Pamiętnik Ewy”- taka przesyłka dotarła do Rodziny w latach 80-tych. „Oddać do rąk Janiny D”. Pomimo starań, nigdy nie udało się dotrzeć do adresatki. Pamiętnik budził emocje. Wspomina się tam miejsca i ludzi dobrze Rodzinie znane, gdyż Ewa okazała się odległą w czasie i przestrzeni kuzynką, mieszkającą gdzieś na Antypodach, z którą Rodzina straciła po wojnie kontakt. Pamiętnik przeleżał w szufladzie 30 lat. Nadszedł czas, aby podzielić się nim z Wami. Są to prywatne notatki, nigdy nie szykowane do publikacji, dlatego emocje w nich zawarte, często naiwne i patetyczne, są prawdziwe, a nie obliczone na efekt wstrząśnięcia czytelnikiem.

Zapraszam Was na wędrówkę w czasie i przestrzeni. Naszym przewodnikiem będzie Ewa Wojakowska-dziewczyna, która prowadziła przed wojną normalne, beztroskie życie, zanim jej świat się rozpadł.

Przepisując Pamiętnik nie ingeruję w składnię zdań, ani w archaiczną pisownię wyrazów. Poprawiam jedynie literówki, interpunkcję, kolejność słów tam, gdzie zaznaczyła to autorka. Ilustracje pochodzą z zasobów internetu, lub z archiwów własnych. Wprowadziłam je jako dekorację, nie stanowią one elementu pierwotnego pamiętnika. Konwencja bloga wymaga nadawania tytułów postom. Również owe tytuły nie są częścią pamiętnika.

Informacja dla nowych czytelników:

Po prawej stronie znajduje się link do początku historii Ewy.

Przed skopiowaniem fragmentów pamiętnika na inne portale, prosimy o zwrócenie się o zgodę!

poniedziałek, 1 listopada 2010

Duch w salonie i Miasto Umarłych.

Dwa dni przed świętem umarłych  nawiedził mnie niezwykły sen. Śniłam, że przystojna pani w niebieskiej sukni, ozdobionej srebrnymi gwiazdami, powiedziała: „Powiedz babci, aby na Wszystkich Świętych zaświeciła światła przy moim grobowcu”.
Myślami przebiegałam, skąd znam tę panią. Wreszcie przypomniałam sobie, iż widziałam jej fotografię w albumie u babci.

Ciemno było, gdy sen opowiedziałam rodzicom, a kiedy zapanował brzask dnia, poszłam z mamą do babci.
Babcia orzekła: „U Ewuni była Arturowa. To ona została pochowana w takiej sukni”.
Przy tej okazji odżyła tajemnica naszego salonu. Nikt z krewnych, ani znajomych nie chciał nocować w salonie, bo straszy.
Istotnie, w salonie straszyło. Co noc, począwszy od godziny 10-tej, duch pod postacią mgiełki, przechodził mieszkanie. W pokoju mamy, za każdym razem, duch uderzał w lustrzaną szafę. Jeśli ktoś w tym czasie przebywał w salonie, doznawał uczucia, że niewidzialna siła obłapuje go.
Wypadek taki spotkał mamę. Krzyknęła tak głośno, że postawiła na równe nogi mieszkańców kamienicy.
Z czasem przywykliśmy do zjawy. W dzień myśmy użytkowali mieszkanie, a w nocy zjawa.

Zimą, leżąc w łóżkach czytaliśmy książki, a drzwi pokojów, dla wymiany powietrza, były pootwierane. Około godziny 11-tej usłyszałam, jak zjawa człapała przez mój pokój. Głośno powiedziałam: „Mamo, zjawa przechodzi przez mój pokój”. Po chwili mama powiedziała: „Jest u mnie”. Głośny stuk w szafę był znakiem, że zjawa zakończyła swą codzienną ziemską wędrówkę.
W zjawie mama upatrywała brata swego –Antoniego, który zginął w 1910 roku w pojedynku amerykańskim.

Dzień przed świętem zmarłych, babcia zaangażowała inwalidę wojennego Konstantego. Poszła na cmentarz, aby uporządkować grobowce i mogiły najbliższych i przyozdobić je chryzantemami oraz gałązkami świerku.
W dzień Wszystkich Świętych, przed południem, nikt do babci nie zachodził. W tym to czasie, babcia ubrana na czarno, siedziała w salonie i czytała list Antoniego, jaki napisał do babci przed tragiczną śmiercią.
Babcia rozpamiętywała każde słowo listu tego, a kiedy nadeszła pora obiadowa, pocałowała list, włożyła z powrotem do pożółkłej koperty i zamknęła w skrytce szafy powtarzając te wielkie słowa: Vanitas van itatum”.

Od południa, na ulicy Piekarskiej, ustał wszelki ruch kołowy. Tłumy Lwowian, odświętnie odziane, zdążały na cmentarz Łyczakowski, by złożyć hołd cieniom tych, którzy do niedawna przebywali wśród żyjących.
We Lwowie ustał codzienny zgiełk. Lokale publiczne opustoszały, a orkiestry umilkły. Lwowianie z wieńcami, kwiatami, barwnymi lampkami, a ubożsi ze świecami, podążyli do nekropolisu-miasta umarłych.
Cmentarze zatłoczone żywymi, symbolicznie obcującymi ze zmarłymi.
Drogi i ścieżki cmentarne odgarnięto z opadłego, żółtego liścia. Mogiły zazieleniły się gałązkami świerku, a na mogiłach dygotały z zimna białe chryzantemy.
Na falach chłodnego wiatru płynęły słowa kaznodziei o marności świata, a przy pomniku powstańców z 1863 roku płonęły znicze. Kadeci pełnili wartę honorową.
Po egzekwiach nekropolis iluminowano, tonął w kolorowych światłach, a szum zeschniętych liści na drzewach, wydzwaniał zmarłym niebiańskie symfonie.


Ojciec na mogile siostry Emilii ułożył wieniec ze świerczyny. Twierdził, że jedynie świerczyna godnie uczci pamięć drogich zmarłych, bo świerk jest wiecznie  zielony.

9 komentarzy:

  1. Ilustracje wykonałam na podstawie zrobionych kilka lat temu fotografii z cmentarza w Gdowie pod Krakowem. Dwie ostatnie pochodzą z rodzinnego grobowca Feillów, wspólnych przodków bohaterki Ewy i mojego Chłopa.
    A tak poza tym, zupełnym przypadkiem zbiegło się nam realne święto zmarłych z tym pamiętnikowym. Chociaż niektórzy twierdzą, że przypadków nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znowu przeczytałam na wdechu.

    Fajnie się zgrały te wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też wierzę w to, że przypadków nie ma.
    Ktoś gdzieś tam czuwał nad wszystkim, może Ewa.
    Ta druga ilustracja, ta czaszka w koronkach ... brrr niesamowita ale - jesli można tak rzec - piękna, taka tajemnicza.
    Ciekawe czy te duchy jeszcze się pojawią.
    Uwielbiam opowieści o duchach, chociaż potem mam stracha zejść do piwnicy bo wszystkie "duchy" hulają na całego w mej wyobrażni.
    Czekam na dalsze losy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z czaszki w koronkach jestem dumna. Wsadzam ją, gdzie tylko mogę :-) Uwielbiam ilustracje z motywami przemijania. I nie ukrywam, że wszelkie ciekawe rzeźby, szczególnie cmentarne, są przeze mnie obfotografowywane ze wszystkich stron.
    Nic nie zdradzę, czy duchy jeszcze się pojawią na kartach tej historii. Zwyczajnie nie pamiętam tego. A nie chcę przypominać sobie treści przed przepisywaniem, ciekawość bowiem zmusi mnie do systematycznego wklepywania treści w komputer :-)
    Ja też jestem już mniej odporna na strachy. Uwielbiam horrory, ale inaczej się je ogląda mieszkając w bloku, a inaczej się odbiera będąc w domu na odludziu. Musiałam dla własnego zdrowia psychicznego zaniechać, choć czasem coś mi wpadnie w oko. Potem 2 tygodnie oglądam się za siebie :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmm... przeczytałam, po raz kolejny z dużym zainteresowaniem.
    Sprawdziłam nawet, co to ten "pojedynek amerykański" i z przerażeniem przeczytałam, że: pojedynek amerykański daw. «umowa, według której ten, kto wyciągnie z dwu gałek o różnych kolorach czarną, musi popełnić samobójstwo»
    oj, aż ciarki przechodzą !
    A horrory to ogladam tylko od święta, bo coś strachliwa jestem ostatnio.
    Pozdrawiam i czekam, co będzie dalej...

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki za sprawdzenie tego pojedynku. Ja miałam to zrobić dla pewności, ale z góry założyłam, że chodzi tu o strzelanie do siebie. To faktycznie koszmarna śmierć. Szkoda, że nie dowiemy się, o co im poszło.

    OdpowiedzUsuń
  7. A mnie się spodobało "przyzwyczajenie się do zjawy". I ten podział - w dzień my, w nocy ona. Wierzę w możliwość kontaktu z umarłymi i myślę, że im właśnie o taką akceptację chodzi, a nie o wrzaski i egzorcyzmy.
    Wódeczność z poprzedniego posta - bomba. Ja ostatnio pijam wineczność, winieczność, no nie wiem, które lepsze ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Czyli wniosek jest jeden: człowiek może do wszystkiego przywyknąć :-) Nawet do dzielenia mieszkania ze zjawą :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Rzeczywiście czaszka w koronkach bardzo piękna, choć to dziwne określenie.
    Ja nie lubię horrorów, bo potem nie mogę spać, a sen i tak mam do bani. Jednak stare pomniki na cmentarzach wzbudzaja moje zaintersowanie. Był czas, że studiowałam też napisy, obliczałam daty. Lubię cmentarz noca tylko w dniu Święta Zmarłych z tą jasnością i ciepłem.

    OdpowiedzUsuń