Pamiętnik Ewy”- taka przesyłka dotarła do Rodziny w latach 80-tych. „Oddać do rąk Janiny D”. Pomimo starań, nigdy nie udało się dotrzeć do adresatki. Pamiętnik budził emocje. Wspomina się tam miejsca i ludzi dobrze Rodzinie znane, gdyż Ewa okazała się odległą w czasie i przestrzeni kuzynką, mieszkającą gdzieś na Antypodach, z którą Rodzina straciła po wojnie kontakt. Pamiętnik przeleżał w szufladzie 30 lat. Nadszedł czas, aby podzielić się nim z Wami. Są to prywatne notatki, nigdy nie szykowane do publikacji, dlatego emocje w nich zawarte, często naiwne i patetyczne, są prawdziwe, a nie obliczone na efekt wstrząśnięcia czytelnikiem.

Zapraszam Was na wędrówkę w czasie i przestrzeni. Naszym przewodnikiem będzie Ewa Wojakowska-dziewczyna, która prowadziła przed wojną normalne, beztroskie życie, zanim jej świat się rozpadł.

Przepisując Pamiętnik nie ingeruję w składnię zdań, ani w archaiczną pisownię wyrazów. Poprawiam jedynie literówki, interpunkcję, kolejność słów tam, gdzie zaznaczyła to autorka. Ilustracje pochodzą z zasobów internetu, lub z archiwów własnych. Wprowadziłam je jako dekorację, nie stanowią one elementu pierwotnego pamiętnika. Konwencja bloga wymaga nadawania tytułów postom. Również owe tytuły nie są częścią pamiętnika.

Informacja dla nowych czytelników:

Po prawej stronie znajduje się link do początku historii Ewy.

Przed skopiowaniem fragmentów pamiętnika na inne portale, prosimy o zwrócenie się o zgodę!

czwartek, 4 listopada 2010

Pojawia się adorator.

12 grudnia 1925, w sali „Gwiazda” przy ulicy Kurkowej, nasz szkolny wysiłek ujrzał światło dzienne. Przedstawienie rozpoczęłyśmy sceną z Lilli Wenedy. Koleżanki z przyklejonymi, długimi, białymi brodami i tekturowymi harfami, wystąpiły w chórze dwunastu harfiarzy. Deklamowały:
„O święta ziemio polska i arko ludu!
Jak ujrzeć tylko myślą, krew się lała.
W przeszłości słychać dźwięk tej harfy cudu,
Co wężom dała łzy i serce dała.”

Po chóralnej deklamacji, harfiarze schodzili ze sceny przy dźwiękach harf. Dźwięki harf miała imitować Stasia Golczewska na gitarze.
Idą harfiarze, przebierają palcami po tekturowych harfach, a zza sceny usłyszałyśmy jeden, jedyny dźwięk. Stasię opanowała trema, nie była w stanie wydobyć drugiego dźwięku. Sytuację uratował brat cioteczny-Janek i zagrał raźnego, lwowskiego sztajerka.
Widzowie, rodzice uczennic, byli zachwyceni grą swych córek, zwłaszcza zmodernizowanymi harfiarzami.
Dalsze sceny wypadły pomyślnie. Inscenizacja oddała piękno utworów Juliusza Słowackiego. A na scenie można było lepiej zrozumieć utwory, aniżeli z wyuczonych na pamięć wierszy.
Po wieczorku, brat cioteczny Janek i koledzy, zaoferowali odprowadzenie nas do domów. Tadeusza Krasickiego zagarnęła Wanda, była zadużona w nim, a mamie asystuje korporant.

Na opustoszałych ulicach Lwowa dmie przejmujący wiatr, unosi tumany sypkiego, suchego śniegu.
W kolegach Janka nie byłam zainteresowana, wtem usłyszałam czyjeś kroki. Były coraz wyraźniejsze. Wysoka postać płci brzydkiej dobiegła mnie, złożyła ukłon, a w ręce trzymała czapeczkę korporamcką. Młodzieniec przedstawił siebie. Usłyszałam początek nazwiska, co skojarzyło, że nosi nazwisko „Piątek”.
Nie przystanęłam, tylko podążyłam do domu.
Przygodny znajomy towarzyszy mi. Nie narzeka na pogodę i nie podnosi waloru wieczorku, tylko z miejsca ujawnił:
-Wie pani, ja panią znam.
-Tak...? A skąd?-zapytałam
-Z albumu pani braci ciotecznych i opowiadań moich braciszków, byli z matką na wakacjach w Rymanowie. Już od długiego czasu podążałem za panią pod sam gmach gimnazjum.
-Widzę, że pan wytrwały w uczuciach.
Podeszliśmy pod naszą kamienicę, a adorator nie wiedział, co ze sobą począć.
Podziękowałam za towarzystwo, a adorator lekko zagrodził mi drogę do bramy wejściowej i wyjawił, że ma ze mną wiele do omówienia. Prosił, czy może liczyć na spotkanie nazajutrz, w niedzielę, po nabożeństwie szkolnym, na Wysokim Zamku.
Wyraziłam zgodę, ale nie wiem, dlaczego to uczyniłam. Przecież poznałam młodzieńca tego jakie dziesięć minut temu. Widocznie szczerość, jego długie zabiegi by mnie poznać, były przyczyną mej pochopnej zgody.

Od 13-tego roku życia bywałam na balach. Co bal, gustowałam w innym kadecie. Do wynurzeń byłam przyzwyczajona. Wiem, że jedni pragnęli zaskarbić sobie względy mego ojca, inni widzieli we mnie posażna pannę, ale flirty te uważałam za zjawisko przejściowe. Po maturze pomyślę poważniej, z resztą wybór uzależniony będzie nie tylko ode mnie, ale od rodziców.

Nazajutrz, po nabożeństwie, poszłam w towarzystwie koleżanki Stasi i Wandy na Wysoki Zamek.
Spacerujemy w alei, wśród drzew, grubo obsypanych diamentowym śniegiem, ale znjomego nie widać.
Na zakręcie alei ujrzałam wysoką postać otoczoną małymi dziećmi.
-On, czy nie on? - powiedziała Wanda.
-Może dzieciaty?- wtrąciła Stasia
Przygodny znajomy złożył ukłon. Powiedział:
-Dzień dobry panno Ewo.
Twarz miał czerwona z zimna. Wyjaśnił, że dwaj malcy to przyrodni bracia. Ojczym zachorował, więc wypadło mu pójść z braćmi na spacer.
-A co ojcu?- zapytałam
Siedmioletni Romek powiedział:
-Tato ma biegunkę.
Brunet poczerwieniał, zagryzł wargi i skorygował braciszka.
Odtąd począwszy, od czasu do czasu, widuję adoratora Mieczysława.

Mieczysław, wysoki, silny brunet o rumianych policzkach, studiuje polonistykę- ulubiony przedmiot moich rodziców.
Spotkania nasze mają miejsce na ulicy Piekarskiej lub Kurkowej, a gdy słota, chowam beret szkolny do kieszeni płaszcza i idziemy do kina.
Nić sympatii z Mieczysławem rośnie. Obdarzamy siebie szczerą i serdeczną przyjaźnią. Dzielą nas dopiero tygodnie od zapoznania, a odnoszę wrażenie, że przyjaźń nasza datuje się już od kilku lat. Zapory tajemnic prysły. Mówimy sobie różne błahe, ale dla nas pozornie ważne, tajemnice. Każdy dzień zbliża nas ku sobie.
Stosunek mój do koleżanek z ławy szkolnej ziębnie. Uczucia swe przelałam na Mieczysława, bo jest interesujący. Znalazłam ideał obdarzający mnie uczuciem gorącej sympatii.

W domu rodziców, każdego miesiąca, w druga niedzielę są five o’clocki. Bywaja u nas osoby ze sfer uniwersyteckich. Wyżsi rangą oficerowie, znajomi lekarze, adwokaci i szczupłe grono młodzieży zapraszane przeze mnie.
Powinnam na najbliższy five o’clock zaprosić Mieczysława, tylko jakie wymienię rodzicom nazwisko?
Na tydzień przed „fivem” wyraziłam wobec rodziców życzenie zaproszenia na najbliższy five akademika Mieczysława. Rodzice wyrazili zgodę.
Podczas randes-vous zaprosiłam Mieczysława na five. Mieczysław wyraził radość z zaproszenia i zapowiedział złożenie wizyty rodzicom w najbliższą niedzielę.
Przez znajomość tę, popadłam w kolizję. Cóż to będzie, jak Mieczysław istotnie nosi nazwisko Piątek? Ojcu wytłumaczę, że działałam optima fides, a mama wypowie swe credo. Potem zobaczę, co będzie dalej.

Niedziela, styczeń 1926 rok. Powietrze mroźne, przesycone wilgocią mgły. Za dwa tygodnie będzie luty, figlarny luty, miesiąc roztopów. Salon ogrzany, wyfroterowany, po prostu błyszczy.
Ciekawam, jakie wrażenie wywrze na rodziców Mieczysław. Od godziny 10-tej na każdy odgłos dzwonka, biegam do przedpokoju. Pragnę, aby ta zagmatwana sytuacja z nazwiskiem Mieczysława została nareszcie wyjaśniona.
Punktualnie o 11-tej usłyszałam krótki, nieśmiały dzwonek. Wybiegłam do przedpokoju, ale ordynas już trzymał w ręce wizytówkę: „Mieczysław Piątkowski stud.pol.”
Jestem uradowana, że Mieczysław nie jest Piątkiem.
Zaprosiłam Mieczysława do salonu. Po chwili przybyła mama i odbyła z Mieczysławem krótką, grzecznościową rozmowę. Ojciec był przeziębiony, więc łóżka nie opuszczał.
Prysły pierwsze lody. Ojciec powiedział: „Nie widziałem tego pana, ale muszę powiedzieć, że ma miły głos”. Mama jak zwykle zachowała rezerwę.
Pochmurnie, szaleje śnieżyca, dachy kamienic grubo pokryte śniegiem. Mieszkanie nasze w amfiladzie, szerokie drzwi porozsuwane, całość tworzy jakby jedną długą salę, zastawioną różnorodnymi meblami. Lampy elektryczne jasno świecą, a stoły suto zastawione zakąskami, pieczywem, winem i likierami.
Od godziny 5-tej począwszy, przybywali zaproszeni. Służba roznosiła na tacach gorącą kawę i herbatę. Wielu znajomych odpiło kawę lub herbatę, zakąsiło, wychyliło likierek i po zamianie kilku słów z rodzicami, opuszczali nasz gościnny dom. Jedynie młodzież pozostawała dłużej.

Tańczyliśmy modne tanga. Przeważnie tańczyłam z Mieczysławem.
Po tańcu mama podeszła do mnie. Powiedziała:
-Zauważyłam, że pan Piątkowski mówi ci po imieniu.
-A jak mamy sobie mówić?- zapytałam
Twarz mamy wyraziła niezadowolenie. Nic nie powiedziała.
Po fivie, za zgodą rodziców, Mietkowi wolno było przychodzić do naszego domu.

5 komentarzy:

  1. Źródło dla obrazków-internet.
    Następne fragmenty Pamiętnika pojawią się w przyszłym tygodniu, gdyż jutro wyjeżdżam na kilka dni. Na ewentualne komentarze odpowiem po weekendzie. Zapraszam do czytania i dzielenia się przemyśleniami.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Wybór uzależniony będzie nie tylko ode mnie, ale od rodziców."
    Wszystko, wszystkim, ale tego bym nie zniosła. No i te cyrki z nazwiskiem... Matko kochana!!! Tu mój zachwyt nad minioną epoką się kończy!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale to były czasy... ja również nie wyobrażam sobie, by decydującą rolę w wyborze mojego życiowego partnera odgrywali Rodzice.
    A te proszone five o'clock w drugą niedzielę ... teraz spotkania są zupełnie inne i może to i dobrze :)

    To jednak były naprawdę dawne ( ale i czy dobre ) czasy !

    OdpowiedzUsuń
  4. Każda epoka ma swoje plusy i minusy. Mnie uderza, że decyzja rodziców o wyborze męża była tak oczywista, jak dziś posłanie dzieci do szkoły. Ciekawe, jakie obecne zwyczaje będą nie do pomyślenia za następnych sto lat?
    Mówiłam, że Pamiętnik będzie prawdziwie opisywał klimat epoki :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytam z rosnącym zaintersowaniem. Bardzo rozbawiło mnie sformułowanie: "Wysoka postać płci brzydkiej dobiegła mnie, złożyła ukłon", cóż za określenie, czuć ducha minionej epoki. W sumie odważny ten Mieczysław, nie robił uników na temat pogody czy imprezki:)
    A zdemaskowanie choroby ojca w sposób bezpośredni, tak charakterystyczny dla dziecka jest aktualne i w naszych czasach. Dzieciaki nie bawią się w zawoalowane wypowiedzi, tylko chlapią prosto z mostu. No ale czyż nie jest prościej użyć określenia "biegunka" niż "przewlekła ...."

    OdpowiedzUsuń