Ciężarówka mknie ulicami Lwowa. Na ulicach panuje ruch, ludzie zdążają do zajęć i do ogonków za chlebem. Miny przechodniów wylęknione, spoglądają z ukosa, są zastraszeni, aby ciężarówka nie przystanęła i nie włączyła ich do transportu.
Baboniowa usiadła na tobołku, wlepiła nieme oczy w znikające ulice drogiego Lwowa i zastygła w bezruchu. Nie przemówiła do nas ani słowem.
-Wiozą nas na dworzec główny- powiedziałam.
Zajechaliśmy na dworzec, gdzie zastaliśmy wielki ruch. Tory kolejowe zatłoczone polskimi wagonami towarowymi, ozdobionymi kominami. Stacja kolejowa zagęszczona „czarnymi pelikanami” i żołnierzami N.K.W.D. Są uzbrojeni. Zewsząd zjeżdżają ciężarówki załadowane mieszkańcami Lwowa. Zza wąskich, okratowanych okienek wagonów towarowych wyglądają znękane twarze.
Ciężarówka mija zatłoczoną stację kolejową, zjechała nieco w bok i stanęła przed długim pociągiem towarowym. „Czarny pelikan” spojrzał na spis, porównał numer wagonu, po czym nakazał podjechać dwa wagony w przód.
Żołnierz N.K.W.D. odsunął drzwi krytego wagonu towarowego, wrzucono nasz bagaż i nas tam wsadzono. Jesteśmy w sowieckiej „stołypince”-wagonie towarowym. Po obu stronach wagonu są dwupiętrowe prycze z nieoheblowanego drzewa. U dachu wagonu umieszczono cztery podłużne okienka. Pośrodku wagonu wycięto w podłodze otwór, oblachowano go, służy nam za locus, a u dachu sterczy kawał samotnej rury, imitującej na zewnątrz piec, którego w rzeczywistości nie ma. W wagonie panuje półmrok.
-Trzeba zająć miejsca- powiedziałam do mamy.
-Nie mam energii, ani siły, by legnąć w tym brudzie.
-Na pewno dorzucą nam więcej ludzi, zajmijmy choć miejsca przy okienku, abyśmy miały czym oddychać– powiedziałam.
Zajęłyśmy miejsca na górnej pryczy tuż przy okienku. Baboniowa stanęła w kącie obok pryczy i zamarła w bezruchu. Żadne słowa, ani prośby, by zajęła miejsce, nie skutkowały.
Co chwila kogoś dorzucają. Na podłodze wagonu, pomiędzy pryczami, powstał stos walizek i tobołów. Koło godziny 10-tej „czarny pelikan” uznał, iż dość w wagonie.
Wygnańcy stanęli przy tobołach, są głusi, zasępieni, niemi i bez ruchu. Nawet tych czterech mężczyzn uległo zobojętnieniu.
Zza okienek wagonu obserwujemy przedmieście Lwowa. Z kominów domów mieszkalnych uchodzą dymy, zapewne gotują obiad. Lwów skąpany w złotych promieniach słońca. Mamy sobotę, dzień poświęcony Matce Boskiej. Obserwuję niskie domki, ogrody czekające na przekopanie i ten las anten radiowych. Wszystko mi drogie, przecież Lwów miastem mej kołyski, mego życia, a odtąd będzie miastem moich snów.
Ofiary reżimu sowieckiego sposępniały. Doszłam do przekonania, że sytuacja taka nie może trwać dalej. Przerwałam tę ciszę i zabrałam głos. Oczy nieszczęśliwców patrzą w moją stronę, upatrują we mnie przewodnika.
Wpierw zaleciłam rozlokowanie bagażu, następnie zajęcie miejsca, by służyło do siedzenia i spania.
Po godzinie znikły toboły, ułożono je pod pryczami, zajęto miejsca na pryczach i wyczekiwano, co dalej.
Walę w drzwi wagonu, przyszedł wartownik, zapytał, czego chcemy?
Tłumaczę, że wielu pragnie pójść na stronę, proszę o uregulowanie tej kwestii.
-Tam w wagonie do tego celu istnieje otwór w podłodze- wyjaśnił wartownik.
Zarządziłam, aby otworu używano, o ile to możliwe, trzy razy dziennie. Zapytałam:
-Może ktoś ma koc, lub coś podobnego, co by mogło posłużyć za zasłonę, niech zaraz zgłosi.
Profesor gimnazjalny- Urban- oddał na ten cel obszerną, czarną pelerynę. Zgodnie z moim zarządzeniem rozpoczęto używanie locusu. Dwie osoby trzymają pelerynę, a trzecia korzysta z otworu. Po wagonie rozeszły się nieprzyjemne zapachy.
W naszym wagonie załadowano 25 osób. Nawiązuję rozmowy z wygnańcami, by dociec z kim jadę i za co ci ludzie zostali skazani na deportację.
W wagonie naszym jadą:
- Gąsowska z córką, żona sędziego, mąż zaaresztowany.
- Hryniewiecka, Ukrainka, z córką magister praw, żona sędziego, mąż również zaaresztowany.
- Baboniowa, nauczycielka gimnazjalna, żona pułkownika- lekarza. Mąż osadzony w więzieniu.
- Plechawska Olga, żona adwokata, mąż oficer rezerwy w niewoli sowieckiej.
- Wiczyńska Zofia, żona komisarza policji.
- Urban Piotr, profesor gimnazjalny z żoną i rodziną: córką Ireną- zamężną miesiąc przed wybuchem wojny za oficera rezerwy (mąż w niewoli), córką Marią-uczennicą gimnazjalną, synem Zygmuntem- absolwentem Politechniki Lwowskiej oraz siostrą męża córki Ireny- Heleną Pogonowską. N.K.W.D. przyszło po Irenę, ale oczarowało ich zasobne mieszkanie, więc zabrali całą rodzinę.
- Hłodzikowa z dwiema córkami. Zabrali je za syna Kazimierza, ucznia gimnazjum, osadzonego w więzieniu.
- Dusanowa, żona posterunkowego Policji Państwowej.
- Szymański, krawiec z żoną, trojgiem małoletnich dzieci, wraz z bratem żony, ekspedientem sklepowym.
Zachodzimy w głowę, za co wywożą Szymańskiego? Własnego sklepu nie posiadał, oficerem nie był. Posiadał własny skromny warsztat krawiecki, szył ubrania cywilne i mundury wojskowe. Szymański również zachodził w głowę, w końcu doszedł do wniosku, że szył oficerom mundury, więc był w bliskim kontakcie z oficerami.
Po wieczór wartownik odchylił drzwi wagonu. Przed wagonem stała jakaś komisja. Do środka wagonu wszedł nieuzbrojony oficer N.K.W.D. i odczytał spis deportowanych. Kilku osób, między innymi i mnie, na spisie nie było. Dopisał nas i wyszedł.
Z szarówką zarządziłam wspólne modły i odśpiewaliśmy „Pod twoją obronę uciekamy się”.
Baboniowa dalej stoi, popadła w melancholię.
Usiadłam na posłaniu i zanoszę modły wieczorne. Zabłysły światła Lwowa, na sklepieniu niebios jasno świecą gwiazdy, ruch na stacji kolejowej ustał, jedynie „rabotnicy” N.K.W.D. czuwają, by nikt nie uciekł.
Znużona spojrzałam na drogi Lwów, kto wie, czy zobaczę go znów? Przyłożyłam głowę do posłania i zasnęłam.
Niedziela, 14 kwietnia 1940. Jeszcze stoimy we Lwowie. Nastaje brzask dnia. Wartownik odchylił drzwi, zapowiedział, aby dwie osoby poszły po prowiant.
Zabrałam koc, wiadro, a do pomocy dobrałam Freydenberga i poszliśmy po prowiant. Wydali nam chleb, po 600 gramów na osobę, trochę cukru i wiadro przegotowanej wody. Idąc, w drodze powrotnej, policzyłam, iż pociąg liczy 50 wagonów towarowych.
Rozdzieliłam prowiant i rozpoczęto spożywać śniadanie. Baboniowa pobrała chleb i zajęła miejsce na pryczy.
Ze wschodem słońca poczęli napływać Lwowianie pod nasz pociąg. Baboniową odnalazła jej siostra, podała jej pakuneczek. Baboniowa przerwała milczenie. Po chwili przybyła pod nasz wagon ciocia Stasia, przyniosła nam paczuszkę: butelkę kawy, słoik konfitur, chleb, trochę cukru i tabliczkę czekolady.
-Dajcie znać na Pełczyńską-zawołałam przez okienko do cioci.
-Jeszcze wczoraj poszedł tam Lojzek- powiedziała ciocia.
Szymańskim przywiozła rodzina mnóstwo prowiantów, między innymi ugotowaną szynkę. Szymańscy serdecznie traktowali szynką wszystkich.
Piłyśmy kawę, którą przyniosła ciocia, a łzy spływały po twarzy.
Czatowałam przy oknie i oczekiwałam kogoś z ulicy Pełczyńskiej, ale niestety.
Po południu Dusanowa poczęła zdradzać objawy choroby umysłowej. Wydobyła spod pryczy walizkę, otworzyła i krzyczała:
-Chodźcie zobaczyć, czy mam złoto, o co mnie ciągle posądzacie!
Wyrzuciła wszystko z walizki, następnie pozbierała i z powrotem zapakowała. Wówczas powstał lament:
-Ona zapakowała moje rzeczy!
Znowu mieliśmy przegląd pasażerów, a około godziny 5-tej pociąg ruszył.
Freydenberg przez okno wołał na całe gardło:
-Niech żyje Polska!
Nie widzieliśmy kierownika ruchu, ani nie słyszeliśmy sygnału odjazdu. Ujechaliśmy kilkaset metrów, w tym ujrzeliśmy pomiędzy torami kapłana. Miał na sobie stułę. Uniósł w górę ręce i błogosławił nas, każdy wagon z osobna przeżegnał i rozgrzeszał. Uklękliśmy w wagonie i zanieśliśmy modlitwę.
Przedwojenna widokówka (wyszperana w internecie) przedstawia widok na dworzec główny we Lwowie.
OdpowiedzUsuńBrak mi slow...po prostu...az sie plakac chce.
OdpowiedzUsuń