Kilka dni później nadszedł list od cioci Mani. Przebywa na wygnaniu pod Irkuckiem, pisze:
„Ambasadorem naszego poselstwa w Moskwie został profesor Kot. Czy to nie kolga Twój z Uniwersytetu”?
Mama napisała do ambasadora Kota, prosząc o interwencję w sprawie ojca, a ja napisałam list do Mietka, wysłałam do Ambasady, prosząc o przesłanie do niewoli niemieckiej.
W pierwszych dniach września odprowadziliśmy na miejsce wiecznego spoczynku Lonkę Zatruską. Nad mogiłą odśpiewaliśmy „Boże coś Polskę”. Biorący udział w pogrzebie Rosjanie nie mogą wyjść z podziwu dla naszej odwagi.
Sprzedajemy rzeczy i kupujemy dostępny prowiant, by nabrać sił do dalszej drogi.
Pod koniec września przybył do Urdżaru porucznik Karcz. Przywiózł gazety polskie i wieści, że w Buzłuku, Tocku i Tatiszczewie powstaje Armia Polska. Od niego doszła mnie wieść, że w Tocku przebywa pułkownik- lekarz, dr Sołtysik ze Lwowa.
W październiku mama otrzymała od ambasadora Kota przekazem telegraficznym 1000 rubli i obszerny telegram, że poruszy wszystko, aby odnaleźć ojca.
Następnego dnia otrzymałam od generała Wolikowskiego telegraficzny przekaz 200 rubli i telegram, że list od Mietka odesłał i że odtąd począwszy otrzymywać będę po 200 rubli miesięcznie.
Mama z kapitanem Zatruskim sporządziła spis rodzin wojskowych i wysłała na ręce generała Wolikowskiego.
Gazeta sowiecka jest dla nas dostępna, zawiera wzmianki o Polsce i o Armii Polskiej. Mimo doznanych krzywd, gwałtów i grabieży, w obliczu wspólnego niebezpieczeństwa, pragniemy zwycięstwa nad Niemcami.
Z więzienia powrócili rodzeństwo Danuta i Zbigniew Helebrand. I mieli rację. Niemcy zajęli Kijów, nieomal całą Ukrainę i prą na Moskwę. Z gwałtownej przyjaźni zawsze powstaje nienawiść.
Zbigniew powrócił zupełnie innym człowiekiem. Jest nieufny, podejrzliwy i małomówny. Danuta jest zahartowana, pełna energii. Siedziała w więzieniu kobiecym w Czimkencie. Podczas jednej z rozmów powiedziała:
-Przeszłam takie rzeczy, których nie mogę powtórzyć nawet najstarszej mężatce.
Kolhepowa mieszka u Rosjan. Gospodarz odsiaduje karę w więzieniu, a gospodyni, głupia jak baran, czyha, by coś zjeść. Podczas jednej z rozmów Kolhepowa zapytała gospodynię:
-Powiedzcie mi, za co osadzili męża w więzieniu?
Brudna, rozczochrana baba z uśmiechem powiedziała:
-Za głupotę. Ubił staruchę.
Dokonał mordu na teściowej- jej matce.
W cerkwii czynniki partyjne urządzają sowiecki wieczór deklamacji, śpiewu i muzyki. Chórem dyryguje naczelnik tiurmy. Mamę zaangażoano do akompaniamentu. Z naszych śpiewają: Polka i Żydówka. Sowieci wieczór ten zwą „wieczorem polsko-sowieckiej przyjaźni”. Nie poszłam.
Mama powróciła około północy. W imprezie wzięli udział nieomal wszyscy Polacy, a całość wypadła jako tako.
Powietrze chłodne, noce mroźne, dmie przejmujący wicher.
-Zamknijmy na noc drzwi- zaproponowała mama.
-Zupełnie słusznie, wiatr wyjątkowo zimny- powiedziałam.
Zgasiłam lampę, leżymy na posłaniach. Mama ściszonym głosem mówi:
-Ktoś jest w sieni.
-Również słyszę niewyraźny ruch.
Po chwili usłyszałam szepty i ktoś począł tarmosić drzwiami.
Wstałam, podeszłam do drzwi, by zbadać przyczynę, w tym nieostrożnie poruszyłam haczykiem, na który były zamknięte drzwi. Z sieni chrypliwy głos w języku rosyjskim zapytał:
-Czemu skrzypisz, otwórz drzwi!
Po czym nastąpiła niecna propozycja.
Milczałam.
-Otwórzcie dobrowolnie, inaczej zrobimy wam śmierć!- powiedział głos zza drzwi.
Stoję pode drzwiami i milczę.
W sieni powstał ruch, słyszę trzask odrywanych zawiasów. Górny zawias puścił. Środkowy i dolny jeszcze trzymają. Opryszki podważają drzwi, a ja z wszystkich sił podtrzymuję haczyk.
Wśród głuchej nocy opyszki walą we drzwi, aż drży gliniana podłoga. Mama wystraszona mówi:
-Może dajmy im coś.
Opryszek zza drzwi bełkoce:
-Oddaj zegarek.
-Nie mam zegarka- powiedziałam.
-Kłamiesz! Dzisiaj szedłem za tobą z bazaru i widziałem, że posiadasz podłużny, złoty zegarek.
A drugi opryszek zażądał „serioszki”.
-Co to takiego?- zapytałam.
-Twoja mama ma w jednym uchu złoty.
-O twój kolczyk im chodzi- mówię do mamy.
-My niczego nie posiadamy, wszystko sprzedałyśmy- powiedziałam.
Nastała cisza. Słyszę szept pode drzwiami. Po chwili poczęli wyłamywać drzwi do mieszkania nieobecnego gospodarza, który z rodziną wyjechał na kołchoz.
Jeden bandyta stoi pod naszymi drzwiami, a drugi plądruje mieszkanie gospodarzy.
Jesteśmy bezradne, zanosimy modły, by opatrzność odwróciła od nas to niebezpieczeństwo.
Dobrą godzinę plądrowano mieszkanie gospodarzy, po czym bandyci ponowili atak na naszą izbę. Jeden stanął pode drzwiami, drugi począł wyłamywać niskie, małe okienko. Okienko, za jednym małym pchnięciem, legło na glinianej podłodze.
Bandyta wsadził głowę do izby i charczącym głosem zażądał pieniędzy i złota. Silnie trzymam haczyk u drzwi, tymczasem mama podeszła pod okienko i dała bandycie 120 rubli. Bandyta przeliczył pieniądze i wrzeszczy: „mało!”
-Daj mu swój stary zegarek- proponuje mama.
Widzę, że mama nie panuje nad sytuacją, puszczam haczyk u drzwi i schowałam wszelkie wartościowe przedmioty w popielniku. Mama podeszła pod okno, bandyta wysunął łapę i uderzył mamę w twarz. Mama zawołała:
-Ewo, on uderzył mnie!
Chwyciłam za dwulitrową butlę z zamiarem zdzielenia bandyty do połowy przechylonego przez okno. Uniosłam butlę w górę, gdy w tym poczułam silny ból głowy, pieczenie czoła i oczu.
-Jezus Mario! Wypalili mi oczy- zawołałam.
W tej chwili wszystko zobojętniało mi. Pobiegłam do wiadra z czystą wodą i ochlapałam twarz.
Bandyta pode drzwiami grozi, a drugi ciska w nas przez okno butelkami z lekarstw, stojącymi na parapecie, a ten w sieni dwukrotnie wystrzelił ze straszaka.
Dochodziła 4-ta rano, gdy bandyci nagle uciekli. Widocznie coś spłoszyło ich.
Oczu nie otwieram, chodzę po omacku. Nad ranem zbiegli sąsiedzi i sprowadzili Milicję. Milicjant spisał protokół i odszedł. Krótko po odejściu milicjanta przybyła Kolhepowa i
zaofiarowała nam kąt w swojej izbie.
Szarzało, gdy mama zaprowadziła mnie do szpitala. Lekarz- Polak- stwierdził ranę ciętą na czole, głęboką do kości i mniejsze ranki na policzku dookoła oka i trzy ranki na prawym oku, w tym jedną groźną, na tęczówce w pobliżu źrenicy. Ranki pochodzą ze zranienia szkłem. Prócz tego mam poparzoną twarz i oczy rozcieńczonym kwasem solnym. Widzę jedynie lewym okiem.
Po opatrunku w szpitalu przewiozłyśmy nasz dobytek do Kolhepowej. Leżę w łóżku z obandażowaną głową. Znajomi ubolewają nade mną. Zanoszę modły, aby Bóg uratował mi oko.
Jeszcze trzy noce prześladowali nas bandyci w mieszkaniu Kolhepowej. Pukali do okna i wołali:
-Oddajcie złoto!
Rano, na szybie, widniały odciski ręki zamaczanej w glinie.
Gospodarz Kolhepowej powrócił z więzienia. Zwolniono go przedwcześnie na skutek amnestii dla przestępców pospolitych. Kolhepowa poskarżyła gospodarzowi, że napastują nas. Gospodarz zmrużył oczy i na pocieszenie powiedział:
-Was tu wszystkich zarżną i odbiorą wam rzeczy, a gdy będzie głód, to was zjedzą.
Wyraziłyśmy zdziwienie, a gospodarz dodał:
-Wy Rosji nie znacie. Tu w latach 1930 do 1933 niejedna matka zjadła własne dziecko. Ludzie polowali na siebie, taki tu panował głód.
Ciekawe, o tym głodzie wspominają Rosjanie i Kazachowie. Czy to możliwe, aby świat, przeładowany płodami rolnymi, pozwolił na to, by ludzie uprawiali kanibalizm?
Po dziesięciu dniach doktor Szybalski orzekł:
-Niech pani podziękuje Bogu, wzrok uratowany. Proszę dalej przychodzić na zakraplanie, a wszystko będzie dobrze.
Bóg wysłuchał mą prośbę.
N.K.W.D. wręczyło nam w miejsce paszportów sowieckich „udostawierenia” stwierdzające, że zostaliśmy amnestionowani i że jesteśmy obywatelami Państwa Polskiego.
A wiesz, Riannon, moja teściowa miała dowód osobisty z wpisem: urodzona w Związku Radzieckim, mimo, że była to Polska Kresowa, którą zagarnęli Sowieci i nigdy nie mogła się z tym pogodzić, właśnie z tym wpisem, w jakim Związku Radzieckim? A potem koszmar mordów band UPA, których doświadczyła.
OdpowiedzUsuńNa straszne rzeczy były narażone młode kobiety w tym obcym kraju, bez jakiejkolwiek ochrony.
Czytam, czytam i jakbym czytała Marię Nurowską, w kawałkach.