Pamiętnik Ewy”- taka przesyłka dotarła do Rodziny w latach 80-tych. „Oddać do rąk Janiny D”. Pomimo starań, nigdy nie udało się dotrzeć do adresatki. Pamiętnik budził emocje. Wspomina się tam miejsca i ludzi dobrze Rodzinie znane, gdyż Ewa okazała się odległą w czasie i przestrzeni kuzynką, mieszkającą gdzieś na Antypodach, z którą Rodzina straciła po wojnie kontakt. Pamiętnik przeleżał w szufladzie 30 lat. Nadszedł czas, aby podzielić się nim z Wami. Są to prywatne notatki, nigdy nie szykowane do publikacji, dlatego emocje w nich zawarte, często naiwne i patetyczne, są prawdziwe, a nie obliczone na efekt wstrząśnięcia czytelnikiem.

Zapraszam Was na wędrówkę w czasie i przestrzeni. Naszym przewodnikiem będzie Ewa Wojakowska-dziewczyna, która prowadziła przed wojną normalne, beztroskie życie, zanim jej świat się rozpadł.

Przepisując Pamiętnik nie ingeruję w składnię zdań, ani w archaiczną pisownię wyrazów. Poprawiam jedynie literówki, interpunkcję, kolejność słów tam, gdzie zaznaczyła to autorka. Ilustracje pochodzą z zasobów internetu, lub z archiwów własnych. Wprowadziłam je jako dekorację, nie stanowią one elementu pierwotnego pamiętnika. Konwencja bloga wymaga nadawania tytułów postom. Również owe tytuły nie są częścią pamiętnika.

Informacja dla nowych czytelników:

Po prawej stronie znajduje się link do początku historii Ewy.

Przed skopiowaniem fragmentów pamiętnika na inne portale, prosimy o zwrócenie się o zgodę!

piątek, 15 kwietnia 2011

Wycieczka do Taszkientu

Każdej soboty są wyświetlane dla wojska polskiego filmy. Chodzimy na nie, dla zabicia czasu.
Życie żołnierzy polskich skupione jest w namiotach. Nowo przyjętych do armii najpierw odżywiają, a kiedy nabędą sił, zostają wdrażani w ćwiczenia praktyczne i teoretyczne. Armia polska bez uzbrojenia. Tylko nieliczni oficerowie posiadają rewolwery. Dziwne to wojsko polskie, ćwiczące bronią wystruganą z drzewa.
Żołnierze sterani więzieniami i łagierami, bez broni, obstawieni na każdym kroku „pelikanami”.

Ambasador Kot przyznał mamie stałe zaopatrzenie w wysokości 500 rubli miesięcznie.
Do Jangi Jul dzień w dzień napływają rodziny wojskowych i inni, w tym wiele osób co dopiero zwolnionych z więzień i łagierów. Ci ostatni, są to ludzie w łachmanach, bosi, brudni, zawszawieni, owrzodzeni i z czynną dyzenterią.
Pieczę nad rodzinami wojskowymi przejęli z własnej inicjatywy oficerowie. Dzielą się konserwami, pomagają zameldować w Milicji, ułatwiają osiągnięcie chleba, a nade wszystko adoptują nas, jako rodzinę, wobec władz sowieckich, by ułatwić wyjazd z Z.S.S.R.
Jesteśmy pod opieką młodego podporucznika Tadeusza Hamaluka. Dba o nas i dopilnowuje, abyśmy mogły wyjechać, gdy tylko będzie transport.

3 maja wypadł szczęśliwie w niedzielę. Urządzono akademię, było okolicznościowe przemówienie, które uprzednio przeszło sowiecką cenzurę.
Oficerowie polscy żyją nerwami, są skryci, małomówni, bowiem cała działalność naszego dowództwa, jest pod jawną i tajną kontrolą N.K.W.D.
Z Londynu powrócili generałowie Anders i Szarecki. Krążą pogłoski o nowej ewakuacji wojska i rodzin wojskowych do Iranu.

Przez Jangi Jul przepływa kanał Kurkundziuk. Stanowi o życiu w tym rejonie. Nawadnia pola w czasie, gdy od maja do połowy listopada, nie spadnie kropla deszczu. Nad kanałem Polacy urządzili plażę. Plaża na glinie, a woda mętna, raczej brudna, podobna do kałuży. Na południu rzeki są przeważnie mętne.
Ton na plaży nadają posiadacze kostiumów kąpielowych, ale większość mężczyzn zażywa kąpieli w kalesonach, spodniach, a niektórzy w damskich reformach, czym wywołują śmiech.
Na plaży panuje demokracja, płeć, wiek i szarża nie odgrywają roli, bo upały panują od rana do wieczora.
Pod koniec maja, za pośrednictwem referatu rodzin wojskowych, otrzymałam kilka listów od Mietka. Pisze, że zdrów, że coraz bardziej zbliżamy się ku końcowi naszej rozłąki.
„Kiedy minie burza wojenna, a świat odetchnie spokojem, postaram się wynagrodzić ci te wszystkie cierpienia”.
Wieczorem, po zachodzie słońca, zachodziłam w pole, porosłe kukurydzą, siadałam na skarpie ariku i wysyłałam gorące uczucia ku zachodowi, rozważając każde słowo wykaligrafowane ręką przez męża mego.

W ostatnich dniach maja w Jangi Jul wielkie poruszenie. Przybywa biskup polowy, ksiądz Gawlina. Mimo upału wre praca. Czynią przygotowania do bierzmowania i uroczystości Bożego Ciała.
Od wczesnego rana plac, pomiędzy dowództwem a szpitalem, zatłoczony jest wiernymi. Mszę świętą celebrował ksiądz biskup Gawlina. Nastrój podniosły, a z boku obserwują to wydarzenie Rosjanie i Uzbecy.
Od ołtarza mówił ksiądz biskup:
-Niebo błękitne, jak nigdy u nas, bez chmur, upajająco pachną katalpy, egzotyczna przyroda cudna, a jednak ile dalibyśmy, by znaleźć się teraz wśród naszych drzew i pól, gdzieś w cichym kościółku, podczas procesji Bożego Ciała.


Po twarzach naszych, na myśl o ojczyźnie, płynęły łzy. Po mszy świętej była defilada wojskowa.
Przyjazd księdza biskupa wlał w serca nasze otuchę i wiarę i na chwilę zapomnieliśmy, gdzie przebywamy.
Po wizycie biskupa z ust nie schodzi Iran- ten piękny kraj, znany z historii starożytnej. Tam, w Iranie, jest co jeść, panuje wolność i swoboda.
Podporucznik Hamaluk wynalazł dla nas małą izdebkę u Uzbeka. Mieszkamy w sąsiedztwie dowództwa. W nowym mieszkaniu bezpieczniej, bowiem inne izby zajmują oficerowie polscy.
Uzbek posiada winnicę i krowę. Na zagrodzie panuje wzorowy porządek. Naszego Uzbeka nie zaciągnięto do czerwonej armii, jak z resztą wielu innych. Uzbecy są elementem niepewnym, przeciwni ustrojowi komunistycznemu. Długo stawiali opór kołchozom, masowo ginęli z bronią w ręce, walcząc o wolność swego kraju, a wielu ginęło w piwnicach N.K.W.D. i sporo Uzbeków zaludniło łagiery na dalekiej północy, gdzie wyniszczały ich mrozy.

Po podwórzu biega maleńka Bachrinza, ubrana w zielone szarawary. Ojciec jej od południa przebywa na bazarze, a pod wieczór kitmenem rozbija spieczone grudy ziemi i nawadnia pola.
Gospodyni codziennie czerpie wodę z arika, filtruje ją kilkukrotnie przez lniane płótna i zlewa do olbrzymiej, zakrytej kadzi, stojącej u wejścia do sieni.
-Z kadzi nie wolno czerpać wody własnym naczyniem- zatroczyła gospodyni.
Mama zaczerpnęła czystą filiżanką wody z kadzi. Zobaczyła to Uzbeczka, wybiegła, przechyliła kadź i wylała całą zawartość tak mozolnie przefiltrowanej wody, po czym gruntownie oczyściła kadź, a kiedy przepływała woda arikiem, od nowa naczerpała wody, przefiltrowała i napełniła kadź. Przestrzegła nas, byśmy nie czerpały wody własnym naczyniem. Taka czystość panuje u Uzbeków, toteż są wolni od chorób tropikalnych.

Wieczorem na podwórzu syczy samowar, gospodarze spożywają obfity posiłek: pilaw, ryż z baraniną lub samsa, pierogi nadziewane mięsem i cebulką, nan, lepioszki chleba i kisz misz, rodzynki, a na zakończenie piją słodki, zielony czoj.
My korzystamy z wrzątku i zjadamy kolację: kawał chleba, czasami amerykańską konserwę mięsną.
Wieczorami odwiedzają nas oficerowie polscy. Dla odprężenia nerwów gramy w bridża.

Późnym wieczorem przybył ppor. Hamaluk. Przyniósł wiadomość, że N.K.W.D. zaaresztowało w Łunaczarsku pod Taszkientem, męża zaufania, porucznika Władysława Bugajskiego. Na obecnych padł strach. Chodzą słuchy, że oficerowie polscy giną bez śladu. Ponoć dowództwo trzyma nazwiska aresztowanych w tajemnicy, by nie wywołać paniki. Interwencje nie pomagają, a N.K.W.D., jak zawsze w takich wypadkach, nic nie wie.

Od czasu do czasu wojsko nasze urządza dowcipne rewie, koncerty oraz tańcówki. Na tańcówki przychodzi wiele Rosjanek. Większość Polaków w tańcach udziału nie bierze.
Zaprzyjaźnieni z nami oficerowie obdarowują nas konserwami i śledziami. Śledzie są artykułem zamiennym. Chętnie nabywają je Rosjanie, dają za śledzia masło, lub zsiadłe mleko ze śmietanką.

Czynność oficera dyżurnego na stacji kolejowej w Kaufmańskaja pełni, między innymi, ppor. Hamaluk. Idąc do służby, wychodzi obładowany konserwami, tytoniem, lub chlebem. Wszystko to zanosi sowieckim urzędnikom kolejowym za „błat”, ułatwienia w nabyciu biletów kolejowych, czy też otrzymanie wagonu dla przewozu rodzin wojskowych. Za łapówkę można nabyć bilet kolejowy, przeprowadzić zameldowanie w Milicji, uzyskać kartki na chleb, w ogóle wszystko.

Koniec czerwca 1942. Położenie na froncie ciężkie. Niemcy zajmują Kaukaz. N.K.W.D. stosuje coraz to nowe szykany. Ponoć istnieje poufny rozkaz, aby oficerowie, poza obozem, chodzili gromadnie, a co najmniej we dwójkę.
Jutro oficer płatnik jedzie do Taszkientu do Banku. Jako asysta jedzie z nim dwóch oficerów. Namówiono mnie i jeszcze jedną Polkę, byśmy im towarzyszyły.
Owinęłam w chusteczkę kawał chleba i sowieckim samochodem ciężarowym, przekazanym naszej armii do użytku, pojechaliśmy do Taszkientu.
Wojskowy kierowca wprawnie mija arby, zaprzęgnięte w wielbłądy lub osły. Tu i ówdzie mijamy pożółkłe ścierniska zebranego jeszcze w maju jęczmienia. Pola pokryte kanałami irrygacyjnymi. Główne kanały obsadzono drzewami morwy, której owoce, czerwono i bladoróżowe, wywołują dyzynterię.
Po godzinie jazdy ujrzeliśmy kontury Taszkientu. Ciężarówka wbiegła w szeroką, asfaltowaną ulicę. Miasto tonie w cieniu wysokich, strzelistych topoli i rozłożystych drzew uruku, moreli. Po obu brzegach ulicy ciągną ariki, przepływa nimi woda, która służy do użyźniania roślinności i na potrzeby domowe.


Taszkient jest schludny i czysty. Na ulicach widać przeważnie Rosjan, tubylcy żyją na przedmieściu, w starej dzielnicy, w domach glinianych.
Po mieście chodzimy gromadą, również do Banku poszliśmy razem.
Po załatwieniu formalności służbowych, wyruszyliśmy na miasto. Idziemy głównymi ulicami, gdzie istnieją sklepy rządowe. W jednej z witryn wystawnych zauważyłam bogatą wytstawę: mydeł toaletowych, kremów, pudrów, wód kolońskich i kwiatowych, perfum, kredek do ust i inne akcesoria dla niewiast.
-Wstąpmy do sklepu, zapytam choćby o ceny- zaproponowałam.
Oficerowie powiedziali chórem:
-W sklepie niczego nie ma.
Nie dałam wiary, choć już dwa lata przebywam w Rosji. Nacisnęłam błyszczącą klamkę, pchnęłam drzwi i weszłam do sklepu, nasyconego zapachem perfum i wód kwiatowych. Półki i gablotki zawalone towarem, ale to były makiety.
Za ladą sklepową siedział łysawy, o rysach semickich, sprzedawca.
Zapytałam o wodę kolońską
-Dzisiaj niczego nie ma- powiedział.
-No i co, kto miał rację?- zapytali oficerowie.
W innych, szerokich witrynach, wystawiono różnorodne wędliny, sery, jajka, bloki masła, pieczywo, ale to wszystko było z gipsu, a sklepy świeciły pustkami.
Po przemierzeniu miasta wzdłuż i wszerz, kupiliśmy u ulicznego sprzedawcy- Uzbeka, kilka świeżych ogórków. Podzieliłam swój kawałek chleba, który zjedliśmy z ogórkami i zapiliśmy winem. Wino można było nabyć bez ogonka.
W końcu poszliśmy do jedynego sklepu jubilerskiego, gdzie sprzedawcami byli Żydzi. W sklepie zastaliśmy nieco wyrobów ze srebra i kilka przedmiotów ze złota (zegarek kieszonkowy, papierośnica). Ceny są niewspółmiernie wysokie. W gablotach wystawiono kilka antyków, stanowiły resztki dawnej świętości, zapewne zdobiły zamożne domy mieszczańskie.
Jako upominek imieninowy, zakupiliśmy kasetkę z chińskiej laki na papierosy, po czym zdrowo i cało powróciliśmy do Jangi Jul.

3 komentarze:

  1. Stare zdjęcie, przedstawiające ulice w Taszkiencie, wyszperane z internetu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawia mnie, dlaczego stwarzali sobie taką ułudę dostatku w Taszkiencie, gipsowa żywność, kosmetyki, czy może to sprzed wojny, a potem rzeczywiście już nic nie było. I jeszcze to wszechobecne NKWD, niby wolni, a jednak nie, ukradkowe aresztowania oficerów. Okropna instytucja. Oglądałam angielski dokument o Stalinie, był wściekły za porażkę w wojnie bolszewickiej 1920, w której brał udział, a ponieważ był pamiętliwy, chorobliwie ambitny i okrutny, wziął odwet na polskich oficerach /mord katyński/, wręcz tropił i ścigał tych, którzy brali udział w tej wojnie, m.in. ojca Ewy, a potem znikali w tajemniczy sposób z kulą z tyłu głowy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trudno wejść w logikę tego idiotycznego komunistycznego systemu. Sama przecież pamiętam z lat 80-tych paranoiczne i groteskowe sytuacje, jakie miały miejsce w życiu codziennym. Ta gipsowa żywność, w tym kontekście, wcale mnie dziwi. To bardzo pasuje do realiów państwa rządzonego przez głupców.

    OdpowiedzUsuń