Mama odwiedza nauczycieli. Zachęca ich, aby pobierali lekcje muzyki.
W dwa dni po męczących przesłuchaniach w N.K.W.D, przybył do nas pracujących, wielce uradowany Jeremienko i głośno obwieścił:
-Francji już nie ma.
Oszołomiony zwycięstwem Niemców znowu podkreślił:
-Światem rządzić będą Niemcy i my.
My Polacy nie wierzyliśmy w brednie sowieckiego propagandzisty. Wiadomość o pokonaniu Francji przyjęliśmy z niedowierzaniem. Kilka dni później doszły nas listy ze Lwowa, niestety, potwierdziły upadek Francji. W sercach naszych obchodziliśmy żałobę, a oblicza nasze zdradzały smutek. Jedynym płomykiem nadziei naszej pozostała Anglia.
Wśród wygnańców zaistniały wypadki malarii. Czynniki sanitarne zastosowały leczenie profilaktyczne za pomocą akrychiny. Tabletki akrychiny posłużyły nam do barwienia bluzek i innych rzeczy, bowiem za bluzkę żółtą cena znacznie wyższa aniżeli za białą. Przyczyna prosta. Biała bluzka szybciej chwyta brud od żółtej, a mieszkańcy Urdżaru cierpią na chroniczny brak mydła.
Plechawska pracuje w kancelarii. Powszechnie mówią, że N.K.W.D. powierzyło jej cenzurę naszych listów. W stosunku do niej zachowujemy ostrożność.
Lato w Urdżarze upalne. Nie pada deszcz. Ciężko znoszę upały. Słońce praży, a od pieca cegielni bucha żar. Maczamy chusteczki w wodzie i ochładzamy głowy.
Dzisiaj przeżyliśmy w cegielni niemiły wypadek. Sztafle cegły, ustawione w piecu, runęły. Na szczęście nikogo tam nie było. Drżymy ze strachu, aby zarządca cegielni nie poczytał tego za sabotaż, za co grozi kula w łeb, w szczęśliwym wypadku 15 lat robót przymusowych. Usunęliśmy rumowisko cegieł tak, aby zmniejszyć rozmiary strat.
Prace wykonujemy ze łzami w oczach. Wkładamy w nią spory wysiłek fizyczny, ale wydajność licha. Gdyby zamiast bredni, wygłaszanych przez analfabetów kulturników, objaśniono nam zasady pracy, wówczas bylibyśmy pożyteczniejsi.
Mieszkańcu Urdżaru nagabują nas o sprzedaż przechodzonych rzeczy. Obecnie żaden Kazach nie oddaje swych produktów rolnych za pieniądze, tylko proponuje wymianę za rzeczy.
Pod koniec lipca wstrząsnął nas proces rodzeństwa Helebrandów.
Na ławie oskarżonych zasiedli Danuta i Zbigniew. Jako świadkowie występowali: Polak- Zygmunt Urban, Polak- Stanisław Freydenberg i Rosjanin, 17-to letni chłopak Alosza, którego ojciec siedzi w tiurmie, a syn spełnia rolę agenta N.K.W.D. Proces miał miejsce przy drzwiach zamkniętych. Danutę skazano na 4 lata katorgi, Zbigniewa zaś na 6 lat katorgi.
Nie wszystkie Polki w Urdżarze zadły egzamin, bo biegają do cerkwii- do kina i na tańcówki.
W sierpniu zmarł staruszek Breder, z tęsknoty za ojczyzną. Pochowano go w prymitywnej trumnie. Na cmentarzu usypaliśmy polską mogiłę, a u wezgłowia ustawiliśmy drewniany krzyż. Rosjanie z przerażeniem patrzą na krzyż, bowiem dotąd N.K.W.D. poczytywało ustawienie krzyża za objaw kontrrewolucji. Na stepie, obok sowieckich pięcioramiennych gwiazd i islamskich półksiężyców, widnieje pierwszy krzyż.
Kiedy N.K.W.D. za krzyż nikogo nie zaaresztowało, po tygodniu, na licznych grobach Rosjan, również wzniesiono drewniane krzyże.
Nieomal wszyscy wygnańcy polscy otrzymują paczki i pieniądze z kraju. Rosjanie z niedowierzaniem patrzą na to. Mówią, że oni nie pytają o los aresztowanych lub deportowanych, gdyż za kontakt z takimi osobami grozi zsyłka lub łagier.
Bliższe kontakty utrzymujemy z Wodzickimi i Hłodzikami. Pan hrabia Wodzicki posiadał pod Tarnopolem majątek ziemski. To kulturalna rodzina ziemiańska. Znali moją babcię i pradziadków, też właścicieli ziemskich.
Z hrabią Wodzickim omawiamy politykę bieżącą, w szczególności Polski.
-Sytuacja wybitnie mętna. Gdyby Rosja popadła w wojnę, natenczas los nasz ulegnie radykalnej zmianie- zauważyła mama.
-Niemcy nie pozostawią Rosji w spokoju- powiedział z przekonaniem hrabia Wodzicki.
Na ulicy Urdżaru spotkałyśmy dwie dobrze odziane niewiasty.
-To na pewno Polki- zwróciłam uwagę.
Niewiasty te przystapiły do nas, wymieniły swe nazwiska, powiedziały, że za zgodą N.K.W.D. zostały przeniesione z kołchozu do Urdżaru. Ta starsza wiekiem niewiasta zapytała:
-Gdzie można tu kupić kawał kiełbasy, jakąś bułkę i wypić kawę?
-Tutaj niczego nie ma- powiedziałyśmy.
-Jak to, i w mieście też niczego nie ma?- wyraziła zdziwienie nasza rozmówczyni, pani Kolhepowa.
Z czasem , z konieczności, przywykłyśmy do tego prymitywnego życia na stepie.
Czasami zdobywamy gazetę sowiecką. Czytamy od deski do deski te skąpe wiadomości polityczne. Gazeta sowiecka zawiera kilka oficjalnych komunikatów ze świata, a gros stanowią opisy z życia kołchozów, kto wyrobił normę i kto został stachanowcem.
Rosjanie i Kazachowie żyją w ustawicznym strachu. Są małomówni, nie odwiedzają jeden drugiego, tylko całymi rodzinami wysiadują przed chałupami i iskają wszy, które ubijają na nożach stołowych.
Pod koniec sierpnia zmieniłyśmy mieszkanie na dogodniejsze. Mieszkamy przy głównej szosie u „babuszki”, żony nieżyjącego popa prawosławnego. Izba schludna, a dom pachnie czystością.
Mieszkanie babuszki czyste, łóżko nakryte bielusieńką kapą. Na komodzie, służącej za domowy ołtarzyk, leży kilka ksiąg cerkiewnych. Służą do odmawiania wspólnych modlitw. Na środku komody, w lichtarzach, są woskowe świece, a obok naczynie do spalania wonnych kadzideł. Ściany mieszkania obwiedzone obrazami świętych, a w narożniku izby ikona, przed którą płonie lampka oliwna.
U babuszki często są goście, niewiasty i małe dzieci, bo babuszka spełnia niedozwolone czynności popa. Chrzci dzieci, odprawia nabożeństwa, udziela błogosławieństwa i spełnia różne czynności religijne, powierzone jej przez zmarłego męża popa.
W pierwszych dniach września przygarnęłyśmy Lilę Jankowską, żonę oficera marynarki. Utraciła jedyne dziecko. Ciężko przeżywa ten okrutny cios. Dałyśmy jej schronienie, by oddaliła te koszmarne, złe myśli.
Babuszka zachorowała, leży w łóżku. Zawołała nas i poprosiła, abyśmy sprowadziły polskiego lekarza.
-Sowieccy lekarze nic nie umieją. Zapisują takie środki, które nie są ani gorzkie, ani słone, dlatego nie pomagają- ubolewała babuszka.
Poprosiłam do babuszki lekarza Polaka, dr Szybalskiego. Przyniósł ze sobą polskie specyfiki. Lekarz zbadał babuszkę i dał jej pigułki. Nazajutrz babuszka wstała z łóżka, bo poczuła znaczną poprawę.
Pod koniec września skierowano mnie na wykopki ziemniaków.
Za Urdżarem, po obu brzegach rzeczułki, której początek wytryska w górach Tarbagataj, ciągną się pola uprawne, są pod zarządem artelu. Podczas lata, kiedy panuje posucha, pola są nawadniane za pomocą urządzeń irygacyjnych. Ziemia pulchna. Hrabia Wodzicki określa ją jako „wazonikową”.
Zbiór ziemniaków obfity, są dorodne, gładkie, a wydajność z jednego krzewu nadzwyczajna. Przy tej pracy, na skutek pozycji zgiętej, poczułam ból w krzyżach.
Urdżar położony jest 30 kilometrów od gór Tarbagataj. Podgórska część stepu pokryta jest bujną trawą, przeplatana barwnymi kwiatami polnymi. Nad roślinnością stepową górują dzikie malwy, dochodzą do dwóch metrów wysokości. Podgórska część stepu gęsto usiana jest dzikim groszkiem o subtelnych barwach i silnym zapachu.
Ostatnią miejscowością przygraniczną jest Bachta, zamieszkała wyłącznie przez N.K.W.D. i milicję. Na wyjazd do Bachty potrzebna jest specjalna legitymacja, inaczej opustoszałby Urdżar z ludzi.
Mama zahaczyła o pracę. Uczy muzyki 12-to letnią córkę naczelnego lekarza szpitala. W domu lekarza często zjada kawał chleba posmarowanego masłem i wypija szklankę słodkiej herbaty.
Żona lekarza, na narzekanie mamy, powiedziała:
-Popatrzcie, mąż mój był pastuchem, a ukończył uniwersytet i został lekarzem.
A mama jej na to:
-Myśmy wpierw kończyli uniwersytety, a obecnie zostaliśmy pastuchami.
Rozmówczyni umilkła i nic więcej nie powiedziała.
Oprócz tego mama uczy muzyki kierownika szkoły średniej, Pawła Aleksandrowicza, jednego nauczyciela i dwie nauczycielki.
Dotąd w szkole średniej stał bezczynnie fortepian, ale nikt nie umiał grać. Uczniowie są zdolni i muzykalni, ale nut w Urdżarze nie ma, więc mama napisała po nuty do Lwowa.
Tak sobie czytam: Ewa ma zsyłkę do Kazachstanu, babcia na Sybir. To i to u sowietów, ale kompletnie różne. Obie jednakowo niesprawiedliwe.
OdpowiedzUsuńOkropne jest życie w wiecznym strachu, oglądanie się, czy ktoś nie podsłuchuje, bo doniesie. Moja pierwsza praca w latach 8o-tych łączyła się też z wizytami u cenzora, nawet kalendarz imprez szkolnych trzeba było przed drukiem zatwierdzać u niego, wyobraź sobie, że on to wszystko czytał, czy nie wrogich treści. Czy ci Kazachowie byli przyjaźni do zesłanych Polaków?
OdpowiedzUsuńRiannon - zapraszam do mnie po wyróżnienie.
OdpowiedzUsuńMaria- myślę, że to nigdy nie zależy od narodowości, ale zawsze uwarunkowane jest osobniczo. Kazachowie na pewno też nie byli zachwyceni, gdy znaleźli się pod panowaniem Sowietów. Zaburzyło to ich starodawny tryb życia, sowiecka "kultura" nijak miała się do ich własnej kultury i obyczajowości. Byli również przez Sowietów szykanowani, wysyłani na siłę na front, zatrudniani w kołchozach. A to był przecież pierwotny lud koczowników ze stepów, ludzie, którzy umiłowali wolność i wkładanie ich w ramy systemu komunistycznego było wbrew ich naturze.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony część Kazachów była już zasymilowanych i poddanych Sowietom, ci na pewno nie byli przyjaźni zesłańcom. Traktowali ich jak robotników-niewolników.
Xena- dziękuję za wyróżnienie :-*
Tak, żyć w ciągłym strachu to straszne.
OdpowiedzUsuńNie wiadomo kiedy przyjaciel stanie się wrogiem, w takich warunkach wszystko możliwe.
A co dopiero będzie zimą ... wyczytałam, że tam są -40 stopniowe mrozy.
Biedne kobiety, dobrze, że jeszcze ktoś o nich we Lwowie pamieta.