Pamiętnik Ewy”- taka przesyłka dotarła do Rodziny w latach 80-tych. „Oddać do rąk Janiny D”. Pomimo starań, nigdy nie udało się dotrzeć do adresatki. Pamiętnik budził emocje. Wspomina się tam miejsca i ludzi dobrze Rodzinie znane, gdyż Ewa okazała się odległą w czasie i przestrzeni kuzynką, mieszkającą gdzieś na Antypodach, z którą Rodzina straciła po wojnie kontakt. Pamiętnik przeleżał w szufladzie 30 lat. Nadszedł czas, aby podzielić się nim z Wami. Są to prywatne notatki, nigdy nie szykowane do publikacji, dlatego emocje w nich zawarte, często naiwne i patetyczne, są prawdziwe, a nie obliczone na efekt wstrząśnięcia czytelnikiem.

Zapraszam Was na wędrówkę w czasie i przestrzeni. Naszym przewodnikiem będzie Ewa Wojakowska-dziewczyna, która prowadziła przed wojną normalne, beztroskie życie, zanim jej świat się rozpadł.

Przepisując Pamiętnik nie ingeruję w składnię zdań, ani w archaiczną pisownię wyrazów. Poprawiam jedynie literówki, interpunkcję, kolejność słów tam, gdzie zaznaczyła to autorka. Ilustracje pochodzą z zasobów internetu, lub z archiwów własnych. Wprowadziłam je jako dekorację, nie stanowią one elementu pierwotnego pamiętnika. Konwencja bloga wymaga nadawania tytułów postom. Również owe tytuły nie są częścią pamiętnika.

Informacja dla nowych czytelników:

Po prawej stronie znajduje się link do początku historii Ewy.

Przed skopiowaniem fragmentów pamiętnika na inne portale, prosimy o zwrócenie się o zgodę!

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Przygoda na strychu.

Wiosną Przemyślany stanowiły jeden wielki ogród, wszędzie pełno zieleni i kwiatów. Żyjemy, jak na letnisku. Codziennie zażywamy długich spacerów w kierunku wzgórza, zwanego Brzezinką, gdzie istnieje strzelnica i boisko sportowe.
Miasteczko podniecone. W stowarzyszeniach sportowych i kulturalnych ćwiczą do defilady 3-co majowej, a Mietek przygotowuje przysposobienie wojskowe. Ma z tym sporo zabiegów i kłopotów.
3 maja 1932. Przemyślany tonęły we flagach biało-czerwonych, wszędzie widać umundurowanych strzelców, sokołów, rezerwistów, straż pożarną i innych.
Po uroczystym nabożeństwie w kościele, starosta Grodowski, otoczony miejscową świtą, stanął na zabudowanej trybunie przed gmachem gimnazjum, by odebrać defiladę organizacji społecznych.
Wpierw szły szkoły, następnie organizacje przysposobienia wojskowego, a na zakończenie, w galopie, przejechała sikawka straży pożarnej. Na krótko, przed trybuną, zwijacz wężowy popuścił i długi parciany wąż podrygiwał po bruku. Publicznośc wybuchła śmiechem, zwłaszcza, gdy jeden ze strażaków, chcąc uchronić węża od zniszczenia, zeskoczył z sikawki, uchwycił koniec węża i biegł z nim przed dostojnikami.

Z tegorocznych wakacji letnich nic nie wyszło. Mietka powołano na 6-cio tygodniowe ćwiczenia wojskowe do Równego.
W połowie ćwiczeń odwiedziłam Mietka, zabawiłam dziesięć dni w Równem.
Z ćwiczeń Mietek powrócił podporucznikiem.

Gospodarzem naszym jest mistrz kominiarski Worobiec. Nosi wysoko brodę, dumny z dzieci i posiadłości. Cały tydzień wymiata kominy, chodzi zasmarowany sadzą, ale gdy przyjdzie sobota, bierze kąpiel, wdziewa schludny garnitur i wygląda niczym urzędnik z Urzędu Skarbowego. Sąsiadem Worobca jest kupiec Żyd. Tylna ściana domu owego kupca Żyda zachodzi na ogród Worobca. W pełni lata poszedł do Worobca i prosił o zezwolenie na ustawienie rusztowania, gdyz zamierza pomalowac tylną ścianę swego domu. Worobiec uniósł głowę, oświadczył: „Zakładam prowizorię”. Nie wiedzieliśmy, co te słowa znaczą. Widocznie w języku lokalnym stanowiły sprzeciw. Worobiec wolał patrzeć na obdrapaną ścianę, aniżeli na pomalowaną.

Dyrektor Kamiński ustąpił ze stanowiska dyrektora gimnazjum i osiadł w Rabce, gdzie pobudował willę. Stanowisko dyrektora objął emerytowany wizytator szkolny Horwath.
Zawarliśmy przyjaźń z sędziostwem Polnymi. Na ogół unikamy szerszych znajomości, pragniemy zacisza domowego, by w spokoju przeżyć wiosnę szczęśliwego związku małżeńskiego.

W początakch listopada, późno wieczorem, Przemyślany przeżyły sensację. Nad miastem krążył samolot. Starosta zorientował się, że pilot zamierza lądować, więc pospiesznie wybrano teren na lądowanie i rozpalono ogrniska. Samolot wylądował szczęśliwie. Mieszkańcy pobiegli oglądać samolot, wśród ciekawych nie brakowało i Mietka. Pilotem samolotu był por. Drogoń, znajomy Mietka. Nazajutrz rano procesja mieszkańców miasta, szkoły, w ogóle, kto żył, poszli oglądać samolot. W dwa lata później por. Drogoń stracił życie podczas popisów lotniczych z okazji targów wschodnich.

Nastała zima, spadł obfity śnieg. Mieszkańcy Przemyślan rozpoczęli uprawiać sport narciarski. Dogodne, pagórkowate tereny i gęste opady śnieżne, zachęciły i nas do sportu narciarskiego. Zakupiliśmy narty i rozpoczęliśmy uprawiać ten przyjemny sport. Z czasem nabraliśmy wprawy. Biegaliśmy kilometrami po pagórkach, próbując co raz częściej niebezpiecznych zjazdów.

Zimą z 1932 na 1933-ci rok, uczęszczaliśmy na przemyślańskie bale. Od nas tryskało życie, młodość i chęć zabawy. Mąż dobrze zarabia, a ojciec każdego miesiąca przysyła mi 150 złotych na moje drobne wydatki. Zdrowi jesteśmy, więc niczego nam nie brakuje, jedynie zmora kryzysu gospodarczego zapuściła i na głuchą prowincję swe macki. Rolnicy uginają się pod cieżarem wysokich procentów od zaciągniętych pożyczek, kiedy ceny za płody rolne ciągle spadają, a liczba bezrobotnych rośnie. Toteż kradzieże są na porządku dziennym.
Podczas długich zimowych wieczorów toczymy dysputy na tematy gospodarcze i doszliśmy do wniosku, że jedynie gospodarka planowa może wydźwignąć kraj nasz z opresji. Dysputy nasze nie przynoszą nikomu ulgi, a ofiary kryzysu nie pragną czczych słów, tylko pracy i chleba.

Wiosną 1933 roku zamieniliśmy mieszkanie. Mieszkamy w domu lekarza powiatowego dr Zimmermanna. Nowe mieszkanko wygodniejsze i posiadamy ogródek.
Strudzeni przeprowadzką, poszliśmy wcześniej spać. O północy zbudził mnie miarowy odgłos piłowania pochodzący ze strychu, gdzie wywiesiłam wypraną bieliznę. Widocznie złodzieje przepiłowują ramę okienną. Nie zapalając światła, zbudziłam Mietka. Powiedziałam:
-Słuchaj, na strychu są złodzieje.
Mietek uniósł głowę, popatrzał na mnie i zasnął.
Piłowanie nie ustaje.
Rozbudziłam Mietka. Usiadł na łóżku i orzekł, że na strychu są złodzieje. Wstał, wyjął z szuflady nocnej szafki browning i uradziliśmy, aby na strych wpierw wpuścić Mróweczkę, a następnie wejdzie Mietek.
Bezszelestnie otworzyliśmy drzwi na korytarz. Na strych prowadzi drabina. Mietek wszedł na drabinę, za nim idę ja, niosąc na ręce wystraszoną psinę. Latarki nie świecimy, aby nie zorientować złodziei.
Piłowanie co raz wyraźniejsze. Mietek ostrożnie odchylił klapę na strych, a ja wpuściłam Mróweczkę. Mrówka pobiegła, nawet nie zaszczekała. Wtem Mietek przypomniał sobie, że browning nie nabity. Pociągnął za kolbę, nabój wypadł, pociągnął drugi, trzeci i czwarty raz- skutek ten sam. Dopiero ostatni nabój wskoczył do lufy.
-Nie ma innej rady, jak wejść na strych.
Mietek powoli odsunął klapę i wsunął ręce na strych. W jednej ręce trzymał latarkę elektryczną, a w drugiej nabity browning i spod klapy, nie swoim głosem zapytał: „kto tam”?. Nie było odpowiedzi.
-Na pewno uciekli- powiedziałam.
Mietek wszedł na strych, patrzy, bielizna wisi, okna całe i nie zauważył śladu, aby w ogóle ktos był na strychu. Mimo to piłowanie trwa nadal.
Nazajutrz ujawniono nam tajemnicę piłowania. W sąsiedniej zagrodzie trzymano świnie, które nocami czochrały swe wypasione cielska o drewnianą ścianę chlewa i to imitowało piłowanie.

4 komentarze:

  1. Rozczarowałam się, to tylko świnie, a myślałam, że znowu zjawa jakaś ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zycie malzenskie i towarzyskie kwitnie. Ciekawa jestem jak dlugo bedzie trwala ta sielanka, oby jak najdluzej.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Wypasione cielska" zapożyczam ;)
    Lubię sobie wyobrażać, czego Ewa nie powierzyła pamiętnikowi.

    OdpowiedzUsuń