Pamiętnik Ewy”- taka przesyłka dotarła do Rodziny w latach 80-tych. „Oddać do rąk Janiny D”. Pomimo starań, nigdy nie udało się dotrzeć do adresatki. Pamiętnik budził emocje. Wspomina się tam miejsca i ludzi dobrze Rodzinie znane, gdyż Ewa okazała się odległą w czasie i przestrzeni kuzynką, mieszkającą gdzieś na Antypodach, z którą Rodzina straciła po wojnie kontakt. Pamiętnik przeleżał w szufladzie 30 lat. Nadszedł czas, aby podzielić się nim z Wami. Są to prywatne notatki, nigdy nie szykowane do publikacji, dlatego emocje w nich zawarte, często naiwne i patetyczne, są prawdziwe, a nie obliczone na efekt wstrząśnięcia czytelnikiem.

Zapraszam Was na wędrówkę w czasie i przestrzeni. Naszym przewodnikiem będzie Ewa Wojakowska-dziewczyna, która prowadziła przed wojną normalne, beztroskie życie, zanim jej świat się rozpadł.

Przepisując Pamiętnik nie ingeruję w składnię zdań, ani w archaiczną pisownię wyrazów. Poprawiam jedynie literówki, interpunkcję, kolejność słów tam, gdzie zaznaczyła to autorka. Ilustracje pochodzą z zasobów internetu, lub z archiwów własnych. Wprowadziłam je jako dekorację, nie stanowią one elementu pierwotnego pamiętnika. Konwencja bloga wymaga nadawania tytułów postom. Również owe tytuły nie są częścią pamiętnika.

Informacja dla nowych czytelników:

Po prawej stronie znajduje się link do początku historii Ewy.

Przed skopiowaniem fragmentów pamiętnika na inne portale, prosimy o zwrócenie się o zgodę!

sobota, 5 marca 2011

Podróż z obłąkaną.

Powoli znika Lwów. Pociąg mknie zawzięcie. Przed oczyma migają obrazy Polski, pola pokryte bujną oziminą, długie rzędy skib, czarnej, tłustej ziemi, pachnące lasy i schludne wioski.
Zapadł zmrok, przysłonił nam krajobraz Polski. Leżę na posłaniu wsłuchana w turkot rozpędzonej lokomotywy i zgrzyt kół wagnonów.
Nazajutrz, 15 kwietnia, mieliśmy postój w Złoczowie. Wydano nam chleb, cukier i wiadro wody.
Stoimy w Złoczowie, mijają nas liczne pociągi z deportowanymi. Baboniowa ze skrajnego pesymizmu, wpadła w optymizm. Pociesza nas, że na cały świat wysłano depesze o tym barbarzyństwie i pod naporem opinii publicznej, Sowieci zostaną zmuszeni do odstąpienia od tego szatańskiego planu deportacji.
-Zobaczycie, granicy Polski nie przekroczymy- zapewniała nas Baboniowa.
Tymczasem pociąg ruszył i gna na wschód.
Dusanowa popadła w silny roztrój nerwowy. Już nie panuje nad sobą. Dla otoczenia jest niebezpieczną. Pilnujemy ją. Dłuższy postój mieliśmy w Tarnopolu. Od Tarnopola w wagonie nastała przygnębiająca cisza. Nikt nie mówi, każdy walczy z własnymi myślami.
Po południu stanęliśmy w Podwołoczyskach, ostatniej stacji granicznej Państwa Polskiego. Otrzymaliśmy po raz wtóry prowiant z zastrzeżeniem, że to już na jutro.
Poszłam z Freydenbergiem po prowiant. Wracająć, doznałam dziwnego uczucia, że opuszczam Ojczyznę. Przed oczyma widziałam obrazy kibitek, tajgi i Syberii. Odeszłam w bok i z pod płotu zaczerpnęłam pełną garść ziemi, ziemi polskiej. Podniosłam kilka polskich kamyczków, zerwałam gałązkę z polskiego krzewu, oblepioną zielonymi pączkami i powróciłam do swoich.

Ziemię polską podzieliłam wśród wszystkich, aby była zarzewiem łączności z ojczyzną, by przewodziła nam i zawiodła nas do wolnej i niepodległej Polski.
Znowu przeliczono nas. Człowiek, jako jednostka, nie wchodzi w rachubę, stanowi ilość niewolników czerwonego cara.

Słońce zachodzi krwawo, kryje swe oblicze, jak gdyby nie chciało patrzeć na tragedię Narodu Polskiego.
Mijamy granice Polski, żegnamy Polskę znakiem krzyża świętego i znak krzyża wznosimy na ziemię, gdzie krzyż splugawiono.
Baboniowa wygłasza proroctwo, że zawrócą nas od Kijowa.

Wjechaliśmy na teren Związku Sowieckich Republik Rad. Jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej krajobraz uległ zmianie. Przy jednym z okienek siedzą profesor Urban i krawiec Szymański i bacznie obserwują. Mijamy pola, pokryte nędzną oziminą, rzadko występują wioski, wygląd wiosek przygnębiający.Chaty zaniedbane, zagrody nie opłotowane, nigdzie nie widać człowieka. Ciekawe, że dotąd nie zauważyliśmy sadów owocowych. Również drogi świecą pustkami.
Profesor Urban i Szymański znają Rosje sprzed rewolucji, kiwają głowami.
-Boże, jaka okropna nędza panuje na tej urodzajnej ziemi.

Pociąg stanął na jakiejś małej stacyjce. Budynek dworcowy obdrapany, na peronie stoją wieśniacy nędznie odziani.
Mama, przeglądając podręczną torbę z prowiantem, stwierdziła, że część chleba spleśniała. Podaje mi spleśniały chleb, abym wyrzuciła oknem. Wyrzuciłam chleb przez okno, a wieśniak pozbierał ten spleśniały chleb.
Na zjawisko to patrzymy ze zdziwieniem.
Nazajutrz rano, profesor Urban zapowiedział, aby chleba nie wyrzucać.
-Kto ma nadmiar, niech mnie odda.

Stan Dusanowej uległ pogorszeniu. Zdziera z siebie rzeczy i śpiewa, to wyzywa nas. Ostatnio poczęła węszyć za nożem. Codziennie zgłaszam strażnikowi, ale bez skutku. W końcu, dla naszego bezpieczeństwa, zostaliśmy zniewoleni powiązać Dusanową sznurem.

Krajobraz Ukrainy bez zmian. Widzimy chaty, źle odzianych ludzi, zdewastowane lasy.
Profesor Urban i Szymański opowiadają swe przezycia z Rosji za czasów rewolucji. Z rozmów ich wynika, że w Rosji panował wielki głód.

Pociąg mknie, mijamy nawet większe stacje kolejowe. Kiedy zapadł zmrok, odmówiliśmy wspólną modlitwę i wystawili dyżur przy Dusanowej.
Ległam na posłaniu. Długo nie mogłam zasnąć, wreszcie, ukołysana turkotem kół wagonów, zasnęłam. O północy pociąg stanął na rozjeździe, a przed wagony wypełzli strażnicy z karabinami najeżonymi bagnetami.

17 kwietnia rano zbudziły mnie promienie słońca. Pociąg mknie na Kijów. Krajobraz bez zmiany z tą różnicą, że występują lasy sosnowe i rozległe łąki, na których zauważyliśmy bociana. Jesteśmy na chleborodnej Ukrainie, widzimy apatycznych, wybiedzonych ludzi, których twarze są przygnębione.
Zadajemy sobie pytanie: „gdzie ta rozśpiewana Ukraina?” Czasami widzimy zabłąkanego wróbelka, uciekającego przed rozpędzonym pociągiem. Ptactwo stroni od siedzib ludzkich, bo nie chce paść ofiarą głodnych ludzi.

Pod zachód słońca osiągnęliśmy rzekę Dniepr i wjechaliśmy na długi, stalowy most. Pociąg sunie powoli, woda w rzece mętna, płynie wartko, występują liczne wiry. Zazdrościmy wodom, że mogą płynąć, są wolne i nieskrępowane, a nas wiozą w zamkniętych wagonach pod uzbrojoną strażą. Lokomotywa, ten wspaniały wynalazek Stephensona, miast być pożyteczną człowiekowi, wlecze nas, bezbronnych, w zapadły świat. Świat niewiadomego jutra.
Minęliśmy historyczny Kijów, gdzie na wzgórzach, opodal spławnej rzeki Borystenes, późniejszego Dniepru, bogatej w ryby, jeszcze w II wieku naszej ery, osiedli Lędzianie, późniejsi Polanie, obecnie Polacy i Kijów pamięta króla Bolka, zwanego Chrobrym.
Pociąg przystanął na wzgórzu, wśród lasów sosnowych, skąd widok na dolinę, gdzie wegetuje współczesny Kijów.
„Pasterze” N.K.W.D. przeliczyli swoje stado, wydali prowiant i nie zabrali obłąkanej.

Dzisiaj wypadł dyżur na mnie i Zygmunta Urbana. Siedzę na pryczy, a Zygmunt na tobołku i pilnujemy obłąkanej.
Wariatka podeszła do mnie, zapytała:
-Czemu pani nie śpi?
-Myśli nie dają mi spać- powiedziałam.
-Dlaczego ma pasek przy spodniach?- zapytała.
-Aby mu spodnie nie spadły- na to cały wagon wybuchnął śmiechem.
-On chce mnie tym paskiem zamordować!- krzyczy wariatka
W nocy pociąg ruszył. Nikt nie śpi. Z jednej strony turkocą koła wagonów, z drugiej krzyki obłąkanej.

Nazajutrz, 18 kwietnia, wariatka napastuje mnie, abym pozwoliła podarować Zygmuntowi Urbanowi ubranie.
-Nie wyrażam zgody, aby pani dawała prezenty, bowiem Zygmunt jest moim narzeczonym.
-Przecież pani ma męża- powiedziała wariatka.
-Ja? Nic podobnego! To pani pokazała mi fotografię swego mężą- zastrzeliłam ją.
Wariatka nadal skomli i błaga. Na uspokojenie wyraziłam zgodę na podarowanie ubrania Zygmuntowi pod warunkiem, że doda zielona krawatkę.
Wariatka wyrzuciła wszystko z walizek i szuka zielonego krawatu, a kiedy nie znalazła, błagała mnie:
-Duszo droga, pozwól mi dać ubranie bez zielonej krawatki.
Około południa wariatka zrzuciła z siebie odzież, była zupełnie nago i rozpoczęła makabryczny taniec. Ród męski obezwładnił ją i powiązał sznurami.
Odetchnęliśmy. W zamkniętym wagonie panuje zaduch, toteż nękają nas bóle głowy. Ratowała nas Plechawska, zaopatrzona w podręczną apteczkę.
Ponury obraz Rosji Sowieckiej przygnębia nas. Dzisiaj nie obserwowaliśmy krajobrazu, tylko wypoczywali po nieprzespanej nocy.
Około północy osiągnęliśmy pogrążone w ciemnościach miasto Kursk. Tu i ówdzie migotały blade światełka. W Kursku wydali nam obiad. Zupę z kapusty, kaszę na słodko i po mielonym zrazie.
Na nasze usilne nalegania zabrano wariatkę. Przeliczyli nas, po czym pociąg ruszył. Mknie z takim pośpiechem, jakby nadrabiał stracony czas.

3 komentarze:

  1. Źródło dla fotografii- internet. Na drugim zdjęciu widok na rzekę Dniepr.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najbardziej wruszyl mnie fragment o ziemii,kamyku i galazce...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ewa ma w bardzo wyczulony szósty a może i siódmy zmysł. Kolejny raz podpowiedział jej, co będzie i jak do tej pory nie zawiódł ani razu.
    Czekam na dalsze losy z nadzieją, że się nie podda.

    OdpowiedzUsuń