Pamiętnik Ewy”- taka przesyłka dotarła do Rodziny w latach 80-tych. „Oddać do rąk Janiny D”. Pomimo starań, nigdy nie udało się dotrzeć do adresatki. Pamiętnik budził emocje. Wspomina się tam miejsca i ludzi dobrze Rodzinie znane, gdyż Ewa okazała się odległą w czasie i przestrzeni kuzynką, mieszkającą gdzieś na Antypodach, z którą Rodzina straciła po wojnie kontakt. Pamiętnik przeleżał w szufladzie 30 lat. Nadszedł czas, aby podzielić się nim z Wami. Są to prywatne notatki, nigdy nie szykowane do publikacji, dlatego emocje w nich zawarte, często naiwne i patetyczne, są prawdziwe, a nie obliczone na efekt wstrząśnięcia czytelnikiem.

Zapraszam Was na wędrówkę w czasie i przestrzeni. Naszym przewodnikiem będzie Ewa Wojakowska-dziewczyna, która prowadziła przed wojną normalne, beztroskie życie, zanim jej świat się rozpadł.

Przepisując Pamiętnik nie ingeruję w składnię zdań, ani w archaiczną pisownię wyrazów. Poprawiam jedynie literówki, interpunkcję, kolejność słów tam, gdzie zaznaczyła to autorka. Ilustracje pochodzą z zasobów internetu, lub z archiwów własnych. Wprowadziłam je jako dekorację, nie stanowią one elementu pierwotnego pamiętnika. Konwencja bloga wymaga nadawania tytułów postom. Również owe tytuły nie są częścią pamiętnika.

Informacja dla nowych czytelników:

Po prawej stronie znajduje się link do początku historii Ewy.

Przed skopiowaniem fragmentów pamiętnika na inne portale, prosimy o zwrócenie się o zgodę!

sobota, 12 marca 2011

Mieszkanie i praca.

4 maja. Wynajęłyśmy mieszkanie, jedną izbę bez podłogi, za 20 rubli miesięcznie. Najęłyśmy arbę, załadowałyśmy rzeczy i pojechałyśmy do nowej siedziby.
W wynajętej izbie zastałyśmy ze dwa tuziny kumoszek. Znosimy bagaż i dopiero teraz oświadczyli nam gospodarze, iż będą nadal mieszkać w swej izbie na pryczy, a nam wyznaczyli miejsce tuż obok swych prycz, na ziemi.
Zabrałyśmy rzeczy i powróciłyśmy do artelu.
W Milicji wydali nam paszporty, ważne na 5 lat, z jakimś paragrafem, że wolno nam przebywać w rejonie urdżarskim w promieniu 5-ciu kilometrów. Przy sposobności oświadczono mi, że zostałam skazaną na 10 lat pracy w Urdżarze i dopiero po odbyciu kary, będę mogła wyjechać, dokąd zechcę.

Niedziela, 5 maja. Mama wyszła szukać mieszkania. Wróciła po półgodzinie. Wynajęła izbę z łóżkiem u młodej Rosjanki Nataszy, za 20 rubli miesięcznie. Natasza zajmuje izbę z kuchnią. Izbę odnajęła, a sama mieszka z córką w kuchni. Mąż Nataszy pracuje poza Urdżarem, przyjeżdża do domu jedynie na „wychodnoj”.
Wynajęłyśmy arbę i pojechałyśmy do nowego mieszkania. W izbie zastałyśmy żelazne łóżko, stół, ławkę, a w narożniku izby wisiała ikona. Pieca nie było. Mama zajęła łóżko, a ja pościeliłam sobie na glinianej podłodze.
Gospodyni sympatyczna, silna brunetka, liczy około 30-ści lat. Wskazała nam locus, a była to dziura wykopana na stepie za chałupą i zatroczyła, abyśmy nie używały papieru, tylko liście, bo od papierów może powstać pożar i spłonie chałupa. Przyrzekłyśmy przestrzegać zarządzenia.
Ledwo rozłożyłyśmy rzeczy, odwiedziła nas miejscowa nauczycielka. Sprzedałam jej suknię balową z crepe satin za 120 rubli. Suknia z lewej strony była z boku rozcięta i posiadała pretensjonalne, białe rękawy. Nauczycielka z miejsca ubrała suknię i poszła na bazar, by robić furorę.
Mając pieniądze, poszłyśmy również na bazar. Bazar był nad rzeczułką, stanowił obszerny plac targowy. Każdej niedzieli wolno na bazarze handlować. Kołchoźnicy sprzedają nadmiar produktów rolnych, inni wyprzedają własne rzeczy i naczynia.
Bazar podzielony jest na dwie części. W jednej kołchoźnicy sprzedają swe produkty: machorkę, jaja, mięso, masło, olej, mąkę tylko na pudy, mleko, twaróg, drób, solone pomidory, kwaszoną kapustę, cebulę, ziemniaki tylko na wiadra, miód pszczelny, suszone jabłka i gruszki.
Na drugiej części bazaru mieszkańcy miasta wyprzedają swe rzeczy jak: łóżka, szafy, krzesła, ławki, naczynia kuchenne i stołowe oraz podniszczoną odzież i obuwie.
Na bazarze panuje tłok, przybyli nie tylko mieszkańcy miasta, ale i okolicy. U wejścia na bazar ryczy patefończyk, zachwala siebie do kupna. Przyszły Polki z rzeczami, są oblegane, a Rosjanie i Kazachowie podbijają ceny.

Zamierzamy nabyć wiadro na wodę, ale wiadra nikt nie wystawił na sprzedaż. Wielkim popytem cieszą się igły, są po prostu rozchwytywane.
Ceny na produkty rolne i za starzyznę wysokie w stosunku do zarobków, które wynoszą od 80 do 200 rubli miesięcznie. Na bazarze cena za podniszczone stare buciki damskie wynosi od 150 do 200 rubli, a za ubranie męskie od 1000 do 1400 rubli. Nieosiągalne są grzebienie. Tubylcy, dla swego użytku, robią grzebienie drewniane. Są nieudolne, ale pożyteczne w wyczesywaniu wszy, które stanowią plagę.
Nabyłyśmy kilka jaj i słoik miodu. Niektóre Polki poszły do kina w cerkwii, opowiadały, że tam, gdzie był ołtarz, ustawiono ekran.

5 maja. Wczesnym rankiem, po wschodzie słońca, poszłyśmy do stepowego locusu. Jeszcze nie przykucnęłyśmy, a obstąpiły nas kury i prosiak. Odpędzamy napastników, ale bezskutecznie. Ledwo wstałyśmy, a kury i prosiak zlikwidowały odchody.
Z czasem poznałyśmy, że w całym Urdżarze odchody ludzkie stanowią pokarm dla zwierząt domowych.
Rosjanie i Kazachowie pytają nas, skąd pochodzimy, że posiadamy tyle pięknych rzeczy? Opowiadamy, że z Polski, mówimy im, jak żyją ludzie w Polsce. Jedni i drudzy przytakują głowami, ale nie wierzą, ażeby w Polsce można było dowolnie kupić każdą ilość obuwia i garderoby.

7 maja. Wysłałam listy do teściowej i cioci Stanisławy, prosząc o powiadomienie Mietka.
Chodzą słuchy, że poza granicę Z.S.R.R. pisać nie wolno.

Od 5 do 13 maja codziennie chodzimy do kancelarii artelu, przechodzimy rejestrację. Ponoć chodzi o to, by zatrudnić nas „po specjalności”.

14 maja. Skierowano mnie do cegielni, położonej na skraju miasta. Ubrana w popielaty kostium, czystą bluzkę i niebieską czapeczkę, poszłam do cegielni, by podjąć pracę „po specjalności”.
Cegielnia prymitywna. Cegłę wyrabiano ręcznie i wypalano w piecu polnym. Ród męski skierowano do kopania gliny i zwożenia jej do dołu, a gdy dół zapełniono gliną, napuszczano wodę, włączano mieszadło i konie, chodząc, jak w menażu, mieszały glinę. Margiel wypływał na powierzchnię, a kamienie opadały na dno mieszadła.
Mnie postawiono przy stole, na którym leżała glina, dano do rąk drewnianą formę i objaśniono, jak robić cegłę.
Wpierw obmyłam formę o czterech przegrodach w wodzie, następnie wnętrze wysypałam piaskiem, oderwałam kawał gliny, wymiesiłam na stole w piasku i z całej siły wrzuciłam do formy. Wzięłam patyk i wygładziłam glinę. Po tej czynności, obowiązaną byłam zanieść formę tę około 100 metrów, do miejsca, gdzie suszono cegły. Tam wywróciłam formę i światło dzienne ujrzały cztery nieudolne cegły.
Pięć dni wytrzymałam przy tej pracy, potem przydzielono mnie do suszenia cegły i układania w sztafle.

Mamę również zapędzili do pracy w cegielni. Zna języki starożytne i współczesne, jest polonistką, ma ukończone Konserwatorium Muzyczne, więc zgodnie z zapowiedzią, pracuje „po specjalności”, przy składaniu cegły. Po pięciu dniach pracy ponad siły, mama zaszła do artelu, udowodniła swój wiek, że zgodnie z sowiecką konstytucją, praca ją nie obowiązuje. Została zwolniona od pracy przymusowej.
-Dajcie mi możność życia, jak do pracy fizycznej nie mam siły- powiedziała mama do kierownika aretlu.
-U nas taka konstytucja, że kto nie pracuje, ten nie je- powiedział zawiaduszczy.
-Bezprawnie zabraliście mi dwa domy, męża wtrącili do więzienia, wydarli z własnego mieszkania, zrabowali meble, rzeczy i różne pamiątki, gromadzone przez szereg pokoleń. Dzisiaj chcecie, bym umarła z głodu, bo tak chce wasza konstytucja- powiedziała mama.
Zawiaduszczy załamał ręce i nic nie powiedział.

Za cegielną istnieje cmentarz bez ogrodzenia. Stanowi równocześnie pastwisko dla krów. Groby Kazachów są wysoko usypane, posiadają nagrobki lub tablice z półksiężycem i gwiazdą. Rosjan zaś są niskie i bez krzyży.
Wikt w stołówce bez zmian. Barszcz, mielony zraz z ziemniakami, kromka chleba i herbata bez cukru, a wieczorem łapsza. Większość robotników artelu ma rodziny, więc jadają w domu. Poza tym zarobek nie wystarczyłby na opłacenie stołówki.
Proletariat rosyjski pyta nas, za co wywieziono nas na odludzie? Powiedzieliśmy im prawdę, czym zyskaliśmy ich sympatię.
Kazachowie są brudni. Starsza generacja nie zna języka rosyjskiego. Nasza gospodyni- Rosjanka Natasza- codziennie wysiaduje z córką przed chałupą i wzajemnie iskają we włosach wszy.


4 komentarze:

  1. Na zdjęciach- ładne wiadro- marzenie zesłańców w Kazachstanie. Ręczna produkcja cegieł. Fotki wyszperane z internetu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wydrzeć człowieka z jego gniazda, wywieźć na obczyznę, Ewa chyba przystosuje się, jest młoda, ale jej mama?
    Czasami zastanawiam się, jak bym postąpiła w obliczu zagrożenia, gdzie ceną jest życie? Obym nie musiała.
    Mama moja była małą dziewczynką w czasie wojny i opowiadała, że jak Niemcy stacjonowali we wsi, to było czyściutko, oni pachnący, porządek, jak weszli Sowieci, to zupełnie na odwrót, najgorsi byli Kałmucy, skośnoocy żołnierze, dziewczęta musiały ukrywać się przed nimi. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Maria- Zgadza się. Jak ktoś miał nieszczęście wpaść pod okupację Niemców, a potem Sowietów, zawsze przeciwstawia oba modele funkcjonowania. Totalny bałagan, który niestety, towarzyszył nam dziesiątki lat dzięki "wyzwolicielom" w komunie i -nie chcę wartościować, ale chyba bardziej cywilizowaną okupację niemiecką.

    OdpowiedzUsuń
  4. Paszport na 5 lat i praca na 10. Ot, logika! Ciekawy ten przydział robót według specjalności, pewnie też zaliczyłabym cegielnię:( Oj, ciężki los Ewy, a mama pewnie lekko zwątpi w cel dalszej egzystencji? Ewa nic o tym nie pisze, ale zastanawiam się jak kobieta przyzwyczajona do luksusów, mająca w głowie ów cudny bal potrafi tak bez skargi zniesc tyle cierpienia? Kiedy energia się wyczerpie i podda się?

    OdpowiedzUsuń