Krótko przed Bożym Narodzeniem otrzymałam telegram, nadany z Buzułuku, przez szefa sanitarnego Armii Polskiej, generała profesora Szareckiego, następującej treści:
Przyjeżdżajcie Sztab Armii Polskiej Taszkient”.
Nareszcie wyruszymy z Urdżaru. Po poradę poszłam do męża zaufania Jagiełłowicza, pokazałam mu telegram i poprosiłam o pomoc w uzyskaniu biletu „wojennego”.
Jagiełłowicz przeczytał telegram, oświadczył:
-Nic pomóc nie mogę, bo oni (Sowieci) na pewno tego telegramu nie uznają.
Po pierwszej fali radości, wyszłam z placówki polskiej załamana.
Stanęłam na śniegiem pokrytej ulicy, rozmyślając, co by tu zrobić?
Widocznie władze sowieckie czynią nam przeszkody i wezwań do Armii Polskiej nie honorują, jeśli nasz mąż zaufania odmówił mi pomocy.
Postanowiłam pójść sama do sowieckiego „wojenkomatu”. Weszłam do ponurego budynku, którego korytarz był zawieszony odezwami i afiszami propagandowymi. Przyjął mnie komendant pułkownik, urzędował w czapie na głowie. Wziął do rąk telegram, przeczytał, powiedział, że mogę jechać na bilet wojenny, skoro będzie transport.
Czekamy wiadomości o ojcu. Do Urdżaru przyjeżdża wielu zwolnionych z łagieru, ale mego ojca nie widać.
Boże Narodzenie spędziłyśmy w nastroju wyjazdu. Sprzedaję własne rzeczy, mama rzeczy nie sprzedaje.
W ostatnich dniach napłynęło do Urdżaru mnóstwo uchodźców, Żydów z Mińska i liczne rodziny Niemców nadwołżańskich. Niemcy są schludnie odziani, zaopatrzeni w naczynia domowe, maszyny do szycia i wszyscy znają język niemiecki.
Drożyzna rośnie, pieniądz bez wartości, ale władze sowieckie dbają o rozrywki mieszkańców. Co jakiś czas zjeżdża do Urdżaru moskiewska trupa.
W styczniu 1942 zjechali na występy lilipuci, odziani w futerka, a na nogach mieli lakierki.
Mama zaczepiła karła o starczej twarzy, zapytała:
-Dokąd wy teraz jedziecie?
Karzeł zrobił poważną minę, powiedział:
-Mamy jeszcze w tym rejonie obrobotać trzy kołchozy, potem pojedziemy dalej.
Wielu naszych chłopców i dziewczyn stawało przed komisją poborową, zostali przyjęci do Armii Polskiej.
Grono Polaków urządza w cerkwii „Wieczór Polski”. Wdziałyśmy futra, by gwoli solidarności, wziąć udział w wieczorze. Wychodząc spostrzegłam, że lampa przygasa.
-Dolejmy benzyny do lampy, bo później bęzie ciężko ją zapalić- powiedziałam do mamy.
Mama trzyma w ręce płonącą zapałkę, a ja nalewam z bańki benzyny do lampy. W tym powstał jeden wielki płomień, nastąpiła detonacja i mama stanęła w płomieniach, jak pochodnia Nerona.
Do izby wbiegł Anton, chwycił płonącą mamę i wyniósł na podwórze, tarzająć ją w śniegu.
Pożar ugaszono. Mama ma spalone włosy na głowie i popieczone ręce, a aAntoni doznał poparzenia rąk. Z izby wyleciały drzwi z zawiasami i okno z ramą.
Przyszłyśmy na zakończenie wieczoru, widocznie Bóg nie życzył sobie, abyśmy poszły profanować dom, przeznaczony na modlitwę.
Mąż zaufania, Władysław Jagiełłowicz, nie dotrzymał słowa. Wykorzystując okazję wyjazdu poborowych, do transportu dołączył żonę i córkę.
Z połowy drogi wrócili niektórzy poborowi, między innymi Helebrand z odmrożonymi stopami. W połowie drogi przeładowano poborowych na ciężarówki, a że Jagiełłowicz wyjeżdżał z rodziną, nie starczyło miejsca dla poborowych, więc byli zniewoleni powrócić do Urdżaru.
Stanowczo musimy wyjechać. Mam przeczucie, że Armia nasza opuści Rosję.
-Chyba teraz, po wyjeździe Jagiełłowicza, nie masz złudzeń?- powiedziałam do mamy.
Codziennie przemierzam 4 kilometry do Dorstroju, zarządu dróg, pytając, kiedy odchodzi ciężarówka do Ajaguzu?
Mama dalej obstaje, by jeszcze poczekać, ale ja nerowo nie mogę znieść Urdżaru.
Nakłaniam mamę, aby sprzedała rzeczy, bowiem bagaż w podróży, to młyński kamień u nogi.
Mama niechętnie przystępuje do wyprzedaży rzeczy. Wyznacza za swe rzeczy tak wysokie ceny, abym nie mogła ich sprzedać. Wysprzedaję swoje rzeczy i dokładam róznicę do sprzedanych rzeczy mamy. Zdaję sobie sprawę, że ani mama, ani ja, nie jesteśmy w stanie panować nad bagażem.
Zadawalam mamę mało wartościowymi rublami, byle wyjechać z Urdżaru.
-Ostatnią poduszkę wyciągasz matce spod głowy i sprzedajesz- lamentowała mama.
-Czynię to dla naszego wspólnego dobra. W przyszłości będziesz mi wdzięczną- powiedziałam.
Po wielu zabiegach i wyczynach przyznano mi dwa miejsca w otwartym samochodzie ciężarowym, odchodzącym rano do Ajaguzu.
Babuszce zaniosłam przyrzeczone swego czasu wiadro, a ona nazajutrz rano, przyniosła świeżo upieczony chleb, suchary i kołaczyki.
Babuszka pożegnała mnie ze łzami w oczach. Prosiła, abym o niej nie zapomniała, po czym pobłogosławiła mnie, życzyła zdrowia i poleciła opiece boskiej.
30 marca 1942 o godzinie 8-mej rano, otulone w futra karakułowe, zajęłyśmy miejsca w samochodzie ciężarowym, załadowanym workami i pustymi bańkami.
Na ciężarówce siedzi stłoczonych 15-ście osób, w tym 13-ście Polaków. Ciężarówka przebiegła Urdżar i wjechała na szosę, wiodącą w kierunku Ajaguzu. Rowy przydrożne zawiane sypkim śniegiem, miejscami widać jedynie górę słupów telegraficznych, wystających z nasypów śnieżnych. Nierzadko ciężarówka przebija zaspy śniegu, naniesione na szosę przez buran. Ciężarówka mknie, by wieczorem stanąć w Ajaguzie.
Około południa mieliśmy krótki postój w aule, położonym tuż przy gościńcu. Szofer nabrał w kołchozie benzyny do bańki, wypalił papierosa, skręconego z machorki w gazecie i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Drugi postój mieliśmy pod wieczór, również w aule. Po zachodzie słońca, wypełzł ze stepu mroźny wicher i smagał nas do samej północy, aż do Ajaguzu.
Zmarznięte do szpiku kości, odszukałyśmy żone majora Duszyńską. Przygotowała dla nas kąt. Była pusta izba, ale zawsze dach nad głową, bowiem w Ajaguzie zima w pełni. Owinęłyśmy nogi, by nazajutrz dopełnic szereg formalności i wyruszyć w dalszy etap.
1 kwietnia, z rana, odszukałam „wojenkomat”. Zbadali dokumenty i kazali przyjść po bilet kolejowy za dwa dni. Mama poszła do naszej placówki, gdzie sprawy rodzin wojskowych załatwiał Zdzisław Deszberg. Z miejsca zaofiarował załatwienie formalności, związanych z nabyciem biletów kolejowych.
Wynajęłyśmy kąt w izbie kazachskiej, by przeczekać, aż nadejdzie nasza kolejka wyjazdu.
Ajaguz posiada kilka piętrowych domów, zbudowanych z drzewa. Inne są ulepione z gliny. Z aprowizają bieda, o wrzątek trudno. Biegam z dzbanuszkiem na stację kolejową do pociągów nadchodzących z Nowosybirska lub z Arisu, by przy bufecie nabyć zupę, lub zdobyć wrzątku.
O bilet kolejowy jestem spokojna. Deszberg budzi zaufanie. Gna po sowieckich urzędach i pomaga w wyjeździe Polakom.
3 kwietnia. Powiadomił nas Deszberg, że jutro rano bęziemy mogły wyjechać, ale pod warunkiem, że zdobędziemy „sanobrobotkę”, zaświadczenie z łaźni, że przeszłyśmy kąpiel i dezynfekcję garderoby.
Łaźnia w dzień zajęta przez poborowych, dla cywilów dostępna w nocy.
Pod wieczór mama zajęła miejsce w ogonku do łaźni, a ja poszłam do Kazacha, by zamówić furmankę na jutro o godzinie 6-tej dla odwiezienia bagażu.
Weszłam do izby kazachskiej, zatłoczonej Kazachami. Siedzieli w kucki na podłodze, zaścielonej słomianą matą i coś żywo dyskutowali. Wstał starszy Kazach i zapytał, co mnie do niego sprowadziło. Proszę o odwiezienie bagażu na stację kolejową. Kazach wiedzie ze mną rozmowę i przez cały czas rozmowy, niby ze zwyczaju, szczypie mnie po rękach i plecach, a siedzący Kazachowie objawiali dziką radość.
-Dobrze. Jutro rano o 6-tej przyjadę po twoje rzeczy- przyrzekł Kazach.
Dopiero o godzinie 2-giej w nocy przeszłyśmy łaźnię i parnię noszonych rzeczy. Wróciły z parni wymięte i podniszczone.
4 kwietnia, przed godziną 6-tą rano, przyjechał Kazach z arbą, zaprzęgniętą w konia. Załadowałyśmy bagaż i wyruszyły do stacji kolejowej.
Przed nadejściem pociągu przybył Deszberg, wręczył nam bilety kolejowe i pomógł zająć miejsce w pociągu.
Mama zajęła górną ławkę, a ja dolną, a rzeczy ulokowałyśmy na półce bagażowej i pod ławą. Około godziny 10-tej pociąg ruszył w kierunku na Taszkient.
Siedzę przy oknie wagonu i zza szyby obserwuję widnokrąg stepu, obramowany ośnieżonymi górami Tarbagataj. Mijamy gliniane auły, rozjazdy kolejowe, miasteczka stepowe i rozległy step spowity w puszystym śniegu.
Wybiegam na stacje kolejowe, by zdobyć wrzątek. Dopiero pod wieczór wagon nasz szczęśliwie stanął pod budynkiem z napisem „kipiatok”. Nabrałam pełen dzbanuszek wrzątku.
Od gór Ala Tau step zmienił oblicze. Znikł śnieg, a słońce nie szczędziło nam błogiego ciepła. Pod wieczór wjechaliśmy w step pokryty bujną trawą.
Na stacjach kolejowych coraz częściej widzimy wieśniaków, sprzedających suszone owoce, gotowane jajka, pieczone kury, mleko, twaróg, masło, ale chleba nikt nie sprzedaje.
Kupuję to, co wpada mi w ręce, bo jak ja nie kupię, kupi ktoś inny.
Stopniowo zrzucamy z siebie ciepłą odzież. Z Urdżaru wyjechałyśmy w futrach, obecnie mamy na sobie letnie sukienki.
5 kwietnia, pod zachód słońca, pociąg wjechał w step, pokryty dywanem bucharskim, skąpany w promieniach słonecznych, usiany dzikimi, czerwonymi tulipanami i wjechaliśmy w rozległe sady owocowe, kuszące biało czerwonym kwieciem. Powietrze upaja odurzającym zapachem kwiatów, traw i wyziewami gleby.
Współpodróżni zmieniają się, nie jadą tak daleko, jak my. W Ałma Ata weszło do naszego przedziału trzech dobrze odzianych Rosjan. Nawiązali z nami rozmowę, a wreszcie handel. Sprzedałyśmy zimowe płaszcze i pimy.
Współpodróżni wypytują o Polskę, warunki życia i inne szczegóły. W rozmowie jesteśmy powściągliwi, ażeby za nieopatrzne słowo nie wpaść w ręce N.K.W.D.
Chcąc nieznajomym Rosjanom zrobić przyjemność, powiedziałam:
-U was również są ładne materiały, widzę to po waszym płaszczu. Materiał wniczym nie ustępuje materiałom angielskim.
Na to Rosjanin, wskazując palcem na swój płaszcz, powiedział:
-Kupiłem w 1939, gdy byłem we Lwowie.
Skierowałam rozmowę na klimat.
Nie znalazłam karzełków w futerkach, ale cieszę się, że jakiś cyrk liliputów w ogóle wynalazłam w internecie :-)
OdpowiedzUsuńNie myślcie sobie przypadkiem, że jeśli wracamy z Urdżaru, to zbliżamy się do końca opowieści :-) Jeszcze 1/4 pamiętnika przed nami :-)
Nie wiem, co zrobię jak się pamiętnik skończy.Jak na razie czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały. Koniecznie powinien zostać wydany w formie książki, przecież to bestseller.
OdpowiedzUsuńJak się skończy to będę czytała od nowa ;)
OdpowiedzUsuńHe, he... no tak. Przy tym tempie czytania, to można zapomnieć, co było na początku :-)
OdpowiedzUsuńXena- jest morze literatury tego typu na rynku (chyba, bo ja za bardzo w tę stronę nie uderzam, jeśli chodzi o lektury), na pewno coś fascynującego znajdzie się do czytania :-) Podobnie z tym ewentualnym wydaniem, wydaje mi się, że takich wspomnień jest bez liku.
Jedyne, co chciałam przy okazji publikacji uzyskać, to odnaleźć rodzinę Dulębowskich i rzeczywiście, odnalazła się. Okazało się, że kopia pamiętnika, jakimś cudem i na szczęście dotarła do wspominanej w nagłówku Janiny. Jak przepiszę pamiętnik do końca, wspólnie z rodziną Janiny ustalimy, co dalej z tym zrobić.
Może tego rodzaju literatury jest trochę na rynku, nie wiem, bo prawdę mówiąc, nie czytałam zbyt wielu ksiązek o tym okresie, ale widzenie tamtej rzeczywistości oczami wrażliwej młodej kobiety jest napewno wyjątkowe. Większość publikacji z tego okresu jest pisana przez mężczyzna, a to jednak inna wrażliwość i inne odczucia. Tak mi sie wydaje.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie. Czytam, tak jak inni z wielkim zainteresowaniem :)
Anula z Chaty