Pamiętnik Ewy”- taka przesyłka dotarła do Rodziny w latach 80-tych. „Oddać do rąk Janiny D”. Pomimo starań, nigdy nie udało się dotrzeć do adresatki. Pamiętnik budził emocje. Wspomina się tam miejsca i ludzi dobrze Rodzinie znane, gdyż Ewa okazała się odległą w czasie i przestrzeni kuzynką, mieszkającą gdzieś na Antypodach, z którą Rodzina straciła po wojnie kontakt. Pamiętnik przeleżał w szufladzie 30 lat. Nadszedł czas, aby podzielić się nim z Wami. Są to prywatne notatki, nigdy nie szykowane do publikacji, dlatego emocje w nich zawarte, często naiwne i patetyczne, są prawdziwe, a nie obliczone na efekt wstrząśnięcia czytelnikiem.

Zapraszam Was na wędrówkę w czasie i przestrzeni. Naszym przewodnikiem będzie Ewa Wojakowska-dziewczyna, która prowadziła przed wojną normalne, beztroskie życie, zanim jej świat się rozpadł.

Przepisując Pamiętnik nie ingeruję w składnię zdań, ani w archaiczną pisownię wyrazów. Poprawiam jedynie literówki, interpunkcję, kolejność słów tam, gdzie zaznaczyła to autorka. Ilustracje pochodzą z zasobów internetu, lub z archiwów własnych. Wprowadziłam je jako dekorację, nie stanowią one elementu pierwotnego pamiętnika. Konwencja bloga wymaga nadawania tytułów postom. Również owe tytuły nie są częścią pamiętnika.

Informacja dla nowych czytelników:

Po prawej stronie znajduje się link do początku historii Ewy.

Przed skopiowaniem fragmentów pamiętnika na inne portale, prosimy o zwrócenie się o zgodę!

sobota, 30 października 2010

Panna Mania na wydaniu oraz losy fortepianu.


W salonie mama z ciocią Manią ustalają listę gości mających być zaproszonych do babci. Właściwie do cioci Mani-panny na wydaniu. 

Ciocia ma przed sobą listę, w ręce trzyma kolorowy ołówek, a mama wyraża zgodę lub sprzeciw.
-Student Politechniki Lis-odczytała ciocia.
-To nie jest lebeau monde-powiedziała mama.
-Ależ on cudnie gra na skrzypcach-broniła ciocia
Nastała cisza.
-Przedstawię go jako de Liser.
-A discretion- zaaprobowała mama.
Mama uchodzi za emancypantkę. Należała do pierwszego grona kobiet z wyższymi studiami, ale niektóre zapatrywania ma staro-konserwatywne.
We współczasnej Polsce wieją prądy demokratyczne, ale mama ciągle żyje tym balem w Wiedniu, gdzie tańczyła w towarzystwie wytwornych i utytuowanych panów.
Ciocia nie odczytała z listy mego imienia. Najbliżsi nie figurują na liście, są wśród tych policzonych na palcach.

U babci generalne sprzątanie. Uchodzą zapachy kuchenne smażonego mięsiwa, wypiekanych tortów i ciastek.
Wieczorem babcia rozpyliła wodę kolońską i gęsto poleciła rozstawić popielniczki, aby goście nie wrzucali niedopałków do doniczek z kwiatami, czego babcia bardzo nie lubiła.

Przyszliśmy do babci wcześniej, by stwarzać miły nastrój. Salon i jadalnia były jasno oświetlone. Zaproszeni goście przybędą z opóźnieniem, co w sferach towarzyskich Lwowa jest ogólnie przyjęte i uchodzi za dobry ton.
Z godzinnym opóźnieniem przyszli zaproszeni. Początkowo atmosfera była sztywna, ale babcia wnet rozwiała tę sztywna atmosferę. Poleciła podać pikantne przekąski i wódeczność.
Po zakąsce ciocia Mania zasiadła do fortepianu. Odegrała solo mazurka Chopina i menueta Paderewskiego. Wspaniale wypadł: duet-ciocia fortepian, a pan de Lisier skrzypce oraz część wokalna pani Otowej i pana Schmidta.
Po kolacji, podczas czarnej kawy, było gwarno. Starsza generacja politykowała. Porównywała premiera Władysława Grabskiego z królem Władysławem IV. Niektórzy mówili o teatrze, a ojciec o literaturze.
Około północy poszła w ruch klawiatura i tańczono. Tańczyli wszyscy, zwłaszcza młodzież. Młodzież tańczyła tańce modne, starsi zaś mniej modne. Przy stolikach grano w karty, w preferansa, a przy jednym stoliku w bridża.


Zima. Na dworze wieje przejmujący chłód. Nie lubię tych nudnych prób teatralnych i przygotowań do wieczorku ku czci Juliusza Słowackiego. Wolałabym pozostać w domu. W mieszkaniu ciepło. Ordynas solidnie napalił w piecach. Ojciec wesoły, nuci arie z oper, a Dżokuś czeka przy drzwiach na spacer.

Pijemy popołudniową kawę. Mama żywo dyskutuje z ciocią Manią i ciocią Stanisławą o kreacji mód. Ojca to nudzi, a ja pieszczę na kolanach Dżokusia.
Na stole żurnale fasonów wiosenno-letnich oraz zagmatwane wzory krojów. Ciocia Mania chce, aby suknia była wycięta z przodu i z tyłu, zaś ciocia Stanisława doradza, aby była wycięta tylko z przodu. Mama przybiera suknie ozdobnymi guzikami, kwiatami i japońską klamrą. Istny jarmark mód, fasonów i ozdób.
Ojciec przeprosił rodzinne towarzystwo, podszedł do fortepianu i grał z pamięci dwie arie z Pajaców „Śmiej się pajacu, gdy ci płakać nie wolno”.
Żurnale, fasony i wzory odłożono.
-Posłuchajmy, gra Franio-powiedziała ciocia Mania.
W jadalni nastała cisza. Ojciec odstawił swój repertuar, grał Pajace i Traviatę.
Gdy ojciec ukończył spektakl, ciocia Mania-muzykolog, wyraziła zachwyt dla wspaniałości naszego półkoncertowego fortepianu pochodzącego od Wirtha z Wiednia. Fortepian otrzymała mama od stryja, kanonika z Doliny, za popis rapsodii węgierskiej Liszta.

Podczas pierwszej wojny światowej fortepian nasz przeszedł ciekawe koleje, zanim osiadł we Lwowie.
Przed pierwszą wojną światową rodzice mieszkali w Trembowli. Ojca powołano do armii austryjackiej, a mama uszła ze mną na Czechy, aby uniknąć okupacji rosyjskiej. Po wyjściu wojsk austryjackich z Trembowli, szalała tłuszcza. Rozgrabiała mieszkania tych, którzy uszli.
Po zajęciu Trembowli przez Rosjan, fortepian nasz przejął oficer rosyjski, miłośnik muzyki. Przetransportował fortepian do swojej kwatery, a kiedy kontrofensywa austryjacka zagrażała Trembowli, oficer rosyjski, przed odwrotem, polecił otoczyć fortepian opieką i na koszty transportu pozostawił 10 rubli w złocie.
Po wojnie, za Rzeczypospolitej Polski, ojciec otrzymał wagon towarowy, zabrał ordynasa i pojechał do Trembowli po nasze meble.
W Trembowli mieszkaliśmy na I piętrze w kamienicy Banku Ukraińskiego, a na parterze, poza bankiem, była restauracja.
Ojciec zszedł do restauracji, aby zasięgnąć informacji o losie naszych mebli i rzeczy. Restaurator wyraził zdziwienie, że ojciec w ogóle przyjechał po meble i rzeczy.
Rodzice pozostawili w Trembowli salon mahoniowy, jadalnię, sypialnię, obrazy, porcelanę, srebro, futra i ukrytą w szafie biżuterię rodową baronów Feillów, którą odziedziczyła moja matka na krótko przed wojną, po teściowej-baronównie Feill. Biżuteria stanowiła kolekcję różnych ozdób oprawionych w szmaragdy, brylanty i rubiny.
Restaurator, zapytany przez ojca o los naszych mebli i rzeczy, powiedział:
-Ludność rozebrała. Ale co i kto, tego nie wiem.
Ojciec opuszczająć „uprzejmego” restauratora zauważył w narożniku lokalu nasze antyczne lustro, oprawione w szeroką, złocona ramę. Powiedział:
-Panie! Przecież to moje lustro!
-Zupełnie wyszło mi to z głowy-rzekł na usprawiedliwienie restaurator.
Ojca doszła wiadomość, że uczeń gimnazjalny zabrał ojca wspaniałą bibliotekę. Ojciec zaszedł do owego ucznia, zapytał o swe książki, ale ten zapewnił ojca, iż książek nie zabrał, a tych, którzy to oświadczyli, nazwał kłamcami.
Ojciec, nauczony doświadczeniem „uczciwości” trembowlan, z resztą nil admirari, wyłowił u byłego ucznia książkę Kalenbacha o Mickiewiczu, zaopatrzoną we własny ekslibris. Przyłapany na kłamstwie opuścił głowę.
Z naszego urządzenia ojciec odzyskał: fortepian, lustro, 3 srebrne łyżki, kilka srebrnych widelców, 6 srebrnych trzonków do noży i kilka książek.

czwartek, 28 października 2010

Ewa i jej rodzina.

Jestem jedynaczką. Mieszkam we Lwowie przy ulicy Andrzeja Gołąba w rodzinnej kamienicy. Okna mieszkania wychodzą na ogrody warzywne Klimowicza, a za ogrodami istnieje bursa Ojców Zmartwychwstańców dla uczniów szkół średnich. Z kamienicą przy ulicy Andrzeja Gołąba jest związana moja młodość i beztroskie lata.
Uczęszczam do gimnazjum żeńskiego im królowej Jadwigi, do jednej z dwóch klas doświadczalnych typu matematyczno-przyrodniczego, a nadobowiązkowo kontunuuję łacinę.
Po południu rodzice zażywają drzemiki, a ja odrabiam lekcje.

Na wysokim parterze mieszka babcia, wdowa po profesorze germaniście-Stanisławie. Zajmuje trzy pokojowe mieszkanie z kuchnią i przynależnościami. Babcia pochodzi z austryjackiej rodziny arystokratycznej, z rodu rycerskiego. Ojciec babci, a mój pradziad po kądzieli, piastował godność starosty. Był posiadaczem majątku ziemskiego: Iwaczów, Zawidowice wraz z przyległymi folwarkami, a w Austrii, w Baden, 12 kilometrów od Wiednia, ojciec mego pradziada posiadał liczne włości i utrzymywał pułk kawalerii.
Cesarz Franciszek Józef zaliczał ród babci do grona swych przyjaciół.
Matka moja Stefania, w nagrodę za maturę, pojechała z dziadkiem do Wiednia. Dziadek przedstawił moją matkę cesarzowi, a cesarz zaprosił ją na bal dworski do Schoenbrun, gdzie tańczyła do świtu.

Dziadek po mieczu pochodził z możnego rodu Zarembów. O rodzie tym istnieją wzmianki w pisanych kronikach polskich, sięgające roku 1025, choć ród ten już za Siemomysława i Mieszka I wiódł wojów przeciwko zaborczym Germanom.
Ród Zarembów wydał hetmana, generała ziemi wielkopolskiej, wojewodów, kasztelanów, starostów, hrabiów i biskupów. Przodkowie dziadka usuwali królów, wznosili klasztory, kościoły, szpitale i pozostawili po sobie na ziemi Polan grody: Grabów i Wieleń.
Babcia Antonina była niskiego wzrostu. Posiadała włosy koloru roztopionego złota. Oczy miała niebieskie. Cechowała ją łagodność i wyrozumiałość. Wydała na świat czterech synów i trzy córki. Wszyscy ukończyli wyższe zakłady, za wyjątkiem najstarszej córki Stanisławy, która wyszła wcześnie za mąż za profesora historyka. Wuj Władysław piastował godność starosty w Makowie, a wuj Alojzy sędziego administracyjnego w Poznaniu.

Babcia Antonina była naszą powiernicą w zmartwieniach, a jej mądre rady zawsze koiły dolegliwości.
Mieszkanie babci było zastawione doniczkowymi kwiatami i różnymi roślinami i do babci zanosiliśmy na wilegiaturę zaniedbane kwiaty.
Wieczorami u babci syczał samowar. Wydawał melodyjne, szemrzące śpiewy, które w połączeniu z półmrokiem, stwarzały miły nastrój. Do samowaru babcia nikogo nie dopuszczała. Sama rozdmuchiwała węgiel drzewny, napełniała samowar wodą i ustawiała na podłużnej, mosiężnej tacy. Zawsze odmierzała trzy pełne łyżeczki herbaty cejlońskiej, zakupionej u Riedla, i wsypywała do suchego czajnika chińskiego, po czym ustawiała czajnik na rurze samowaru. Kiedy woda zakipiała, odkręcała kurek i napuszczała wrzątku do czajnika i ponownie ustawiała czajnik na rurze samowaru, by herbata lepiej naciągła.
Nigdzie nie było tak dobrej herbaty, jak u babci z samowaru.

Te trzy doświadczalne klasy matematyczno-przyrodnicze, do których wyselekcjonowano najzdolniejsze uczennice, wynosiły nas w oczach innych uczennic do rzędu elity, to też przywiązywałyśmy wagę do drogich pończoch i bucików, aby wyróżnić siebie od tych jednolitych, granatowych mundurków.

Moja mama była osoba inteligentną, z wykształcenia polonistką. Uchodziła we Lwowie za jedną z wytwornych pań, ale mnie ubierała w szkolne buciki i tanie pończochy. Koleżanki moje, te z którymi byłam zaprzyjaźniona, nosiły drogie pończochy i modne buciki, więc postanowiłam poprosić ojca, abym sama mogła decydować o bieliźnie, pończochach i bucikach.
Ojciec był dyrektorem nauk w Korpusie Kadetów, w randze podpułkownika.
Rodzice kochają mnie, ale mama nie ubiera mnie pretensjonalnie, bowiem dwa lata temu, jeszcze u Strzałkowskiej, nakazano mi obciąć włosy, gdyż moje naturalne loki drażniły nauczycielki.

Słychać tentent kopyt końskich-ojciec powraca z korpusu. Mama poprawia zastawę na stole, a ja wybiegłam do entree powitać ojca.
Obiad spożywaliśmy w ciszy. Dopiero podczas czarnej kawy ojciec wiódł ciekawe rozmowy. Opowiadał wydarzenia dnia, a czasami nawiązywał do przeżyć wojennych. Ale najmilsze były rozmowy na tematy literackie. Mama ubóstwiała poetę Adama Mickiewicza, ojciec zaś poetę Juliusza Słowackiego. Ojciec, podobnie jak kolega jego z Uniwersytetu-Juliusz Kleiner- wyławiał z dzieł Słowackiego niedostrzeżone wartości, koloryzował je i ciekawie naświetlał
Gdy mama wstała od stołu, obiad uważaliśmy za zakończony.

Mama poszła do kuchni wydać dyspozycje na wieczór, a ja skorzystałam z okazji, zapukałam i weszłam do pokoju ojca.Wyłuszczyłam ojcu swój punkt widzenia na usamodzielnienie. Powiedziałam: „Jestem w VII klasie, pragnę sama decydować o ubiorze. Pieniędzy na zbytki nie wydam, przypuszczam, iż ojciec zna mnie na tyle”.
Ojciec, będąc w moim wieku, dysponował znaczną gotówką ze sprzedaży majątku ziemskiego Zagorzany Dolne (To tylko 5 km od Dworu Feillów). W Krakowie wiódł na Błonie wojsko studenckie. Co roku odbywał podróże po Szwajcarii, Włoszech i Bałkanach.
Po krótkim namyśle ojciec powiedział: „Rozumiem cię moje dziecko. Odtąd począwszy otrzymywać będziesz miesięcznie 75 złotych na własne potrzeby”. Ojciec pocałował mnie w czoło, wyjął z portfela pieniądze i wręczył mi pierwszą pensję.
Podziękowałam i wyszłam z tryumfującą miną, nie wspominając mamie.


Po odrobieniu lekcji poszłam do śródmieścia. Obeszłam nieomal wszystkie sklepy z obuwiem i pończochami. Przerzuciłam stosy pończoch i przymierzałam najmodniejsze fasony bucików. Zakupiłam dwie pary pończoch Keisera, a za resztę modne buciki.
W domu ubrałam zakupione pończochy i buciki paradując przed mamą.
-Ewuniu, skąd masz takie drogie pończochy i buciki?-zapytała mama.
-Poprosiłam ojca. Od dzisiaj będę otrzymywać 75 złotych miesięcznie na własne potrzeby.
Mama uniosła wysoko głowę, powiedziała „eh bien”.
Wybiegłam na ulicę Piekarską. Paradowałam w nowych bucikach i pończochach. Byłam przekonana, że spotkam koleżanki, ale nie spotkałam. Dopiero nazajutrz w gimnazjum, koleżanki z zazdrością oglądały moje buciki i pończochy.