Zima 1937. Moja stryjeczna siostra, Marysia z Łyczany pod Sączem, wychodzi za mąż.
Na ślub zaproszono dwie najstarsze z rodu siostry wraz z mężami, to jest ciocię Stanisławę i moją mamę.
Ślub przygotowano z precyzją, dbano, aby wszystko wypadło a la bonne heure. Ma zjechać beau monde. Ciocia Helena z każdą z pań uzgadnia toaletę, aby nie miały miejsca dwie jednakowe suknie.
Na krótko przed ślubem zachorowali mężowie zaproszonych. Zaistniał kłopot, jak ich zastąpić? Miejsca powinny być coute que wypełnione. A la longe toczono narady, jakby tu wybrnąć z sytuacji? Ciocia Helena zaproponowała Mietka, jako że ma dobrą prezentację i mógłby wystą pić w mundurze.
Mietek wykazał desinteressement. Cedząc słowa powiedział:
-Nie jestem lokajem, aby uświetniać swą osobą czyjeś salony.
Mama pojechała sama, a ciocia z synem Adamem.
Z Mietkiem wpadliśmy w śmiech, gdy ujrzeliśmy mamę i ciocię Stanisławę po tym ślubie. Były wciąż przejęte ślubem, opływały w ruchach i manierach, jakie obowiązywały na ślubie, a co drugie słowo wypowiadały po francusku.
Mama szeroko opowiadała, że towarzystwo pur sang. Damy stanowiły rewię mód. Sans compliment wspaniale wypadli krakusi z pochodniami.
-Tylko pochodnie pogasły- wtrącił Adam
-Panowała niespotykana gołoledź, więc pojechaliśmy do ślubu saniami, bo samochody nie mogły wyciągnąć pod górę. Comtessę trzeba było przenieść w obawie, by nie upadła. Dodać należy, że jest zażywnej tuszy.- mówiła mama.
-Chyba ten wół ważył ze dwadzieścia kilogramów.
Mama zmarszczyła brwi i dalej nie opowiadała.
Dla mamy było to całe misterium, my młode pokolenie, traktowaliśmy tego rodzaju przesadę, jako przeżytek.
Wczesną wiosną jesteśmy samochodem we Lwowie. Siedzę przy Mietku i robię uwagi, w którą stronę wykierować lub ominąć auto jadące przed nami. Uwagi moje poniosły Mietka, nie słuchał ich. Przeciwnie, brawurował udowadniając mi niesłuszność.
-Mietku, nie wymijaj tramwaju- mówię.
Mietek poczerwieniał, poniosły go nerwy, dodał gazu i począł wymijać tramwaj. Tymczasem znad przeciwka nadjechał drugi tramwaj, żadna brawura nie pomogła. Mietek usiłował wjechać na chodnik, ale nie zdążył. Z całym impetem wpadliśmy na tramwaj. Z błotników powykręcał on serpentyny, a z tramwaju zdarł się czerwony lakier.
Byłam blada, jak płótno, w przeciwieństwie do Mietka, czerwonego, jak piwonia.
Wylegitymowano nas. Po ochłonięciu z wrażenia, Mietek uruchomił samochód i zajechaliśmy do zakładu remontowego. Za remont zapłaciliśmy 200 złotych i osobno za polakierowanie tramwaju.
Od wiosny Mietek nakłania mnie, byśmy poszli do biura podróżniczego linii Gdynia –Ameryka i przejrzeli prospekty tegorocznych wycieczek zagranicznych. Mietek proponuje 10-cio dniową wycieczkę do krajów skandynawskich. Zamierzał zarezerwować miejsca, ale widząc moją niechęć, zaniechał rezerwacji.
Idziemy ulicami Lwowa, spotkaliśmy Romka, brata Mietka. Mietek wtajemniczył go w swój projekt i moją niechęć. Na to Romek powiedział:
-Na „Batorym” popłynąłbym nawet pod kominem.
To zaważyło. Zaszliśmy do biura podróżniczego i dopełnili formalności.
Od lipca przebywamy w Gdyni i na Helu. Zażywamy kąpieli słonecznych i morskich oraz całymi dniami plażujemy nad wybrzeżem morza.
W połowie sierpnia wyruszyliśmy w podróż morską „Batorym”. Po trzeciej syrenie podniesiono kotowicę. Orkiestra marynarki żegnała nas marszem, a holowniki odciągnęły „Batorego” na pełne morze. Poszła w ruch śruba i płyniemy w beztroską podróż.
Nazajutrz mijaliśmy liczne wysepki, na niektórych stał dosłownie jeden dom, a u wybrzeży widzieliśmy rozkołysane łódki.
Pogoda dopisuje, wieje miły, chłodny wiatr. Ze wschodem słońca wpłynęliśmy do stolicy Szwecji, portu Sztokholm. „Batorego” zakotowiczono w basenie, z widokiem na pałac królewski i ratusz.
Stolica Szwecji osiadła na kilkunastu wyspach, połączonych ze sobą mostami. Zwiedziliśmy pałac królewski i inne zabytki. Na ulicach nie zauważyliśmy koni, jedynie mknęły samochody. Domy mieszkalne pomalowano śmiałymi, jaskrawymi kolorami, na przykład dom koloru seledynowego, a ramy okienne czerwone. Prócz budowli stylowych wzniesiono mnóstwo domów nowoczesnych. Ulice czyste, a stolica Szwecji zachwyciła nas.
Wieczorem Sztokholm tonął w światłach neonów, a „Batory” był w gali, oświetlony licznymi reflektorami.
Dzień i noc płynęliśmy do stolicy Norwegii-Oslo. Stolica Oslo, położona jest we fiordzie. Do portu wprowadził nas holownik. Miasto śliczne, mieszkańcy rośli o białej cerze i jasno-blond włosach. Zwiedziliśmy liczne muzea. Osobliwość stanowiło muzeum nart.
Z Oslo popłynęliśmy do stolicy Danii-Kopenhagi. Stolica położona jest na wyspie. Dzień był pogodny, więc ujrzeliśmy brzegi Szwecji.
W Danii zwiedziliśmy letnią rezydencję króla, stare zamki i muzeum Tordswalsena, gdzie oglądaliśmy model naturalnej wielkości pomnika księcia Józefa Poniatowskiego wzniesionego w Warszawie.
Autocarami przemierzyliśmy duńską równinę nadmorską. Wszędzie mknęły pojazdy mechaniczne, a na drogach panował niesamowity ruch.
Po południu zwiedziliśmy miasto na własną rękę. Zaszliśmy do Tivoli, największego ogrodu rozrywkowego, gdzie obserwowaliśmy linoskoczków, a na zakończenie poszliśmy na koncert symfoniczny. Wieczorem Tivoli jest wspaniale oświetlone, a fontanny biły kolorowymi strumieniami wód, tworzących kształty kwiatów.
Pełni wrażeń wracamy do Gdyni. Biorę udział w wieczorze kapitańskim. Przyjęcie wystawne, panie wystrojone niczym rewia paryskich mód, a zapach drogich perfum przypomina Grasse.
Tańczyliśmy modne tanga, panował wesoły nastrój, który przerwała burza. Spiętrzone fale rozszalałych wód kołyszą statkiem. Zapadłam na chorobę morską.
Podróż „Batorym” pozostawiła miłe wspomnienie. Statek był luksusowy, dostosowany do wygód pasażerów. Kabiny przestrzenne, widne, a pasażerowie korzystali z mnóstwa rozrywek: tenisa stołowego, kąpieliska, sali gimnastycznej, biblioteki, oranżerii z kwiatami, salonu, baru, a dzieci z bawialni zaopatrzonej w zabawki. I nie brakowało kaplicy.
Batorym płynęło międzynarodowe towarzystwo, a elegantki zmieniały toaletę kilka razy dziennie.
Źródło zdjęcia- wikipedia.
OdpowiedzUsuńFotografia z 1937 roku, czyli dokładnie z tego roku, kiedy płynęła nim w podróż Ewa.
Te uwagi dotyczące jazdy to chyba muszą mieć jakieś genetyczne uwarunkowanie. Niech się cieszy, że Mietek jest na poziomie i skończyło się pogiętym błotnikiem, a nie pieszą (dla niej) wycieczką ze Lwowa. A swoją drogą te 200 zł za naprawę to sporo wyszło
OdpowiedzUsuńNiech się cieszą, że żywi z tego wyszli. Dzisiaj kolizja z tramwajem raczej tak ulgowo nie przechodzi.
OdpowiedzUsuńBrawura i chęć dokuczenia babie, też chyba sprzężone jest z genami na chromosomie Y :-)))
Jaka chęć dokuczenia?? Po prostu nie wytrzymał prowokacji... Ja sam wyjątkowo tego nie znoszę- ale znać, że radzę sobie lepiej- bo nigdy nie dałem się sprowokować do spotkania z tramwajem :) Pewnie dlatego, że po pierwszej sugestii proponuję zmianę miejsc, a po drugiej właśnie dalszą podróż oddzielnie. Zawsze działa. Ale gdzież mi do przedwojennej elegancji.
OdpowiedzUsuńTo prawda, chyba już wszyscy prezentujemy zachowania, jakie nie przyszłyby do głowy naszym pradziadom. Jestem pewna, że gdyby mi ktoś gęgał za uchem, to bez propozycji zamiany miejsc, zostałby wysadzony na środku ulicy.
OdpowiedzUsuńAle z tą brawurą, nie da się zaprzeczyć, że ma coś wspólnego z płcią. Jestem babą absolutnie niestereotypową, ale rzeczy, jakie przychodzą do głowy mojemu chłopu, mnie zupełnie nie kręcą :-) Takie jak ta przygoda:
http://tuskulum-riannon.blogspot.com/2010/12/ilustrowany-esej-o-syfie.html
Czyli mój mąż jest bardzo wyrozumiały, bo mnie jeszcze nigdy nie wysadził :)i z tramwajem się też nie spotkaliśmy.
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę ... gęgam cały czas, sama nie prowadzę ale "teoretycznie" :)) jestem nie do pobicia.
Muszę się poprawić.
No proszę to były wesela, zaplanowane w każdym calu, a ileż tych francuskich słówek.
A Mieciu coraz bardziej "pokazuje pazurki"
Ciekawam dalszych losów Ewci.
Ach te bale, te stroje troszke zazdroszcze Ewie. Chcialabym chociaz na chwile przeniesc sie w jej czasy, ale Mietka jej nie zazdroszcze.
OdpowiedzUsuń