Do miasta Jangi Jul napłynęło mnóstwo bezdomnych wyrostków w wieku od 12-tu do 16-tu lat. Pochodzą z europejskiej Rosji, będącej obecnie terenem działań wojennych. Wyrostki w biały dzień napadają niewiasty i wydzierają im z rąk torebki.
Idąc do kasyna na obiad, napadło mnie kilku wyrostków, jeden z nich usiłował wyrwać torebkę. Dałam mu parasolem po głowie, a łobuz ciskał we mnie kamieniami i ohydnie przeklinał.
Z początkiem lipca wojsko i ludność cywilną poczęła gnębić dyzenteria. Ustępy wprost oblegano, ale większość wychodzi w pole.
Generał Anders poleciał do Moskwy. Krążą fantastyczne pogłoski. Jedni przepowiadają ewakuację, inni, że armia wyruszy na front kaukazki.
Generał Anders powrócił z Moskwy. Na arenie plotkarskiej zapanowała cisza.
Kilka dni później rozpoczęto sporządzać spisy rodzin wojskowych i wcielono do armii wszystkich wyczekujących na przyjęcie. Wskazuje to na rychłą ewakuację.
17 lipca dotarła wiadomość o aresztowaniach delegatów i urzędników Delegatur Opieki Społecznej. Każdy pyta, co będzie z nami?
Podczas obiadu w kasynie mówiono szeptem. Krążą pogłoski o zaostrzeniu kursu.
Mama zachorowała na tyfus brzuszny, leczę ja sama. Chorobę mamy ukrywam przed znajomymi, bo nie pragnę pozostawić mamy w Rosji, na wypadek ewakuacji.
Brakuje mi sił. W dusznej izdebce leży mama, a tu słyszę różne wersje: to aresztowania, to, że nie będzie ewakuacji, to znowu determinacyjne rozmowy.
W Jangi Jul żyjemy więcej nerwowo, jak pod okupacją sowiecką we Lwowie. We Lwowie uważaliśmy Sowietów za wrogów, dzisiaj, wobec świata, uchodzą za sprzymierzeńców.
Koniec lipca 1942. Żyjemy pod wrażeniem wyjazdu do Iranu. Panuje podniecenie. Cóż ja pocznę z mamą? Wciąż gorączkuje.
Dzisiaj wracam z obiadu o godzinie 4-tej po południu, w towarzystwie Romka Łempickiego i Jana Szumowskiego. Mijamy klomb, obsadzony kwiatami. Romek, aczkolwiek flegmatyczny i małomówny, dzisiaj z przekonaniem koloryzuje nasz wyjazd z Rosji. Co chwilę przystajemy i słuchamy jego wywodów, pełnych otuchy i wiary.
Obok klombu, niedaleko głównego wejścia do dowództwa, stał czarny samochód osobowy, wyglądający na limuzynę.
-Któż to mógł przyjechać?- powiedział Romek.
Obserwujemy klomb i samochód i te drzewa uginające się od owoców.
Z gmachu dowództwa wyszedł wysoki mężczyzna w ubraniu cywilnym.
-To Tadeusz Irzycki- zauważył Szumowski.
Z samochodu osobowego nagle wyszło dwóch „pelikanów”, podeszli ku Iżyckiemu, rozmawiali z nim, po czym otoczyli Iżyckiego i zaprowadzili do limuzyny. „Pelikany” zrobiły ruch rękami. Iżycki wszedł do samochodu i za nim weszli pospiesznie „pelikany”. Jeszcze nie zdążono zamknąć drzwiczek, a samochód ruszył pełnym gazem.
-Czy pani widziała, co się stało?- zapytał Szumowski
-To auto dziwnie ruszyło- powiedziałam.
-Zaaresztowali człowieka- powiedział Szumowski.
Nazajutrz potwierdzono, że N.K.W.D. zaaresztowało oficera polskiego, czekającego na umundurowanie. Generał Anders złożył ostry protest.
Sierpień. Termin wyjazdu bliski. Chorobę mamy ukrywam, inaczej przepadnie wyjazd.
Ludzie biegają, dopełniają formalności, sprawdzają, czy umieszczono ich na liście do wyjazdu.
7 sierpnia obwieszczono transport. Odchodzi jutro.
Całą noc czuwałam przy mamie. Nad ranem temperatura opadła, kryzys szczęśliwie minął. Bogu dzięki!
8 sierpnia, ze wschodem słońca, przystąpiłam do pakowania bagażu. Mama wstała i drżącymi rękami naciągnęła suknię. Po chwili wbiegł ppor. Hamaluk, oświadczył, abyśmy już były gotowe. Uzyskał ciężarówkę, podwiezie nas na stację kolejową.
Nadjechała ciężarówka. Zeskoczył ppor. Hamaluk i pyta o bagaż.
-Jeszcze nie gotowy- oświadczyłam.
Objawił niezadowolenie, łapie nasze rzeczy, wrzuca do walizki i przygniata kolanem. Umieścił nasz bagaż na ciężarówce, a nam kazał przyjść na stację kolejową.
Do podręcznej torby dopakowałam drobiazgi i pobiegłam na stację kolejową. Mamie poleciłam podążać za mną.
Mama z trudem przyszła na stację kolejową. Usadowiłam mamę na bagażu, sama zaś poszłam zapytać, w jaki sposób będziemy zajmować miejsca w wagonach, czy według kolejności, czy dowolnie.
Wojsko zajmuje wagony osobowe, nam wyznaczono ciepłuszki, wagony towarowe z pryczami. Chodziło o to, by jak najwięcej wywieźć ludności cywilnej.
Pod budynkiem stacji kolejowej czeka grupa rodzin wojskowych, przeważnie niewiasty i dzieci. Słońce dokucza. Cywile siedzą spokojnie i cierpliwie wyczekują kolejki.
Po południu rozpoczęto wpuszczać ludność cywilną na peron. Ppor. Hamaluk przysłał dwóch żołnierzy, wzięli nasz dobytek i zajęli dla nas dwa wygodne miejsca na pryczy przy oknie.
Mama chwiejnym krokiem doszła do wagonu, urządziłam posłanie z koców i położyłam mamę. Troskliwy ppor. Hamaluk dostarczył nam pięciolitrową bańkę przegotowanej wody.
W wagonie jedzie 25 osób: mężczyźni, kobiety i dzieci. Każdy zajął miejsce, urządził legowisko i z upragnieniem czeka tej chwili, kiedy ruszy pociąg.
W drzwiach wagonu stoją polscy żandarmi wojskowi z karabinami.
Po południu, koło godziny 3-ciej pociąg ruszył. „Pasażerowie” zrobili znak krzyża i szeptali modlitwy, aby Bóg pozwolił im ujrzeć ziemię obiecaną- ziemię Iranu.
Ledwo pociąg ruszył, pasażerowie siedzący pod nami, poczęli wołać:
-Woda leje się na głowy!
Byłam zniewoloną wylać większą część wody z bańki.
Pociąg mknie. Locusu nie ma. Na postojach korzystamy z rowu. Na jednej ze stacji pociąg ruszył bez sygnału, więc w ostatniej chwili wskakiwaliśmy do pociągu. Większość pasażerów cierpi na dyzynterię, więc postanowiliśmy, że na każdej stacji schodzić będzie dwóch pasażerów z potrzebą fizjologiczną i że czynność tę uskutecznią tuż przy wagonie.
Mijamy pola uprawne, wioski uzbeckie, miasta i miasteczka. Nocą minęliśmy Samarkandę, miejsce spoczynku Timur Lenga, znanego nam Tamerlana. I w sogdiańskiej Marakandzie obozował Aleksander Wielki.
W wagonie panuje porządek. Mama leży. Żyje sucharami i herbatą, której dostarcza ppor. Kryszczyński.
Pociąg w pełnym biegu, mijamy stacyjki i rozjazdy. Za Jangi Buchara wjechaliśmy w step, następnie w pustynię Turkmenii, pokarbowaną wydmami piaszczystymi. Rzadko wdzimy krzewy saksaułu, dostarczające grubych korzeni na opał.
Turkmeni mają ciemny odcień skóry, niewiasty noszą barwne szaty oraz ozdoby w uszach, nosie i na nogach. Turkmeni to potomkowie starożytnych Turańczyków, znanych z Shah-namah, ksiąg królewskich, przekazanych przez irańskiego poetę Firdaus’ego z Tus.
Turkmenia o charakterze pustynnym. Za Aszhabadem, stolicą Turkmenii, poczęły dochodzić nas fantastyczne plotki, że z Rosji niczego wywieźć nie wolno, zwłaszcza przedmiotów z metali. Łapię prymus za nóżki i wyrzucam na pustynię. Ledwie to uczyniłam, z innych wagonów poczęto wyrzucać prymusy.
10 sierpnia, pod wieczór, stanęliśmy na wysokim nasypie toru kolejowego pod Krasnowodziem. Z jednej strony mam widok na morze Kaspijskie i obóz wojskowy, z drugiej strony na step. Ktoś wydał zarządzenie, aby zejść z nasypu w step, bowiem tam przejdziemy rewizje celną. Zataszczyłyśmy, a raczej zepchnęłyśmy bagaż po stromym nasypie w step.
Możecie sobie wyobrazić podróż pociągiem, kiedy prawie wszyscy mają czerwonkę (dyzenteria) lub salmonellę (tyfus brzuszny) i nie ma antybiotyków? Teraz chyba wszyscy byśmy poumierali.
OdpowiedzUsuńStrasznie żal mi mamy Ewy, wyobrażam sobie, jak jest osłabiona gorączką i chorobą, do tego te straszne warunki podróży. Wcale nie było tak kolorowo, w stwierdzeniu "przewieziono pociągami" kryją się dramaty ludzkie, choroby, oczekiwanie i niewiadome.
OdpowiedzUsuń