Pamiętnik Ewy”- taka przesyłka dotarła do Rodziny w latach 80-tych. „Oddać do rąk Janiny D”. Pomimo starań, nigdy nie udało się dotrzeć do adresatki. Pamiętnik budził emocje. Wspomina się tam miejsca i ludzi dobrze Rodzinie znane, gdyż Ewa okazała się odległą w czasie i przestrzeni kuzynką, mieszkającą gdzieś na Antypodach, z którą Rodzina straciła po wojnie kontakt. Pamiętnik przeleżał w szufladzie 30 lat. Nadszedł czas, aby podzielić się nim z Wami. Są to prywatne notatki, nigdy nie szykowane do publikacji, dlatego emocje w nich zawarte, często naiwne i patetyczne, są prawdziwe, a nie obliczone na efekt wstrząśnięcia czytelnikiem.

Zapraszam Was na wędrówkę w czasie i przestrzeni. Naszym przewodnikiem będzie Ewa Wojakowska-dziewczyna, która prowadziła przed wojną normalne, beztroskie życie, zanim jej świat się rozpadł.

Przepisując Pamiętnik nie ingeruję w składnię zdań, ani w archaiczną pisownię wyrazów. Poprawiam jedynie literówki, interpunkcję, kolejność słów tam, gdzie zaznaczyła to autorka. Ilustracje pochodzą z zasobów internetu, lub z archiwów własnych. Wprowadziłam je jako dekorację, nie stanowią one elementu pierwotnego pamiętnika. Konwencja bloga wymaga nadawania tytułów postom. Również owe tytuły nie są częścią pamiętnika.

Informacja dla nowych czytelników:

Po prawej stronie znajduje się link do początku historii Ewy.

Przed skopiowaniem fragmentów pamiętnika na inne portale, prosimy o zwrócenie się o zgodę!

niedziela, 28 listopada 2010

Kryzys gospodarczy.

W domu rodziców co raz częściej słyszę słowo „kryzys gospodarczy”. Na ogół wszyscy narzekają. W kołach urzędniczych przebąkują o redukcji etatów i płac.
Tegoroczna zima ciężka. Na ulicach Lwowa widzimy nędznie odzianych ludzi. Są to bezrobotni, ludzie bez jutra. Kupcy narzekają na brak klienteli, fabrykanci na nadprodukcję, urzędnicy na niskie płace, a bezrobotni wołają: „chleba”.

Obecnie nieprzyjemnie spacerować po ulicach miasta. Przechodniów atakują batiarzy, wypowiadają złośliwe uwagi pod adresem tych, których kryzys dotąd  nie zdążył dotknąć.
Dawniej w salonach mówiono wykwintnym językiem o sztuce, literaturze, muzyce i poezji. Teraz w salonach słychać rzeczy koszmarne: redukcje, bezrobocie, zafantowane meble, zaprotestowane weksle, obniżka płacy, samobójstwa i na pokrewne tematy.

W naszej kamienicy, w suterynach, zajmuje jedną izbę stróżowa Józefowa. Izba zatłoczona, służy również za stolarnię, bo mąż Józefowej stolarzem. Poza szafą, stołem, kilku krzesłami, stoją dwa łóżka i kotlina do gotowania. W izbie ciasno.
W jednym łóżku śpi Józefowa z mężem, w drugim jej matka z dwojgiem wnucząt. W dzień łóżko babci odnajmowane panince, dziewczynie lekkich obyczajów, dawniej ekspedientce sklepowej. W dzień, przy akompaniamencie piły i hebla, śpi sublokatorka, a nocą ugania się po ulicach Lwowa za źródłem dochodu.
W sobotnie wieczory Józefowa urządza w swej izbie zabawy taneczne. Meble pospychane w kąt, w ruch idzie gramofon i zaproszeni tańczą do rana, a Józefowa raczy gości wódką, piwem, kiełbasą z musztardą i chlebem. Zatłoczona izba unosi opary alkoholu i kłęby dymu lichych gatunków papierosów.

Na widok życia ludzi biednych, mieszkających w suterynach, ogarnia mnie uczucie litości, ale z drugiej strony dostrzegłam, że ludzie ci są zadowoleni i szczęśliwi. Poza jedzeniem i rozrywkami, innych potrzeb nie odczuwają.

Prócz stróżowej Józefowej w suterynach mieszka, również w jednej izbie, krawiec nazwiskiem Kurek. Nie tęgim jest fachowcem, to też w domu panuje niedostatek.
Kurek potrzeby domu łata, jak może, nawet trzyma dwie kury. W dzień przywiązuje kury za nogi na długich sznurkach do ramy okiennej, aby na ulicy szukały pożywienia, zaś na noc zabiera kury do mieszkania.
Jakiś psotnik przeciął sznurek i kura poszła na flankiery, a dzieciarnia pod oknem Kurka wołała: „Kurka pana Kurka uciekła”.
Mimo niepowodzeń życiowych, Kurek miał szczęście do dzieci. Tym razem żona powiła bliźnięta.
Stróżowa Józefowa zaczepiła Kurka.
-Panie Kurek, cóż pan robi? Kto widział na takie ciężkie czasy bliźnięta?
-Może Bóg da, że nie będą się chować?- powiedział Kurek.
Istotnie, po kilku dniach niemowlęta zmarły.

Te wielkie różnice społeczne rażą mnie. Na ulicach wystają bezrobotni, wielu wyeksmitowano z mieszkań za nie płacenie czyszu, a ta smierć niemowląt Kurka daje mi wiele do myślenia. Z drugiej strony widzę ludzi żyjących w dobrobycie, ale ta warstwa nie chce widzieć nędzy swych bliźnich.

Ojca reaktywowano. Zaproponowano mu stanowisko komendanta miasta, ale odmówił. Uzasadnił: „Komendantem miasta może być każdy oficer bez studiów”.

czwartek, 25 listopada 2010

Mrówka.


Lato 1929 rok. Na moją propozycję tegoroczne lato spędzimy w Radłowicach na majątku państwa Barańskich. Przypomni to, zwłaszcza ojcu, te beztroskie lata spędzone w Woli Starej, otoczonej wzgórzami, urwiskami i lasami bukowo-jodłowymi.
Dworek w Radłowicach miły, położony w parku. Mamy do dyspozycji kort tenisowy, samochód, konie, a wokoło otacza nas wspaniały krajobraz. Najmilsze są jednak wieczory przy lampie naftowej.
Po kilku dniach przyjechał Mietek. Przywiózł mi piękny futerał, komplet przyborów do manicure.
Pogoda dopisuje, warunki dobre, przyjazd Mietka umila mi wakacje.
Państwo Barańscy mają parę ostrowłosych terierów. Piesek Cikuś, suczka Jula, a szczenię Mrówka. Od rana do wieczora pieszczę Mróweczkę. Ma jedno oczko w różowej oprawie, drugie w czarnej. Robi wrażenie, że jedno oczko ma mniejsze.
Pan Barański podarował mi Mrówkę, ale rodzice nie są zdecydowani, czy zabrać Mrówkę do Lwowa.
W dniu wyjazdu mama zadecydowała, aby Mrówki nie brać. Umotywowała tym, że psinie będzie w mieście źle, a nam przysporzy kłopotów.
Walizki spakowane, tylko je zamknąć. Mietek poszedł do swego pokoju, aby zamknąć walizkę. Wtem zauważył w walizce podejrzany ruch. Odchylił garderobę i zastał śpiącą Mróweczkę. Gdy mama to zobaczyła, powiedziała:
-To będzie wierna psina, jej los przesądzony.
Dziadzio Barański przyniósł obrożę, wyśliskał Mrówkę, mówił:
-Mróweczko, tyś wygrała dolarówkę.
Mróweczka była wierną, nieodstępną przyjaciółką. Była moją powiernicą i towarzyszyła nam wszędzie.

Po wakacjach nalegałam, aby Mietek porzucił posadę i kończył studia, tym bardziej, iż czeka go służba wojskowa.
Mietek opuścił posadę i kontynuuje studia.
Z wiosną 1930 roku Mietek ukończył studia, uzyskał dyplom i tytuł magistra filozofii.
W czerwcu pojechaliśmy na wakacje do Radłowic. Mietek smutny, ma powołanie do wojska, do Rawy Ruskiej. Czeka nas rozłąka. Na spacery chodzimy razem i snujemy plany naszej przyszłości.
W ostatnich dniach sierpnia pożegnałam Mietka. Odjeżdża, by spełnić obowiązek wobec ojczyzny.
Okres rekrucki potrwa 6 tygodni. W tym to czasie niedzielne urlopy nie obowiązują. Codziennie otrzymuję długie listy, przeżywam z Mietkiem jego radości i jego troski.
We Lwowie są targi wschodnie. Nie wezmę w nich udziału. Przyrzekłam Mietkowi, że bez niego nie pójdę do kina, teatru, ani na bal. Siedzę w domu, czytam książki i żyję jego listami.
Po 10-ciu dniach rozłąki, ktos ostro zadzwonił. Przyjechał Mietek z podchorążówką zwiedzać targi i wstąpił na godzinę.
Po okresie rekruckim, Mietek przyjeżdżał co niedzieli, więc czas szybko schodził, a dni płynęły wartko.

sobota, 20 listopada 2010

Dwa pierścionki.


Wiosna 1928. Idę na spotkanie z Mietkiem. Na ulicy Piekarskiej dobiegł mnie kolega z Akademii Handlowej i pozwolił sobie towarzyszyć mi. Z daleka spostrzegłam Mietka, podałam koledze rękę, powiedziałam:
-Żegnam kolegę.
Mietek zachmurzony. Wyjaśnienie moje przyjął bez słowa. Dopiero wesoły film przywrócił humor.
Wracamy z kina ulicą Piekarską. W pewnym momencie Mietek przystanął, spojrzał na wystający murek, powiedział:
-Niosłem dla ciebie dwa bukieciki konwalii, ale gdy ujrzałem, że idziesz z innym, położyłem je na tym oto murku.

Maj 1928 tętni życiem. Drzewa w parkach pokryte liściem, kwitną bzy te jasno-niebieskie i bzy tureckie, ciemno-niebieskie. Słodko pachną konwalie, a serce ogarnia tęsknota do wiosny życia. Mego życia.
Okna pokoju mego otwarte na oścież, słońce igra po fasadzie kamienicy, a ptaki tkliwie szczebiocą.
Mietek przyszedł wcześniej niż zwykle. Po przywitaniu wyjął z kieszeni pudełeczko jubilerskie. Wręczył mi, powiedział:
-To dla ciebie.

Otrzymałam pierścionek z brylantem. Mietek nałożył mi pierścionek na palec. Byłam szczęśliwa dowodem jego miłości.
Do pokoju wszedł ojciec. Powiedziałam : „Patrz tatko, co otrzymałam od Mietka”- pokazując pierścionek.
Następnego dnia poszłam z ojcem do sklepu jubilerskiego Jarzyny, przy ulicy Akademickiej. Do ojca podszedł Jarzyna i zapytał o usługę, a ojcie cpowiedział:
-Córka otrzymała od narzeczonego pierścionek. Wypada jej zrewanżować się.
-Doradzam szafir, oprawiony w 18-to karatowe złoto.
Nabyliśmy szafir, Mietek pokazał pierścionek swej matce, córce jubilera z kijowa. Powiedziała:
-Nie mam mu nic do zarzucenia.

Kilka dni później odwiedziłam koleżankę Stasię. Pokazałam jej pierścionek, a obecna jej matka powiedziała:
-Pierścionek śliczny, ale brylant przynosi łzy.
Słowa te nurtowały w moim umyśle, nie dawały mi spokoju.
Mama i ciotki były zachwycone brylantem, zwłaszcza jego czystością.

Pod koniec czerwca pojechałam z mamą do Zagórza, położonego na podkarpaciu. Stoki gór pokryte zielenią, niziny porosłe bujną trawą, ubarwioną czerwienią rozkwitłych kwiatów podgórskich. Zrywam kwiaty, podziwiam ich subtelność i barwę.
W połowie wakacji spakowałam rzeczy i powróciłam do Lwowa, by być razem z Mietkiem. Szkoda każdego dnia, bo dni stracone nigdy nie powrócą.

Ukończyłam Akademię Handlową. Postanowiłam poślubić Mietka, by korzystać z życia.
Mietek dobrze zarabia. Zasypuje mnie słodyczami i chodzimy do kina. Pragnę, aby to beztroskie życie trwało jak najdłużej.

Ojciec przeszedł na emeryturę. Kochał Kadetów, pragnął, by wyrośli na wartościowych Polaków, ale cóż, polityka potężniejsza.
Ojcu z miejsca zaoferowano stanowisko dyrektora prywatnego gimnazjum Kistrina oraz lekcje języka polskiego w gimnazjum Olgi Filipi.
Byłam przyzwyczajona do ojca w mundurze. W ubraniu cywilnym wygląda za przystojnie. Ojciec w skrytości przeżywa przejście na emeryturę. Często powtarza:
-Quem dii odero, paedagogum fecere.

Mietek dalej pracuje. Często wyjeżdża w teren dorabiając dietami. Nawet zdał egzamin techniczny.
Na ulicy Stryjskiej ojciec spotkał Mietka idącego pod rękę z młodą niewiastą. Złożył ojcu ukłon i spiekł raka.
Po raz trzeci Mietek zranił me serce. Obdarzyłam go miłością i zaufaniem, a on nadużył mego zaufania. Zapałałam zemstą, a kiedy ochłonęłam, postanowiłam zaczekać do wieczornego spotkania.
Wieczorem przyszedł Mietek. Zauważywszy moje zmartwienie, wyjaśnił:
-Odprowadzałem koleżankę z biura.
Po krótkiej przerwie dodał z uśmieszkiem:
-Ona się truła.
-Dla ciebie?- zapytałam.
-Ona mnie nic nie obchodzi- powiedział Mietek.
Mietkowi wybaczyłam postępek ten, bo kocham go. Cóż jest temu winne moje kobiece serce?
Tematu tego więcej nie poruszałam, a przeprosiny puściły zajście to w niepamięć.
Nakłaniałam Mietka, by porzucił posadę i kończył studia.


środa, 17 listopada 2010

Rozrywki damskie, rozrywki męskie.


Jesien 1927. Uczęszczam do Akademii Handlowej. Dziedzina handlu interesuje mnie, choć nikt z przodków handlu nie uprawiał. Z zainteresowaniem wnikam w tajniki księgowości, produkcji, handlu, w popyt i podaż.
Mietek oczekuje mnie przed Akademią i odprowadza do domu.
Tegoroczna jesień słoneczna. Spacerujemy w Parku Stryjskim i snujemy miraże o przyszłości, a w dni słotne chodzimy do kina.

Styczeń 1928. Mecenasostwo Argasińscy urządzają bal. Jestem zaproszona z rodzicami. Na bal mógłby pójść Mietek, ale nie posiada smokinga.
Na ulicach Lwowa szaleje zadymka śnieżna. U wylotu Piekarskiej stoi nędznie odziany żebrak i wyciąga rękę po jałmużnę. Jedziemy dorożką konną, szeleszczą jedwabie, paruje francuska perfuma crepe de chine. Ominęliśmy żebraka, jak omija go wielu innych. „Dziwne są te różnice społeczne”- pomyślałam.

Salony państwa Argasińskich toną w świetle. Posadzki pokryte dywanami perskimi, a ściany zdobią oryginalne obrazy, dzieła znanych mistrzów pędzla. W wazonach ścięte kwiaty, róże, bzy i konwalie, choć na dworze panuje zima i mróz.
Wynajęty pianista ożywiał klawiaturę. Goście tańczyli, spijali wina i likiery.
Podczas wieczerzy stół zastawiony nowalijkami: młode ziemniaki, świeże ogórki, rzodkiewki i inne, a w kryształowych kloszach kusiły południowe owoce.

Po wieczerzy toczono rozmowy na aktualne tematy, szczególnie o teatrze i literaturze.
Cóż za dziwny konwenans, aby w domu prywatnym obowiązywał smoking. Chyba nie pojmuję życia towarzyskiego, albo generacja starsza oszukuje siebie uważając, że tak będzie im dobrze.

Wiosna za pasem. Życie polityczne ożywione. Opozycja do rządku marszałka Piłsudskiego rośnie. Ci, którzy liczyli na awans, kredyty, są niezadowoleni. Ojciec zdenerwowany. Po kawiarniach krążą wieści o przesunięciach w armii. Wielu oczekuje kapeluszy, zwłaszcza mniej prorządowi

Z Korpusu powrócił ojciec, był uradowany. Zastanawia mnie przyczyna tej wesołości.
Zasiedliśmy do stołu i cierpliwie czekam na wynurzenie sensacji.
Po zupie ojciec powiedział:
-Mam dla ciebie dobrą nowinę. Dzisiaj był u mnie Prezes Sądu Hawel, pytał o ciebie. Oświadczył, jak tylko ukończysz Akademię, otrzymasz u niego dobrze płatną posadę z pensją ponad 200 złotych.
Nastała cisza. Po namyśle powiedziałam:
-Jak to ja, jedynaczka, córka dyrektora nauk, mam zajmować posadę? Tak dobrze płatna posada będzie pomocną dla niejednej z moich koleżanek, których rodzice są źle usytuowani. Stanowczo płatnej posady nie przyjmę.
Ojciec pochwalił mnie, rzekł:
-Masz rację.

Mietek wygląda źle. Oczy ma zaczerwienione, a twarz zdradza niewyspanie. Nocami wysiaduje w kawiarni Szkockiej i grywa w karty. Jego nocny tryb życia martwi mnie. Już raz przegrał większą sumę w karty, wyznał swej matce, otrzymał pieniądze i wyrównał honorowy dług karciany. Przyrzekł zaniechanie hazardu, ale słowa nie dotrzymał. Znowu przegrał w karty, choć przysiągł matce, iż kart do rąk nie weźmie. Matka dała mu złoty zegarek, wysadzany brylancikami, aby wyrównał dług.

I tym razem słowa nie dotrzymał. Matka dalszych pieniędzy na uregulowanie długu karcianego odmówiła. Mietek zapytał matkę, co ma zrobić, a matka powiedziała:
-Powieś się.
Mietek był blady, smutny, drżały mu ręce, a głos zdradzał zdenerwowanie.
„Niedobrze”-pomyślałam.
Na moje naleganie wyjawił przyczynę zdenerwowania. Poszliśmy do mojej mamy i przedstawiłam tarapaty Mietka. Mama bez słowa podeszła do nocnej szafki, wyjęła pieniądze i wręczyła Mietkowi. Powiedziała:
-Odda mi pan, kiedy będzie mógł.
Tarapaty Mietka doszły jego matkę chrzestną Franciszkę Wlasicsową. Uprosiła męża, kierownika Urzędu Miar i Wag, by uplasował Mietka na posadzie.

niedziela, 14 listopada 2010

Miłosne rozterki.


W tydzień po maturze wyjechałam z rodzicami do letniej stolicy Polski-Krynicy. Podróż odbyliśmy w przedziale II klasy. Zajęłam miejsce przy oknie, obserwując krajobraz Polski.
Nigdy nie patrzałam na świat takim okiem, jak dzisiaj. Podziwiałam przyrodę, jej piękno i wspaniałość. Przecież jestem dojrzałą umysłowo.
Wioski pogrążone w błogiej ciszy. Wokół zabudowań kury rozgrzebują stwardniałą powierzchnię ziemi, a kwoki oprowadzają kurczęta, wprowadzając w tryb życia.
Z oddali, znad strumyka, którego brzegi porosłe starymi wierzbami, słychać smętne melodie ludowe, wygrywane przez pastuszka na fujarce.


Lokomotywa mknie zawzięcie. Ojciec czyta dzienniki, a mama „Światowida”. Mnie interesuje przyroda. Dość mam książek. Umysł spragniony odpoczynku.
Pod wieczór stanęliśmy w Krynicy. Panuje niebywały ruch. Na deptakach rewia mód, towarzystwo wykwintne. Przeważają panie, ogorzałe od słońca przy pomocy kremów, a woń perfum zmieszana z zapachem lata. Wszędzie grają orkiestry, tańczą, wre życie, ludzie używają dnia. W Krynicy zapomniano o troskach i kłopotach. Twarze letników roześmiane i rozbawione.
Niebo czyste, jak łza. Z góry parkowej obserwujemy szczyty Tatr, a w dni upalne jedziemy do Żegiestowa, gdzie zażywamy kapieli w Popradzie, zaś w dni chłodne odbywamy wycieczki.
W Krynicy przebywają kadeci z Lwowskiego Korpusu. Uczęszczam z rodzicami na dancingi, tańczę z kadetami, ale myślą jestem przy Mietku.
Codziennie piszę do Mietka listy. Opisuję, jak spędzam wakacje i zachęcam go do przyjazdu do Krynicy.
Rano, po śniadaniu, wyczekuje listonosza. Czekam na list od Mietka, by następnie pójść na spacer.
Idzie listonosz. Wybiegam mu naprzeciw i pytam o list.
-Jest, proszę panienki, ze Lwowa.
Podziękowałam za list i poszłam do ogrodu. Usiadłam na ławeczce, rozcięłam kopertę, wyjęłam list i czytam:

„Ja też chodzę na dansingi, też się dużo bawię i dużo czasu spędzam w towarzystwie dziewczynek.
W Parku Stryjskim cudnie. Upajająco pachną kwitnące drzewa i tam doskonale bawię się z dziewczynkami. Szczególnie podoba im się mój pokój w willi. Z terasy obserwuję z nimi do północy światła neonów”.

Zmięłam list, by zniszczyć, ale gdy fala oburzenia minęła, postanowiłam list zachować.
Po ochłonięciu poczęłam na zimno analizować list Mietka. On nie zna szczerości, wyrósł w innej atmosferze, atmosferze nieszczerości. W wyobraźni jego powstała podejrzliwość i zazdrość, a te zrodziły u niego zemstę i dokuczliwość. Postanowiłam nie odpisać.
Twarz moja posmutniała. Rodzice zamęczają mnie pytaniem: „Co ci jest, może ci coś dolega”?
Po raz drugi Mietek zranił me serce. Podświadomie zapragnęłam zemsty, ale zemsta nie leży w mojej naturze. Chcę zapomnieć... nie mogę. Uczęszczam na dancingi, tańczę z kadetami, ale kocham Mietka.
Czekam na list od Mietka. Może odwoła, przeprosi, napisze, że to nie prawda.
Minął tydzień. Nie napisał. Widocznie nie kocha mnie. Mimo to, nijak nie mogę wyrwać z serca uczucia do Mietka.

Wakacje dobiegają końca. Powróciliśmy do Lwowa, ale zgryzota dalej targa me serce, tym bardziej, że Mietek unika mnie na ulicy.
Po dwóch miesiącach mama oświadczyła:
-Słuchaj Ewuniu, jutro na godzinę 12-tą poprosiłam Mieczysława do siebie”.
Byłam uradowaną i podekscytowaną, ale w głębi duszy wyrażałam obawę, czy zechce w ogóle przyjść.
Niedziela. Punktualnie o godzinie 12-tej słyszę dzwonek. Jestem podniecona, poszłam do swojego pokoju i z niecierpliwością oczekuję wyniku rozmowy mamy z Mietkiem.
Po kilku minutach mama weszła do mego pokoju i poprosiła mnie do salonu. Mama wręczyła Mietkowi zapieczętowany list, który pisał do mnie do Krynicy i ze spokojem powiedziała:
-Ponieważ listy pana dziwnie denerwowały Ewę, wobec tego uradziliśmy z mężem, aby ich Ewie nie oddawać”.
Mietek z usmiechem wziął list z rąk mamy i wręczył mnie. Powiedział:
-Proszę, ten list jest dla ciebie.
Po odejściu Mietka zaszłam do swego pokoju, rozcięłam kopertę i czytam:

„Treść poprzednich listów proszę mi darować. Kierowała mną zazdrość, ponieważ stale pisałaś, że chodzisz na dansingi. Wróć taka sama”.
List pocałowałam, a do mamy poczułam żal.
Między Mietkiem a mną zaistniały poprawne stosunki.



czwartek, 11 listopada 2010

Polityka i trudna miłość.

Maj 1926. Ogrody i parki w kwieciu, niebo lazurowe, powietrze łagodne, ciepłe.
12 maja w kasynie oficerskim była herbatka z tańcami. Ponieważ ojciec uległ przeziębieniu, pojechałam na herbatkę z mamą. Przygrywał świetny zespół orkiestry wojskowej i tańczono modne tanga.
Około północy podszedł do mamy pułkownik Żebrowski i szeptał mamie do ucha. Z urywków rozmowy usłyszałam: „Tam leje się krew bratnia i lecą granaty, przerywam zabawę”.
Wdziałyśmy płaszcze, pułkownik odprowadził nas do powozu, a jako eskortę dał podoficera, polecając odstawić nas do domu.

W powozie mama milczy, twarz jej blada, przeżywa zdenerwowanie.
Nie miałam odwagi zapytać o przyczynę, tym bardziej, że obok stangreta siedział podoficer.
Powóz przystanął przed naszą kamienicą. Tu i ówdzie w oknach migocą światła. Mama dała stangretowi napiwek, nerwowo otwierała bramę i prawie biegiem podążyła na drugie piętro.
Wśród głuchej ciszy nocy, słychać było nerwowy zgrzyt otwieranych i zamykanych drzwi.
Mama wbiegła do sypialni ojca i poinfomowała go o tym, co zaszło w Warszawie. Ojciec wstał, wdział bonżurkę i podszedł do telefonu, by zaczerpnąć wieści u pułkownika Żebrowskiego.
Nazajutrz Lwów został zelektryzowany wypadkami w Warszawie. Młodzież akademicka manifestowała na cześć prezydenta Wojciechowskiego. Zdania w sferach wojskowych były podzielone. Niektórzy uważali rebeliantów za nic znaczący aglomerat, który rychło popadnie w dysolucję. Ojciec stał na stanowisku, że konstytucja jest suprema lex i należy jej oddać bezwzględny posłuch.
Zwyciężył marszałek Józef Piłsudski. W sferach wojskowych nastąpiło uspokojenie.

Przyjaźń z Mietkiem rośnie. Zaopatruje mnie w lekturę zasadniczo zakazaną przez rodziców. Znając mamę, wyczuwam jej niechęć do Mietka. Na to zaistniało wiele przyczyn.
Zaliczam siebie do grona młodzieży postępowej, wyznającej ideę demokratyzmu. By Mietka nie wprowadzić w kolizję, ograniczyłam spotkania w domu, a korzystamy z ogrodów publicznych i kina.

Jesienią 1926, generał Władysław Sikorski pożegnał Lwów. Był u rodziców z wizytą pożegnalną. Ojciec cenił walory generała,jako doświadczonego stratega. Uważał, że wypadki majowe, pociągną za sobą zmiany w armii.
Na dowódcę Okręgu Korpusu wyznaczono generała Popowicza.
Nazajutrz po objęciu stanowiska dowódcy, generał Popowicz zatelefonował do ojca i zapowiedział wizytę.
Przed wizytą generała, ojciec przeniósł srebrną plakietkę z podobizną marszałka Piłsudskiego z jadalni do salonu, bowiem generał Popowicz był starym legunem.

Długo czekał samochód dowódcy Okręgu Korpusu przed naszą kamienicą. Generał Popowicz żywo dyskutował z ojcem zaistniałe problemy polityczne i popijał czarna kawę z plasterkami cytryny.
W sferach wojskowych wybuchła sensacja, że generał Popowicz, jako pierwszemu złożył wizytę ojcu. Nawet Mietek, będąc nazajutrz u nas, spojrzał na plakietkę marszałka. Powiedział: „Mamy zmianę dowódcy Okręgu Korpusu”.

Wiosna rok 1927. Ciepłe wiatry osuszyły ulice. Z przyjemnością spacerowaliśmy po bocznych ulicach Lwowa, a kiedy nastała szarówka, Mietek odprowadzał mnie do domu.
Stoimy u bramy kamienicy. Nagle zza węgła domu wyszła mama. Podeszła ku nam, wręczyła Mietkowi książkę, powiedziała:
-Niech pan będzie tak łaskaw nie dostarczać podobnej lektury. Odprowadzać jej też nie trzeba. Ewa ma rodziców.
Mietek poczerwieniał, jak rak. Zdjął czapeczkę, ucałował rękę mamy i zdławionym głosem wyszeptał:
-Spełnię życzenie.
Mietek pożegnał mnie i odszedł.
Mama zasępiona. Idąc po schodach rozmyślałam: „Przecież czytałam Pittigriliego, Alraunę i inną zakazaną lekturę. Widocznie mama pragnie, bym zerwała przyjaźń z Mietkiem”.

Podniosłam skargę wobec ojca, ale ojciec w sprawie tej nie zajął stanowiska, poszłam więc z płaczem do babci.
Babcia wysłuchała, pogłaskała mnie po głowie, orzekła:
-Jak on cię prawdziwie kocha, uwaga mamy nie zrazi go.
Po czym babcia zaszła do mamy i odbyła długą rozmowę.
Nazajutrz, po zajściu tym, gdy wracałam z gimnazjum, oczekiwał mnie Mietek. Umówiliśmy spotkanie.
Po zajściu z mamą nawiedziło mnie złe przeczucie i ogarnął dziwny lęk. Nigdzie nie mogłam zagrzać miejsca, bo wszystko denerwowało mnie.
Z przedpokoju słyszę dzwonek. Czyżby przyszedł Mietek?
Wszedł ojciec. Z miejsca powiedział:
-Na Akademickiej spotkałem Mieczysława w towarzystwie jakiejś damy w czarnym futrze, z czerwonym kwiatem.
„Zapewne była to znajoma jego rodziców”-pomyślałam.
Nazajutrz po południu, idąc z mamą placem Bernardyńskim, spotkałyśmy Mietka w towarzystwie damy w czarnym futrze. Mietek poczerwieniał, złożył ukłon i poszedł dalej.
Mama potraktowała spotkanie Mietka, jako coś nieistniejącego, ale widząc moje zmieszanie, przystanęła przed wystawą sklepową z bielizną damską. Pragnęła odwrócić uwagę moją od tego spotkania. Ale umysł mój zaprzątała owa dama w czarnym futrze.
Nie wiedziałam, jak postąpić? Czy pójść na dzisiejsze spotkanie z Mietkiem, czy też znajomość z nim potraktować, jako przebrzmiałą. Ale postąpiłam inaczej.
Mietek, ze łzami w oczach wyjaśnił, że ta młoda brunetka to mężatka,  a on nie chcąc być niegrzecznym, odprowadza ją do domu.
Wyjaśnienie przyjęłam do wiadomości, ale odtąd począwszy, uczucie moje do Mietka uległo oziębieniu. Doszłam do przekonania, że Mietek nie uczciwością z głębi serca, tylko frazesami oplata idealizm, mając na uwadze swój czysto osobisty cel, toteż następne spotkanie odłożyłam, uzasadniłam brakiem czasu w związku z maturą.
Następnego dnia znowu spotkałam Mietka w towarzystwie owej damy w czarnym futrze. Złożył ukłon i poczerwieniał, jak rak.

Powróciwszy do domu, zaszłam do swego pokoju i płakałam. Obdarzyłam go prawdziwym uczuciem, wierzyłam w idealną miłość, ale spotkał mnie zawód.
Nazajutrz, około południa, przybiegł umyślny posłaniec z fiołkami i wizytówką Mietka. Napisał: Ewo! Wybacz mi”.
Z nastaniem szarówki poszłam na umówione spotkanie. Mietek wyraził żal. Zapewnił, iż było to jego ostatnie spotkanie. Ze łzami w oczach wyjawił
-Gdym ciebie spotkał wczoraj na Akademickiej, serce me ogarnęło przygnębienie. Miałem zamiar biec za tobą, ale zabrakło mi sił. Poszedłem do kina. Artystka była podobna do ciebie, a treść filmu, jak gdyby wyjęta z naszego życia. Po seansie ogarnął mnie serdeczny żal. Całą noc objawiałem skruchę, tęskniłem do ciebie. Błagam cię Ewo, wybacz mi.
Pochylił głowę. Pocałowałam go i przebaczyłam.

27 maja 1927. Lwów tonie w zieleni, tryska wiosną, a dla mnie zapanowała wiosna mego życia-matura.
Po południu zatelefonowałam do Mietka. Serdecznie pogratulował mi. Przybył z gratulacjami mój ojciec chrzestny, profesor Uniwersytetu, Dr Franciszek Smolka. Przyniósł jako upominek pieczątkę listową, oprawioną w półszlachetnym kamień, z wyrytymi moimi inicjałami.


wtorek, 9 listopada 2010

Bal z generałem i szkolna niesprawiedliwość.

Na dworze wiosna, kwitną bzy, zielenią trawniki, a drzewa okrył jasnozielony liść. My przeżywamy wiosnę w moim pokoju, którego okna wychodzą na ogrody Klimowicza.
W domowym zaciszu szeptaliśmy słodkie słowa o miłości, a gdy miłość oplotła nasze serca, a oknami wiosna wtłaczała miły powiew, Mietek złożył na moim lewym policzku pocałunek. A kiedy nie zaoponowałam, chwycił mnie w swe ramiona i ucałował.

W sobotę poszłam z rodzicami do Korpusu Kadetów na bal. Salę udekorowali kadeci. Udział w balu wziął dowódca Okręgu Korpusu, generał Władysław Sikorski. Zajął miejsce przy naszym stole.
Sukienka moja była z białego tiulu na żółtym jedwabiu. Kadeci tańczyli w białych rękawiczkach i lakierkach. Robili imponujące wrażenie. Przecież stanowią kwiat młodzieży polskiej.
Bal zainaugórowano polonezem. Nie pauzowałam ani jednego tańca.
Pani Żebrowska i mama toczyły z generałem Sikorskim dyskusję polityczną. Mnie zaś interesowali kadeci, pochodzący z dobrych środowisk społecznych. Co prawda, znam Mietka, ale znajomości tej nie uważałam za ostateczny cel w moim życiu. Osobiście uwagę zawsze skupiałam na chłopcach w mundurach.
Pani Żebrowska i mama politykowały z generałem, a ja tańczyłam.
Z tej całej dyskusji utkwiło mi w pamięci jedno zdanie, wypowiedziane przez generała: „Mnie nie stać na pesymizm”.


Z nauczycielką języka niemieckiego Hobrzyńską, przezywaną przez nas „Hobza”, pisałyśmy zadanie. Hobza przeglądała zeszyty i stawiała stopnie. Gdy ukończyła przeglądanie zeszytów, wstała i poczęła przerzucać zeszyty. Odłożyła dwa zeszyty i porównała je. Po chwili stuknęła długim, czerwonym ołówkiem o katedrę, popatrzyła na nas badawczym wzrokiem i powiedziała:
-Zaszedł dziwny wypadek. Dwie uczennice, nie siedzące obok siebie, jedna w pierwszej ławce, druga w ostatniej, napisały identyczne zadanie.
Zapytała:
-Która od której odpisała? Zadanie dobre, ale ta, która odpisała, otrzyma niedostatecznie.

Siedziałam w pierwszej ławce. Pomyślałam, jak to możliwe, aby jedna od drugiej odpisała?
Hobza wyczekała chwilę, po czym zapytała:
-Przyznajcie się Wojakowska i Fischer.
Wstałam. Byłam zdziwiona tym obwinieniem, nie wiedząc w jaki sposób zareagować, kiedy koleżanka, Żydówka Fischer zasypała nauczycielkę potokiem słów:
-To Wojakowska odpisała ode mnie. Ja przygotowałam zadanie w domu na brudno i oddałam koleżance z wyższej klasy do przejrzenia i poprawienia. Koleżanka oddała zadanie jednej z naszej klasy, ale nie wiem, której. To pewno Wojakowska wzięła moje zadanie, a ja znałam je na pamięć i dlatego zadania są jednakowe.
Zamierzałam odpowiedzieć, ale Hobza bez wysłuchania mnie, zawyrokowała:
-Proszę siadać. Wojakowska otrzyma niedostatecznie, a Fischer dobrze.
Nauczycielka wręczyła nam zeszyty, otrzymałam niedostatecznie. Popadłam w płacz.
Wśród koleżanek powstał szmer...”Jeśli Ewa płacze, znaczy, że posądzono ją niewinnie. Ona na pewno miałaby tę cywilną odwagę, by wyjawić prawdę, gdyby istotnie była winną.”
Koleżanki, po nitce do kłębka, doszły do sedna, że Fischer i ja odpowiedziałyśmy na pytanie zawarte w książce pod tekstem tematu.
Podczas następnej lekcji, nauczycielka wywołała mnie przed katedrę i pogłaskała po głowie.
Powiedziała:
-Wojakowska, ja ciebie bardzo przepraszam, zrobiłam ci wczoraj przykrość. Matka, choć bardzo kocha swe dziecko, czasami musi je uderzyć. Nie miej do mnie żalu, podaj mi twój zeszyt.
Hobza przekreśliła notę „niedostatecznie” i wpisała „dobrze”.
Koleżanki bojkotowały Fischer. Byłam jedyną nie dając jej odczuć przykrości, jaką mi wyrządziła. 


czwartek, 4 listopada 2010

Pojawia się adorator.

12 grudnia 1925, w sali „Gwiazda” przy ulicy Kurkowej, nasz szkolny wysiłek ujrzał światło dzienne. Przedstawienie rozpoczęłyśmy sceną z Lilli Wenedy. Koleżanki z przyklejonymi, długimi, białymi brodami i tekturowymi harfami, wystąpiły w chórze dwunastu harfiarzy. Deklamowały:
„O święta ziemio polska i arko ludu!
Jak ujrzeć tylko myślą, krew się lała.
W przeszłości słychać dźwięk tej harfy cudu,
Co wężom dała łzy i serce dała.”

Po chóralnej deklamacji, harfiarze schodzili ze sceny przy dźwiękach harf. Dźwięki harf miała imitować Stasia Golczewska na gitarze.
Idą harfiarze, przebierają palcami po tekturowych harfach, a zza sceny usłyszałyśmy jeden, jedyny dźwięk. Stasię opanowała trema, nie była w stanie wydobyć drugiego dźwięku. Sytuację uratował brat cioteczny-Janek i zagrał raźnego, lwowskiego sztajerka.
Widzowie, rodzice uczennic, byli zachwyceni grą swych córek, zwłaszcza zmodernizowanymi harfiarzami.
Dalsze sceny wypadły pomyślnie. Inscenizacja oddała piękno utworów Juliusza Słowackiego. A na scenie można było lepiej zrozumieć utwory, aniżeli z wyuczonych na pamięć wierszy.
Po wieczorku, brat cioteczny Janek i koledzy, zaoferowali odprowadzenie nas do domów. Tadeusza Krasickiego zagarnęła Wanda, była zadużona w nim, a mamie asystuje korporant.

Na opustoszałych ulicach Lwowa dmie przejmujący wiatr, unosi tumany sypkiego, suchego śniegu.
W kolegach Janka nie byłam zainteresowana, wtem usłyszałam czyjeś kroki. Były coraz wyraźniejsze. Wysoka postać płci brzydkiej dobiegła mnie, złożyła ukłon, a w ręce trzymała czapeczkę korporamcką. Młodzieniec przedstawił siebie. Usłyszałam początek nazwiska, co skojarzyło, że nosi nazwisko „Piątek”.
Nie przystanęłam, tylko podążyłam do domu.
Przygodny znajomy towarzyszy mi. Nie narzeka na pogodę i nie podnosi waloru wieczorku, tylko z miejsca ujawnił:
-Wie pani, ja panią znam.
-Tak...? A skąd?-zapytałam
-Z albumu pani braci ciotecznych i opowiadań moich braciszków, byli z matką na wakacjach w Rymanowie. Już od długiego czasu podążałem za panią pod sam gmach gimnazjum.
-Widzę, że pan wytrwały w uczuciach.
Podeszliśmy pod naszą kamienicę, a adorator nie wiedział, co ze sobą począć.
Podziękowałam za towarzystwo, a adorator lekko zagrodził mi drogę do bramy wejściowej i wyjawił, że ma ze mną wiele do omówienia. Prosił, czy może liczyć na spotkanie nazajutrz, w niedzielę, po nabożeństwie szkolnym, na Wysokim Zamku.
Wyraziłam zgodę, ale nie wiem, dlaczego to uczyniłam. Przecież poznałam młodzieńca tego jakie dziesięć minut temu. Widocznie szczerość, jego długie zabiegi by mnie poznać, były przyczyną mej pochopnej zgody.

Od 13-tego roku życia bywałam na balach. Co bal, gustowałam w innym kadecie. Do wynurzeń byłam przyzwyczajona. Wiem, że jedni pragnęli zaskarbić sobie względy mego ojca, inni widzieli we mnie posażna pannę, ale flirty te uważałam za zjawisko przejściowe. Po maturze pomyślę poważniej, z resztą wybór uzależniony będzie nie tylko ode mnie, ale od rodziców.

Nazajutrz, po nabożeństwie, poszłam w towarzystwie koleżanki Stasi i Wandy na Wysoki Zamek.
Spacerujemy w alei, wśród drzew, grubo obsypanych diamentowym śniegiem, ale znjomego nie widać.
Na zakręcie alei ujrzałam wysoką postać otoczoną małymi dziećmi.
-On, czy nie on? - powiedziała Wanda.
-Może dzieciaty?- wtrąciła Stasia
Przygodny znajomy złożył ukłon. Powiedział:
-Dzień dobry panno Ewo.
Twarz miał czerwona z zimna. Wyjaśnił, że dwaj malcy to przyrodni bracia. Ojczym zachorował, więc wypadło mu pójść z braćmi na spacer.
-A co ojcu?- zapytałam
Siedmioletni Romek powiedział:
-Tato ma biegunkę.
Brunet poczerwieniał, zagryzł wargi i skorygował braciszka.
Odtąd począwszy, od czasu do czasu, widuję adoratora Mieczysława.

Mieczysław, wysoki, silny brunet o rumianych policzkach, studiuje polonistykę- ulubiony przedmiot moich rodziców.
Spotkania nasze mają miejsce na ulicy Piekarskiej lub Kurkowej, a gdy słota, chowam beret szkolny do kieszeni płaszcza i idziemy do kina.
Nić sympatii z Mieczysławem rośnie. Obdarzamy siebie szczerą i serdeczną przyjaźnią. Dzielą nas dopiero tygodnie od zapoznania, a odnoszę wrażenie, że przyjaźń nasza datuje się już od kilku lat. Zapory tajemnic prysły. Mówimy sobie różne błahe, ale dla nas pozornie ważne, tajemnice. Każdy dzień zbliża nas ku sobie.
Stosunek mój do koleżanek z ławy szkolnej ziębnie. Uczucia swe przelałam na Mieczysława, bo jest interesujący. Znalazłam ideał obdarzający mnie uczuciem gorącej sympatii.

W domu rodziców, każdego miesiąca, w druga niedzielę są five o’clocki. Bywaja u nas osoby ze sfer uniwersyteckich. Wyżsi rangą oficerowie, znajomi lekarze, adwokaci i szczupłe grono młodzieży zapraszane przeze mnie.
Powinnam na najbliższy five o’clock zaprosić Mieczysława, tylko jakie wymienię rodzicom nazwisko?
Na tydzień przed „fivem” wyraziłam wobec rodziców życzenie zaproszenia na najbliższy five akademika Mieczysława. Rodzice wyrazili zgodę.
Podczas randes-vous zaprosiłam Mieczysława na five. Mieczysław wyraził radość z zaproszenia i zapowiedział złożenie wizyty rodzicom w najbliższą niedzielę.
Przez znajomość tę, popadłam w kolizję. Cóż to będzie, jak Mieczysław istotnie nosi nazwisko Piątek? Ojcu wytłumaczę, że działałam optima fides, a mama wypowie swe credo. Potem zobaczę, co będzie dalej.

Niedziela, styczeń 1926 rok. Powietrze mroźne, przesycone wilgocią mgły. Za dwa tygodnie będzie luty, figlarny luty, miesiąc roztopów. Salon ogrzany, wyfroterowany, po prostu błyszczy.
Ciekawam, jakie wrażenie wywrze na rodziców Mieczysław. Od godziny 10-tej na każdy odgłos dzwonka, biegam do przedpokoju. Pragnę, aby ta zagmatwana sytuacja z nazwiskiem Mieczysława została nareszcie wyjaśniona.
Punktualnie o 11-tej usłyszałam krótki, nieśmiały dzwonek. Wybiegłam do przedpokoju, ale ordynas już trzymał w ręce wizytówkę: „Mieczysław Piątkowski stud.pol.”
Jestem uradowana, że Mieczysław nie jest Piątkiem.
Zaprosiłam Mieczysława do salonu. Po chwili przybyła mama i odbyła z Mieczysławem krótką, grzecznościową rozmowę. Ojciec był przeziębiony, więc łóżka nie opuszczał.
Prysły pierwsze lody. Ojciec powiedział: „Nie widziałem tego pana, ale muszę powiedzieć, że ma miły głos”. Mama jak zwykle zachowała rezerwę.
Pochmurnie, szaleje śnieżyca, dachy kamienic grubo pokryte śniegiem. Mieszkanie nasze w amfiladzie, szerokie drzwi porozsuwane, całość tworzy jakby jedną długą salę, zastawioną różnorodnymi meblami. Lampy elektryczne jasno świecą, a stoły suto zastawione zakąskami, pieczywem, winem i likierami.
Od godziny 5-tej począwszy, przybywali zaproszeni. Służba roznosiła na tacach gorącą kawę i herbatę. Wielu znajomych odpiło kawę lub herbatę, zakąsiło, wychyliło likierek i po zamianie kilku słów z rodzicami, opuszczali nasz gościnny dom. Jedynie młodzież pozostawała dłużej.

Tańczyliśmy modne tanga. Przeważnie tańczyłam z Mieczysławem.
Po tańcu mama podeszła do mnie. Powiedziała:
-Zauważyłam, że pan Piątkowski mówi ci po imieniu.
-A jak mamy sobie mówić?- zapytałam
Twarz mamy wyraziła niezadowolenie. Nic nie powiedziała.
Po fivie, za zgodą rodziców, Mietkowi wolno było przychodzić do naszego domu.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Duch w salonie i Miasto Umarłych.

Dwa dni przed świętem umarłych  nawiedził mnie niezwykły sen. Śniłam, że przystojna pani w niebieskiej sukni, ozdobionej srebrnymi gwiazdami, powiedziała: „Powiedz babci, aby na Wszystkich Świętych zaświeciła światła przy moim grobowcu”.
Myślami przebiegałam, skąd znam tę panią. Wreszcie przypomniałam sobie, iż widziałam jej fotografię w albumie u babci.

Ciemno było, gdy sen opowiedziałam rodzicom, a kiedy zapanował brzask dnia, poszłam z mamą do babci.
Babcia orzekła: „U Ewuni była Arturowa. To ona została pochowana w takiej sukni”.
Przy tej okazji odżyła tajemnica naszego salonu. Nikt z krewnych, ani znajomych nie chciał nocować w salonie, bo straszy.
Istotnie, w salonie straszyło. Co noc, począwszy od godziny 10-tej, duch pod postacią mgiełki, przechodził mieszkanie. W pokoju mamy, za każdym razem, duch uderzał w lustrzaną szafę. Jeśli ktoś w tym czasie przebywał w salonie, doznawał uczucia, że niewidzialna siła obłapuje go.
Wypadek taki spotkał mamę. Krzyknęła tak głośno, że postawiła na równe nogi mieszkańców kamienicy.
Z czasem przywykliśmy do zjawy. W dzień myśmy użytkowali mieszkanie, a w nocy zjawa.

Zimą, leżąc w łóżkach czytaliśmy książki, a drzwi pokojów, dla wymiany powietrza, były pootwierane. Około godziny 11-tej usłyszałam, jak zjawa człapała przez mój pokój. Głośno powiedziałam: „Mamo, zjawa przechodzi przez mój pokój”. Po chwili mama powiedziała: „Jest u mnie”. Głośny stuk w szafę był znakiem, że zjawa zakończyła swą codzienną ziemską wędrówkę.
W zjawie mama upatrywała brata swego –Antoniego, który zginął w 1910 roku w pojedynku amerykańskim.

Dzień przed świętem zmarłych, babcia zaangażowała inwalidę wojennego Konstantego. Poszła na cmentarz, aby uporządkować grobowce i mogiły najbliższych i przyozdobić je chryzantemami oraz gałązkami świerku.
W dzień Wszystkich Świętych, przed południem, nikt do babci nie zachodził. W tym to czasie, babcia ubrana na czarno, siedziała w salonie i czytała list Antoniego, jaki napisał do babci przed tragiczną śmiercią.
Babcia rozpamiętywała każde słowo listu tego, a kiedy nadeszła pora obiadowa, pocałowała list, włożyła z powrotem do pożółkłej koperty i zamknęła w skrytce szafy powtarzając te wielkie słowa: Vanitas van itatum”.

Od południa, na ulicy Piekarskiej, ustał wszelki ruch kołowy. Tłumy Lwowian, odświętnie odziane, zdążały na cmentarz Łyczakowski, by złożyć hołd cieniom tych, którzy do niedawna przebywali wśród żyjących.
We Lwowie ustał codzienny zgiełk. Lokale publiczne opustoszały, a orkiestry umilkły. Lwowianie z wieńcami, kwiatami, barwnymi lampkami, a ubożsi ze świecami, podążyli do nekropolisu-miasta umarłych.
Cmentarze zatłoczone żywymi, symbolicznie obcującymi ze zmarłymi.
Drogi i ścieżki cmentarne odgarnięto z opadłego, żółtego liścia. Mogiły zazieleniły się gałązkami świerku, a na mogiłach dygotały z zimna białe chryzantemy.
Na falach chłodnego wiatru płynęły słowa kaznodziei o marności świata, a przy pomniku powstańców z 1863 roku płonęły znicze. Kadeci pełnili wartę honorową.
Po egzekwiach nekropolis iluminowano, tonął w kolorowych światłach, a szum zeschniętych liści na drzewach, wydzwaniał zmarłym niebiańskie symfonie.


Ojciec na mogile siostry Emilii ułożył wieniec ze świerczyny. Twierdził, że jedynie świerczyna godnie uczci pamięć drogich zmarłych, bo świerk jest wiecznie  zielony.