Pamiętnik Ewy”- taka przesyłka dotarła do Rodziny w latach 80-tych. „Oddać do rąk Janiny D”. Pomimo starań, nigdy nie udało się dotrzeć do adresatki. Pamiętnik budził emocje. Wspomina się tam miejsca i ludzi dobrze Rodzinie znane, gdyż Ewa okazała się odległą w czasie i przestrzeni kuzynką, mieszkającą gdzieś na Antypodach, z którą Rodzina straciła po wojnie kontakt. Pamiętnik przeleżał w szufladzie 30 lat. Nadszedł czas, aby podzielić się nim z Wami. Są to prywatne notatki, nigdy nie szykowane do publikacji, dlatego emocje w nich zawarte, często naiwne i patetyczne, są prawdziwe, a nie obliczone na efekt wstrząśnięcia czytelnikiem.

Zapraszam Was na wędrówkę w czasie i przestrzeni. Naszym przewodnikiem będzie Ewa Wojakowska-dziewczyna, która prowadziła przed wojną normalne, beztroskie życie, zanim jej świat się rozpadł.

Przepisując Pamiętnik nie ingeruję w składnię zdań, ani w archaiczną pisownię wyrazów. Poprawiam jedynie literówki, interpunkcję, kolejność słów tam, gdzie zaznaczyła to autorka. Ilustracje pochodzą z zasobów internetu, lub z archiwów własnych. Wprowadziłam je jako dekorację, nie stanowią one elementu pierwotnego pamiętnika. Konwencja bloga wymaga nadawania tytułów postom. Również owe tytuły nie są częścią pamiętnika.

Informacja dla nowych czytelników:

Po prawej stronie znajduje się link do początku historii Ewy.

Przed skopiowaniem fragmentów pamiętnika na inne portale, prosimy o zwrócenie się o zgodę!

niedziela, 20 lutego 2011

Ojciec nie wróci.

Około północy mieszkańcy kamienicy zostali zerwani ze snu przeraźliwym odgłosem dzwonka elektrycznego i hałaśliwym waleniem kolbami karabinów w drzwi wejściowe naszego mieszkania.
Natarczywe hałasy postawiły mnie na równe nogi. Pobiegłam do pokoju ojca, ale ojciec już zdążał do przedpokoju, by otworzyć drzwi. Poszłam z ojcem. Był blady, drżały mu ręce.
Ojciec odsunął rygiel, przekręcił klucz i otworzył drzwi.
W progu mieszkania zastaliśmy żołnierzy sowieckich z wymierzonymi w naszą stronę lufami karabinów.
Spośród żołnierzy sowieckich wystąpił oficer w szynelu, z rewolwerem u pasa. Okazał legitymację służbową i zapytał:
-Kto tu mieszka?
-Ja z żoną i córką.
-Kto więcej?- zapytał
-Do niedawna mieszkał tu dr Czajkowski Zbigniew, ale tydzień temu opuścił mieszkanie.- wyjaśnił ojciec.
-Wobec tego przeprowadzimy rewizję. Czy pozwalacie na rewizję?- zapytał oficer sowiecki.
-Proszę- powiedział ojciec.
Do mieszkania weszli: sowiecki pułkownik, kilku młodszych oficerów i szeregowców, a jeden z żołnierzy został u progu mieszkania na straży.
Rozpoczęto rewizję. Całe mieszkanie przewrócono do góry nogami. Otwierano szafy, szuflady, przeszukano łóżka i pod łóżkami.
Ojciec zdenerwowany, z przerażeniem patrzy na tę rewizję. Obok ojca stoi mama w nocnej bieliźnie i zamarła w bezruchu. Z osłupieniem patrzy na buszujących sowieciarzy.
Jeden z oficerów zasiadł przy stole i spisuje protokół z rewizji, drugi zdjął ze ściany grupową fotografię z polowania i złożył obok protokolanta.
Pułkownik sowiecki zapytał ojca, jakie posiada odznaczenia?
Ojciec podszedł do szuflady, wyjął odznaczenia i wręczył je sowieckiemu pułkownikowi. Ten obejrzał je i złożył obok protokolanta.
Mama spojrzała na fotografię, zapytała sowieckiego pułkownika:
-Na co wam to potrzebne? Większość z tych ludzi nie żyje.
-To nic- powiedział pułkownik.
Żołnierz z ospowatą twarzą zerwał ze ściany srebrną plakietkę z podobizną marszałka Piłsudskiego, połamał ją i rzucił na podłogę.
-Jak ci nie wstyd?!- powiedziałam do wandala.
Na to barbarzyńca z furią począł nogami tratować połamaną plakietkę.

Ojciec wyjął bibułkę, nasypał doń tytoniu z zamiarem zlepienia papierosa. Drżą mu ręce, pociąga językiem po bibułce, ale nijak nie może wydobyć z siebie krzty śliny. Prosi mamę:
-Zlep mi papierosa, bo mi wyschła ślina w ustach.
Mama zlepiła papierosa i podała ojcu.
Z żalem obserwuję ojca, dostrzegłam w oczach jego lęk.
Cała ta koszmarna rewizja trwała kilka długich godzin.
Protokolant schował pióro do torby, złożył doń protokół,wówczas sowiecki pułkownik powiedział:
-Pójdziecie na milicję podpisać protokół.
-Po co ojciec ma iść z wami, kiedy wróci?- zadałam chaotyczne pytania.
-Wróci za pół godziny po podpisaniu protokołu- powiedział sowiecki pułkownik.
Mama dostała zawrotu głowy i upadła na krzesło, a sowieci przynaglali ojca, by już szedł.
Przeczucie szepce mi: „ojciec nie wróci”.
Wybiegłam za ojcem na korytarz, wręczył mi klucze od mieszkania. Chcę pożegnać ojca, ale uzbrojeni żołnierze zagrodzili mi drogę.
Ojciec uniósł wysoko ręce i pobłogosławił mnie.
Żołnierz szarpnął ojca za ramię,a inny pchnął go.
Ojciec otoczony zbirami, szybkim krokiem schodził schodami, a kiedy znikł mi z oczu, ogarnął mnie żal i głęboki smutek. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Zabrakło mi sił do płaczu. Widziałam, jak lokatorzy nasi odchylali drzwi swych mieszkań, wystawiali głowy, a z oczu ich płynęły łzy. Płakała cała „kamienica” i płakali rzewnie ci, którzy mieszkali w suterynach.
W jadalni zastałam zrozpaczona mamę. Zaniemówiła. Usiadłam przy mamie i też popadłam w zadumę.
Po dłuższej chwili mama przerwała ciszę, zapytała:
-Pójdziemy spać, czy też będziemy czekać, aż ojciec powróci?
-Nie mamy na co czekać, ojciec już nie wróci- powiedziałam z goryczą w głosie.
Mama struchlała.
Po chwili mama podeszła chwiejnym krokiem do kuchni, rozpaliła ogień i ugotowała mocnej, czarnej kawy.
Odziane wyczekiwałyśmy brzasku dnia.

Ze świtem poszłam do sędziego Piątkowskiego, aby zasięgnąć informacji, co mogę uczynić w sprawie ojca?
Sędzia Piątkowski jest inwalidą z wojny światowej. Po wojnie ukończył prawo i został naczelnikiem Sądu Grodzkiego we Lwowie. Obecnie, ze względu na kalectwo obu rąk, zatrudniono go jako dozorcę w szpitalu miejskim przy ulicy Głowińskiego.
Zasadniczo sędziowie polscy siedzą po więzieniach, ale sędziego Piątkowskiego dotąd nie ruszyli.
Piątkowscy już nie spali, pili kawę. Nie zdziwiła ich moja ranna wizyta, bowiem doszły ich słuchy o masowych aresztowaniach oficerów rezerwy.
Po przedstawieniu sprawy, sędzia Piątkowski doradził, abym wspólnie z mamą poszła do milicji na ulicę Zieloną i tam usiłowała zasięgnąć wieści o ojcu.
Około godziny 9-tej byłyśmy w gmachu milicji przy ulicy Zielonej. Zauważyłyśmy tam dziwny stan. Korytarze zabłocone, milicjanci biegają od biura do biura i ziewają. Zajrzałam do kancelarii, położonej po prawej stronie korytarza. Stanowiła dyżurkę. W dyżurce na podłodze leżał stos fotografii i odznaczeń pokonfiskowanych ostatniej nocy. Stos ze trzy metry wysoki. Dopiero teraz zrozumiałam, ilu oficerów rezerwy padło ofiarą sowieckiego N.K.W.D.
Gdzieżby zasięgnąć informacji? Na korytarzu spotykam milicjanta, zapytałam, kto może mi udzielić informacji o ojcu? Milicjant nie raczył nawet przystanąć. Zagadnęłam drugiego i trzeciego, ale bez skutku.
-Chodźmy na piętro- zadecydowałam.

W korytarzu na pierwszym piętrze chodzi wartownik z karabinem. Jest nim młody chłopak. Podchodzę ku niemu, by zapytać, a on krzyczy po ukraińsku, abym opuściła ten gmach.
Korytarzem zdążali wypasieni enkawudyści. Podeszłam do nich, nie przystanęli, udali, że nie słyszą mojego zapytania.
Przechodzę obok tego groźnego, młodego wartownika. Ten spojrzał w lewo i w prawo, zapytał po polsku:
-Kogo pani szuka?
-W nocy zabrano mego ojca...- nie dokończyłam zdania, a wartownik znowu krzyczy, bo korytarzem przechodzą enkawudyści. Kiedy przeszli, podeszłam do wartownika, powiedział:
-Było ich tutaj bardzo dużo, przed godziną zabrali ich.
Słyszę kroki, odchodzę, by nie narażać wartownika. Gdy ustały kroki, znowu podeszłam do wartownika, on wyjaśnia mi:
-Wywieźli ich na ulicę Leona Sapiehy,
Wyjaśnienie to nie zadowoliło mnie. Weszłam do kancelarii, ale nikogo nie zastałam. Otworzyłam następne drzwi, tam również nikt nie urzędował i tak przeszłam przez pięć kancelarii. W ostatniej kancelarii, zaścielonej dywanem, również nikogo nie zastałam. Stanęłam w narożniku kancelarii i czekam. Nie trwało to długo, do kancelarii weszło dwóch oficerów N.K.W.D. Oficerowie ci coś żywo rozmawiali, jeden splunął na dywan. Podeszłam do rozmawiających i zapytałam:
-Tutaj jest mój ojciec, którego zabrano ostatniej nocy?
Oficerowie zdumieli się, a ja widząc, że będzie źle, opuściłam kancelarię. Na korytarzu uchwyciłam mamę za rękę i pospiesznie wyszłyśmy na ulicę.

4 komentarze:

  1. :-)))
    Poszperałam dziś jeszcze w internecie za materiałem do zilustrowania wpisu i troszkę z opóźnieniem wkleiłam fotki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Coraz smutniej... to niewyobrażalne co wojna robi z ludźmi i kiedyś i teraz. Dzieki za przyśpieszone tempo zamieszczania postów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Straszne, przez co ci ludzie musieli przejsc.

    OdpowiedzUsuń