będzie Ewa Wojakowska-dziewczyna, która prowadziła przed wojną normalne, beztroskie życie, zanim jej świat się rozpadł.

Przepisując Pamiętnik nie ingeruję w składnię zdań, ani w archaiczną pisownię wyrazów. Poprawiam jedynie literówki, interpunkcję, kolejność słów tam, gdzie zaznaczyła to autorka. Ilustracje pochodzą z zasobów internetu, lub z archiwów własnych. Wprowadziłam je jako dekorację, nie stanowią one elementu pierwotnego pamiętnika. Konwencja bloga wymaga nadawania tytułów postom. Również owe tytuły nie są częścią pamiętnika.

Informacja dla nowych czytelników:

Po prawej stronie znajduje się link do początku historii Ewy.

Przed skopiowaniem fragmentów pamiętnika na inne portale, prosimy o zwrócenie się o zgodę!

czwartek, 31 marca 2011

Nie dziewka, tylko dama.

W sklepach sprzedają wódkę, mydło i namiastkę herbaty. Rosjanie są podnieceni, codziennie po pracy mamy mitingi hołdownicze dla Stalina i protestacyjne przeciwko faszyzmowi.
Otrzymałam rozpaczliwy list od żony Adasia- Lusi. Pracuje na kołchozie Men Bułak, obsługuje krowy i cielęta. Zechło jej cielę, czeka ją dochodzenie karne. Prosi mnie, abym na wypadek aresztowania, otoczyła opieką jej nieletnie dzieci.
Kilka dni później otrzymałam drugi list, donosi:
„Bóg ulitował się nad moimi dziećmi, inna krowa ma dwie cieliczki, więc plan zostanie dopełniony, a ja zostałam uwolnioną od zarzutu sabotażu”.

W pierwszych dniach sierpnia kulturnik zwołał miting w sprawie pożyczki wojennej. Gadał, że pożyczka jest dobrowolna, że każdy rozumie potrzeby Z.S.R.R., a na zakończenie odczytał listę, ile i kto ma dać. Polakom wyznaczono po 50 rubli.
W sprawie pożyczki zabrała głos Niuta Sędzielowska. Podniosła, że Polacy nie mogą tyle dać, bo zarabiają mało. Zapytała:
-Skąd my takie sumy weźmiemy?
-Sprzedacie trochę rzeczy i będzie na pożyczkę- powiedział kulturnik.
-Jak wam nie wstyd! My, Polacy, mamy sprzedać poskie rzeczy na sowiecką pożyczkę. Rosja krajem bogatym, na pewno nie potrzebujecie naszych resztek!- powiedziała Niuta.
Kulturnik poczerwieniał, po chwili powiedział, że na pożyczkę dać musimy. Pod presją dałyśmy 50 rubli z tym, że będą nam potrącać z zarobku po 10 rubli miesięcznie.
Wydano obostrzone przepisy dla pracujących, że najdrobniejsze uchylenia zostaną pociągnięte pod sabotaż, za co grozi kara śmierci, lub przymusowe roboty w łagierze. Na nas padł blady strach. Do prac rolnych są pociągani wszyscy mieszkańcy miasta, nie wyłączając urzędników, starców i lekarzy.
Czasami zdobywamy gazetę. Komunikaty wojenne mówią tylko o zaciętych bojach i o zdaniu miast. Musi być źle, jak nie podają nazw tych zdanych miast.

Polki cierpią na ogólną anemię i zanik niektórych gruczołów. Menstruacji nie mamy od szeregu miesięcy, wpływa na to złe odżywianie i praca ponad siły.
O sprawie polskiej głucho, gazety piszą jedynie o umowie z Anglią.
Praca polna wychodzi bokami, tak dłużej nie wytrzymam. Ze wschodem słońca wychodzę do pracy, a wracam po zachodzie słońca, często późno wieczorem, gdy wypadnie słuchać mitingów politycznych, które odbierają nam czas tak bardzo potrzebny, by naprawić podniszczoną odzież i utrzymać ciało w czystości.

31 sierpnia 1941. Od rana ślęczę na skwarze słonecznym i obłamuję kukurydzę. Współpracujące ze mną Polki co chwila zadają mi pytanie.
-No i co? Już mamy 31 sierpnia i nas nic dobrego nie spotkało.
-Czekajcie! Do godziny 12 w nocy jest 31 sierpnia- powiedziałam.
Wieczorem, po zachodzie słońca, wracamy z pracy. Idziemy i milczymy. Jesteśmy zmęczone i głodne.
U progu izby oczekuje mnie mama, trzyma w ręce wezwanie do N.K.W.D. na dziś wieczór. Mina mamy zaambarasowana, powiedziała:
-Wszyscy Polacy otrzymali takie wezwanie.
Opanowało mnie podniecenie.
Zjadłyśmy zupę, zamieniłam rzeczy i poszłyśmy do N.K.W.D.
W korytarzu N.K.W.D. zastałyśmy urdżarskich Polaków. Twarze ich zastraszone, krążą różne fantastyczne wersje.
Niuta zarażą pesymizmem całe otoczenie, mówi:
-Wszystkich zapędzą do ciężkich robót, nawet starców, a kto wie, czy nie zamkną nas na czas wojny w obozie?
-Daj spokój, zobaczysz, iż wszystko będzie dobrze.
Po półgodzinnym wyczekiwaniu, z kancelarii wyszedł wysoki, w średnim wieku, bez czapki na głowie, major N.K.W.D, przybyły z Semipałatyńska. Za nim wyszedł, w czapie na głowie, zastępca naczelnika miejscowego N.K.W.D.- Bielajew, trzymając ręce w kieszeniach spodni.
Major, o gładkich manierach, wystąpił pośrodku poczekalni, pochylił głowę, powiedział:
-Zdrastwuj.
Po krótkiej przerwie zaczął:
-Do tej pory poczytywano was, jako skazańców, od dzisiaj jesteście wolnymi obywatelami Polski.
Słowa te oszołomiły nas. Jesteśmy pod wrażeniem nie tylko amnestii, ale grzeczności tego oficera N.K.W.D. Był to pierwszy wypadek spotkania kulturalnego Sowieta. Nawet nasz chamski Bielajew mówił łagodnym głosem, co nie bardzo przypadało mu do twarzy.
Major poinformował nas o amnestii i o tym, że jesteśmy zwolnieni od robót przymusowych. Prosił, abyśmy jeszcze dzisiaj zdali sowieckie paszporty, a w miejsce tych, za kilka dni, otrzymamy zaświadczenia stwierdzające nasze polskie obywatelstwo, po uprzednim oświadczeniu, jakie wybieramy obywatelstwo, czy polskie, czy sowieckie. Poza tym poinformował nas, że możemy swobodnie poruszać się po całym Związku Socjalistycznych Republik Rad, natomiast nie wolno nam zamieszkać w miastach I kategorii, jak: Taszkient, Ałma Ata, w miastach objętych strefą działań wojennych, to jest 200 kilometrów od frontu oraz w strefach przygranicznych, 100 kilometrów od granicy. Major radził, abyśmy zaczekali na zaświadczenie i dopiero potem wyjechali, dokąd zechcemy.
-Z resztą opieką otoczy was poselstwo polskie w Moskwie.
Czekamy przed gmachem N.K.W.D., by zdać sowieckie paszporty i złożyć oświadczenie.
Znajome podchodzą i wycałowują mnie za proroczy sen.
-Najlepiej zrobimy, gdy zaraz opuścimy to znienawidzone miejsce zesłania- powiedziałam do mamy.
-Radzę zaczekać na papiery i przezimować tutaj, a w międzyczasie nasze władze polskie wskażą nam, co robić- doradziła mama.
-Nie podzielam zdania mamy, bo nie wiadomo, jak będzie później z komunikacją i sytuacją na froncie.
Do północy trwało zdawanie paszportów i składanie oświadczeń. Tylko Ukrainka- Asia Panczenko, żona Petlurowca, poprosiła o obywatelstwo sowieckie.
Powróciłyśmy do domu oszołomione wolnością. Całą noc spędziłyśmy na rozmowach, omawiając plan opuszczenia Urdżaru.
Nazajutrz nie poszłam więcej do tej znienawidzonej pracy, aczkolwiek artel przysłał, abym podjęła pracę wolno najemnej.

Dwa dni spędziłam na wzajemnych odwiedzinach. Radości nie było końca.
Trzeciego dnia po amnestii, zaszłam do artelu po igłę, bowiem za igłę można otrzymać kilka litrów mleka. Zastępca, zawiaduszczy artelu, zaczepił mnie:
-A ty dziewko, czemu nie przychodzisz na robotę?
-Po pierwsze, nie dziewka, po drugie, nie mam obowiązku pracować.
Sowiet poprosił obecne przy rozmowie Polki, aby przetłumaczyły, co powiedziałam.
-A jak mam teraz mówić?- zapytał
-Dama- powiedziała jedna z Polek.
Na twarzy sowieciarza zaigrał uśmiech i powiedział:
-Dobrze.

4 komentarze:

  1. Przypomniało mi się takie zdarzenie, jeżeli chodzi o damy, zupełnie nie związane z życiem Ewy. W szkole średniej pracował człowiek o arytoskratycznych korzeniach, manierach, "von" przed nazwiskiem, ubierał biały, jedwabny szalik, pilotkę skórzaną, okularki do tego i jeździł po okolicy swoim motorkiem. Pewnego razu przychodzi do pokoju nauczycielskiego, grono pali papierosy, a on odwraca głowę z obrzydzeniem i mówi"
    "Dawniej to paliły damy i k...y, a ja tutaj dam nie widzę". Jaka była reakcja obecnych, nie wiem, opowiadał mi to nauczyciel, już nieżyjący, a "von" też już nie żyje, pamiętam, jak jeździł owym motorkiem po prośbie do swoich dawnych uczniów. Ot, życie.

    OdpowiedzUsuń
  2. No, to arystokrata, cokolwiek chyba zwyrodniały, kulturą się nie popisał. Pewnie dlatego na starość na żebry chadzać musiał :-(

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakiś podstęp chyba jest w tym zdawaniu dokumentów ...
    To był chyba arystokrata przez małe "a" :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś mi tu jedną wielką ściemą zajechało... Obym sie myliła :/

    OdpowiedzUsuń