Pamiętnik Ewy”- taka przesyłka dotarła do Rodziny w latach 80-tych. „Oddać do rąk Janiny D”. Pomimo starań, nigdy nie udało się dotrzeć do adresatki. Pamiętnik budził emocje. Wspomina się tam miejsca i ludzi dobrze Rodzinie znane, gdyż Ewa okazała się odległą w czasie i przestrzeni kuzynką, mieszkającą gdzieś na Antypodach, z którą Rodzina straciła po wojnie kontakt. Pamiętnik przeleżał w szufladzie 30 lat. Nadszedł czas, aby podzielić się nim z Wami. Są to prywatne notatki, nigdy nie szykowane do publikacji, dlatego emocje w nich zawarte, często naiwne i patetyczne, są prawdziwe, a nie obliczone na efekt wstrząśnięcia czytelnikiem.

Zapraszam Was na wędrówkę w czasie i przestrzeni. Naszym przewodnikiem będzie Ewa Wojakowska-dziewczyna, która prowadziła przed wojną normalne, beztroskie życie, zanim jej świat się rozpadł.

Przepisując Pamiętnik nie ingeruję w składnię zdań, ani w archaiczną pisownię wyrazów. Poprawiam jedynie literówki, interpunkcję, kolejność słów tam, gdzie zaznaczyła to autorka. Ilustracje pochodzą z zasobów internetu, lub z archiwów własnych. Wprowadziłam je jako dekorację, nie stanowią one elementu pierwotnego pamiętnika. Konwencja bloga wymaga nadawania tytułów postom. Również owe tytuły nie są częścią pamiętnika.

Informacja dla nowych czytelników:

Po prawej stronie znajduje się link do początku historii Ewy.

Przed skopiowaniem fragmentów pamiętnika na inne portale, prosimy o zwrócenie się o zgodę!

wtorek, 22 lutego 2011

Za to, że są Polakami.

Zaszłyśmy na ulicę Leona Sapiehy, do budynku, w którym dawniej urzędowała komenda Policji Państwowej. Tam w korytarzu zastałyśmy mnóstwo żon aresztowanych oficerów. Mają zaczerwienione oczy od płaczu. Przyszły interweniować w sprawie swych mężów.
Po długim wyczekiwaniu, wyszedł pulchny oficer N.K.W.D. Z uśmiechem na ustach,  zapytał, czego sobie życzymy? Poczęły mówić wszystkie razem, wysłuchał te najbliżej jego stojące. Oficer postał chwileczkę, powtarzał pod nosem „niczewo” i poszedł.
Po chwili nadeszli żołnierze z karabinami i poczęli kolbami karabinów wypychać z poczekalni bezbronne, zrozpaczone niewiasty.
Uchwyciłam mamę za rekę i stanęłyśmy za olbrzymim piecem kaflowym. Żołnierze nie zauważyli nas. Po kilku minutach z kancelarii wyszedł ów oficer N.K.W.D., podeszłyśmy do niego i zapytałyśmy o ojca. Oficer wysłuchał nas, powiedział:
-Będzie w Brygidkach, albo na Zamarstynowie.
Ciemno było, gdy powróciłyśmy do domu, głodne, zmarznięte. Poza filiżanką kawy, niczego nie miałyśmy w ustach.
Wieczorem odwiedziła nas moja teściowa. Płakałyśmy nad tym okrutnym losem, jaki dotknął mego szlachetnego ojca.
W pokoju ojca niczego nie tknęłyśmy, zostawiłyśmy wszystko tak, jak on pozostawił. Nawet łóżka nie ruszyłyśmy. Gdy przechodziłyśmy przez pokój ojca, płakałyśmy.

11 grudnia poszłam do Krysakowskiej, której małoletniego syna osadzono w więzieniu na Zamarstynowie, by poznać sowiecką procedurę, w jaki sposób wszcząć poszukiwania za ojcem, aby podać ciepłą odzież i żywność oraz wszcząć kroki celem wydobycia ojca z więzienia.
Krysakowska doradziła, aby pójść na Zamarstynów. Ostrzegła, iż są tam długie kolejki i że trzeba będzie tam pójść wielokrotnie, by wystać kolejkę i zdobyć informację.

12 grudnia, przed 3-cią w nocy, stanęłyśmy przed bramą więzienia zamarstynowskiego. Więzienie rzęsiście oświetlone. U żelaznej bramy stał na warcie żołnierz N.K.W.D. z karabinem najeżonym bagnetem. Śnieg sypał obficie, mróz skrzypiał pod stopami, a zadymka dęła w oczy.
Pod bramę więzienną zajechał samochód ciężarowy, dał trzy krótkie sygnały. Wartownik podszedł do szofera, zajrzał do środka, zamienił z nim kilka słów, po czym otworzył bramę.
Ciężarówka wolno wjeżdża przed bramę. Skorzystałam z okazji, idąc za ciężarówką, zaszłam na dziedziniec wewnętrzny.

Weszłam do budynku, położonego z prawej strony, przeszłam długi korytarz, poszukując kancelarii. Na korytarzu słychać stuk skłóconych maszyn do pisania i posuwanych wałków. Praca wre, jak w ulu, noc jest zaprzeczeniem odpoczynku. Przez korytarz przechodzą umundurowani enkawudyści z aktami. Nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi.
Zapytałam po polsku:
-Czy tu osadzono mego ojca?
Enkawudysta gwałtownie wstał i zapytał, jak tu weszłam? Wybiegłdo wartownika i coś rozmawiali, a następnie wyrzucili mnie poza bramę.
Około godziny 6-tej, w pierwszym budynku, poczęły gasnąć światła. „Rabotnicy” N.K.W.D. zakończyli nocną pracę. Większośc enkawudystów była w cywilu, w długich butach, czarnych płaszczach i czarnych czapkach z długimi, szerokimi daszkami podniesionymi w górę. Tuż za nimi wyszły urzędniczki, ubrane w nędzne płaszcze i czerwone berety.
Godzina 8-ma rano. Jesteśmy zziębnięte. Do kancelarii więziennej wpuszczono 20-ścia petentek, choć czekało ponad 200-ście. Odeszłyśmy, by jutro od nowa próbować szczęścia.
Nazajutrz pod więzienie poszłyśmy wieczorem, byłyśmy wśród pierwszej 20-stki petentek.
W kancelarii wypisałam nazwisko i dane poszukiwanej osoby i podałam dyżurnemu.
Twarze petentek noszą ślady płaczu. Stoją zadumane i nic nie mówią. W poczekalni nie ma nawet ławki, by przemęczone nogi mogły odpocząć.
Około godziny 12-stej w południe dyżurny odczytał nazwiska tych petentek, których mężowie siedzą na Zamarstynowie.
Nazwisko ojca nie padło. Wyszłyśmy bez słowa. Będąc na ulicy, mama zapytała:
-Cóż teraz robić?
-Jutro idziemy pod Brygidki i tam zapytamy o ojca.
Idziemy zmartwione, wszystko wiruje mi przed oczyma, nawet nie odczuwam mrozu.
W domu zjadłyśmy po kawałku chleba i wypiłyśmy kawę.

Około południa otrzymałam list od Mietka, był pełen serdeczności i czułości. Pisze, że jest o mnie zupełnie spokojny, bowiem znalazłam dach i opiekę pod opiekuńczymi skrzydłami dobrego i zacnego ojca. Boże, jakie okrutne zaszły zmiany, ojciec popadł w szpony N.K.W.D.
Usiadłam i zaraz odpisałam Mietkowi, informując go oględnie o tym, co spotkało ojca.

O godzinie 2-giej w nocy wyszłyśmy z domu, by zająć miejsce w ogonku przed więzieniem Brygidki.
Mróz skrzypi pod stopami, ulice opustoszałe, jedynie przed gmachami rządowymi chodzą wartownicy w walonkach i krótkich kożuchach. Więzienie Brygidki tonie w świetle. Pod murami okolenia więziennego chodzą straże, palą papierosy z machorki skręcone w gazecie.
Podchodzę ku wartownikowi, by zapytać, gdzie kancelaria więzienna? Strażnik sierował w moją stronę karabin, krzyknął: „stój”! Stanęłam, mówię, ale on nakazał mi przejść na drugą stronę ulicy.
Obchodzimy mury więzienne. Więzienie oświetlone, słychać stuk maszyn do pisania i głośne rozmowy. Od ulicy Kazimierzowskiej co chwila otwierają bramę i wyjeżdża dziwny wóz bez okien, jedynie z tyłu istnieją dwa podłużne, okratowane otwory, zza których widać twarze żołnierzy N.K.W.D. Około godziny 4-tej nad ranem, wyjechało z więzienia kilka ciężarówek okrytych brezentem.
Stanęłam z mamą naprzeciw bramy i czekam, aż będą wjeżdżać jakieś samochody ciężarowe. Poszłyśmy pod kancelarię więzienną. Próbowałam różnych sposobów, by wejść do kancelarii, ale daremnie. I tak stałyśmy pod więzieniem cały dzień, do późnego wieczoru i nic nie wskórały.

U sąsiadów, państwa Łodyńskich, zastałyśmy pakunek. Przyniosła go moja teściowa. Było trochę masła, kawałek mięsa końskiego i kilogram chleba. Nazajutrz znowu przyszła teściowa, wręczyła mi 200 rubli i prowianty, a brat przyrodni Mietka zaopatrywał nas w węgiel.

Następnego dnia obeszłyśmy znajomych, zasięgając rady, w jaki by sposób zdobyć wieści o ojcu.
Pod wieczór, u wylotu ulicy Piekarskiej, w pobliżu dawnego hotelu Krakowskiego, spotkałam Marylę Krysakowską. Wracała od naczelnego prokuratora. Interweniowała w sprawie nieletniego syna, osadzonego w więzieniu. Doradziła, abym poszła do prokuratora i u niego zasięgnęła wiadomości o losie ojca.

15 grudnia, przed godziną 8-mą rano, poszłam do naczelnego prokuratora. W korytarzu na parterze, zastałam mnóstwo niewiast, oczekujących na przyjęcie u prokuratora.
Prokurator urzędował na I piętrze. Drogę do prokuratora zagradzał wartownik z karabinem i w czapie z „cyckiem”. Żołnierz wpuścił wyznaczoną ilość petentek, a pozostałym radził przyjść jutro.
Stanęłam obok poręczy wiodącej na piętro. Na środku schodów stał wartownik zagradzając drogę. W pewnym momencie wartownik odwrócił głowę ku schodzącemu oficerowi z piętra, więc skorzystałam z okazji, wbiegłam na schody i nie zwracając uwagi na wołanie „stój”, zdążyłam wbiec na korytarz.
Myśli biegną,jak iskierki fal elektrycznych. Co tu robić? Bezwiednie weszłam do ustępu i tam przesiedziałam pół godziny.
Z ustępu wyszłam na długi korytarz. Pod jednymi drzwiami zauważyłam grupkę niewiast. Były to Polki, czekały na posłuchanie u prokuratora. Czekają tu od godziny, ale nikt dotąd nie wyszedł. Po upływie dalszej godziny wyszła jasna blondynka, sekretarka. Obwieściła, że prokurator dzisiaj nikogo nie przyjmie, ale na jutro ma kilka numerków i ci, którzy otrzymają numerki, zostaną jutro przyjęci przez prokuratora.
Sekretarka uniosła jeden numerek w górę z zamiarem pokazania. Bez namysłu wyrwałam jej z ręki numerek i uciekłam.
Widziałam przerażenie sekretarki i petentek, ale cóż mnie to obchodzi? Zbiegłam ze schodów, minęłam wartownika i pospiesznie podążyłam do domu, by natchnąć mamę iskierką nadziei.

15 grudnia wstałyśmy przed godziną 6-ta rano. Mama odgrzała wczorajszą zupę, zjadłyśmy, bo kto wie, kiedy powrócimy do domu?
Przed godziną 8-mą byłyśmy w Hotelu Krakowskim, zmienionym na sąd.
Korytarz zatłoczony niewiastami. Podeszłam z mamą do wartownika. Mama okazała numerek, który wczoraj zdobyłam. Wartownik wpuścił mamę, mnie zaś odtrącił. Wyjaśnienia nie pomogły. Pozostałam na parterze, a mama poszła na I piętro, do naczelnego prokuratora.
Na parterze, wśród czekających Polek, krążą wieści, że o godzinie 10-tej, sądzić będą nieletnich chłopców za kontrrewolucję. Zrozpaczone matki czekają w korytarzu, by ujrzeć swych synów.
Około godziny 10-tej, pod eskortą, zajechały przed sąd dwa samochody więzienne z chłopcami. Z drogi usunięto ludzi i rozstawiono wartowników. Pojedynczo wypuszczali z kibitek małoletnich chłopców, których zaraz otaczali żołnierze N.K.W.D. i pod strażą poprowadzono ich na salę rozpraw.
Przestępcami byli chłopcy w wieku od 12 do 18 lat. Twarze ich ziemiste, blade, oczy zapadnięte, ponure. Głowy krótko ostrzyżone, ubrania wymięte, a buciki zlatywały z nóg, bo były bez sznurowadeł.
Matki, na widok synów, wybuchały głośnym płaczem, z resztą wszyscy płakali. Chłopcy szli odważnie, uśmiechnięci, a ten w mundurku harcerskim wysoko uniósł rękę, zawołał:
-Mamo! Niech żyje Polska!
Drzwi sali rozpraw zamknięto i ogłoszono rozprawę tajną.

Około godziny 1-szej wróciła mama od prokuratora. Idziemy do domu. Mróz nieco zelżał, ale prószy lepki śnieg. Po drodze mama powtórzyła mi wizytę u prokuratora:
-Prokurator oświadczył, że w tej chwili nie może nic powiedzieć, ponieważ sprawa jest w rękach organów śledczych. Dopiero po wyroku będę mogła zobaczyć ojca. Wspomniał, że ojciec przebywa w Brygidkach. Doradzał, aby podać ojcu posyłki, ale trzeba stwierdzić, kiedy przyjmują dla więźniów na literę W.
-Cóż ojciec takiego zrobił, aby nad nim roztaczano śledztwo?
-Widzisz, moje dziecko kochane. Oni osadzili w więzieniu lekarzy i nawet podoficerów, chyba za to, że są Polakami- powiedziała mama.

4 komentarze:

  1. Zdjęcia wyszperane w internecie. Pojazd ciężarowy z epoki- Gaz aa. Takie ciężarówki mogły obserwować Ewa z mamą. Drugie zdjęcie przedstawia gmach więzienia na Brygidkach (zdjęcie z epoki), również znalezione w zasobach internetu.

    Przyspieszyłam troszkę przepisywanie, bo są mrozy i mam więcej czasu. W taką pogodę, nawet psy na spacer nie chcą chadzać :-( Korzystam więc z zastoju w gospodarstwie i w interesach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś wielka, buziaki za tego speeda w pisaniu. Nie lubię zimy, ale mróz niech trzyma dalej, bo inaczej mnie ciekawość zeżre. xD.
    Teraz kolej na Ewę i jej mamę, niedługo pewnie i je wywiozą, ciekawi mnie dlaczego Mietek taki szczęśliwy....coś mi tu z nim nie gra...

    OdpowiedzUsuń
  3. Xena- tfu, tfu, tfu, a niech Twe słowa o mrozie się nie sprawdzą! :-) Może wraz z wiosną zacznę wcześniej wstawać i lepiej wykorzystywać czas, co będzie z korzyścią i dla pamiętnika i dla prac w gospodarstwie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet nie potrafie sobie wyobrazic, co te kobiety przezywaly. Bezradosc, bezsilnosc, straszne i przerazajace.

    OdpowiedzUsuń