Pamiętnik Ewy”- taka przesyłka dotarła do Rodziny w latach 80-tych. „Oddać do rąk Janiny D”. Pomimo starań, nigdy nie udało się dotrzeć do adresatki. Pamiętnik budził emocje. Wspomina się tam miejsca i ludzi dobrze Rodzinie znane, gdyż Ewa okazała się odległą w czasie i przestrzeni kuzynką, mieszkającą gdzieś na Antypodach, z którą Rodzina straciła po wojnie kontakt. Pamiętnik przeleżał w szufladzie 30 lat. Nadszedł czas, aby podzielić się nim z Wami. Są to prywatne notatki, nigdy nie szykowane do publikacji, dlatego emocje w nich zawarte, często naiwne i patetyczne, są prawdziwe, a nie obliczone na efekt wstrząśnięcia czytelnikiem.

Zapraszam Was na wędrówkę w czasie i przestrzeni. Naszym przewodnikiem będzie Ewa Wojakowska-dziewczyna, która prowadziła przed wojną normalne, beztroskie życie, zanim jej świat się rozpadł.

Przepisując Pamiętnik nie ingeruję w składnię zdań, ani w archaiczną pisownię wyrazów. Poprawiam jedynie literówki, interpunkcję, kolejność słów tam, gdzie zaznaczyła to autorka. Ilustracje pochodzą z zasobów internetu, lub z archiwów własnych. Wprowadziłam je jako dekorację, nie stanowią one elementu pierwotnego pamiętnika. Konwencja bloga wymaga nadawania tytułów postom. Również owe tytuły nie są częścią pamiętnika.

Informacja dla nowych czytelników:

Po prawej stronie znajduje się link do początku historii Ewy.

Przed skopiowaniem fragmentów pamiętnika na inne portale, prosimy o zwrócenie się o zgodę!

sobota, 21 maja 2011

Powrót na „Batorego”.

Nasz wyjazd z Teheranu nabiera kształtów realnych. Czeka nas Afryka. Mama za wszelką cenę pragnie uniknąć Afryki.
W związku z powodzeniem Sowietów na froncie, wielu bogatych Irańczyków zamienia pieniądze na kosztowności i wyjeżdża na południe Iranu. Twierdzą, że Rosja zaanektuje Iran, wbije klin w Azję, a Anglię odtrąci od irańskich złóż naftowych.
W Teheranie krążą uporczywe wieści, że z ulic Teheranu zginęło wielu białych Rosjan, którzy uszli z Rosji w czasie rewolucji. Nikt nie upomina się o nich, są nikomu nie potrzebni.
Życie w Iranie uległo stagnacji, kraj okupowany, paskarstwo rośnie, a warstwy niższe pomrukują.
Postanowiłyśmy zmienić mieszkanie. Pokój u Mme. Cornelli uciążliwy, ze względu na te ciągłe nocne birbantki, jakie urządza gospodyni po wyjeździe męża.
W oknie wystawowym wyczytałam notatkę, że na I piętrze jest pokój do wynajęcia. Zaszłam na piętro, obejrzałam pokój. Pokój śliczny, zaścielony dywanem, ma dwa widne okna na ulicę, a cena przystępna. Wynajęłam. Irańczyk w średnim wieku zapytał, kiedy zajmę pokój.
-Dam panu znać, gdy uzgodnię z matką- powiedziałam.
-Czy matka ma zamieszkać tutaj?- zapytał.
-Tak- powiedziałam.
-Pokoju nie wynajmuję.

Mama pracuje dorywczo w szpitalu, prowadzi pocztę polową i cenzuruje listy. Nasza sytuacja finansowa uległa poprawie.
Wszyscy pracownicy Delegatury otrzymali trzymiesięczne wymówienie. Obozy w Iranie ulegają likwidacji. Co począć?!
Do Teheranu przybywa coraz więcej Rosjan z rodzinami. Przypominają mi czasy okupacji sowieckiej we Lwowie. Na ulicach widzimy patrole sowieckie, a Rosjanie w cywilu, to pelikany N.K.W.D.
Postanowiłyśmy opuścić Teheran, w ogóle Iran. Jedziemy do Indii. W Teheranie było nam dobrze, był on wtórną wiosną naszego życia, upajał nas klimat, góry, obfitość żywności i owoców, możność nabycia gazety i zasypiania bez cienia lęku. Słowem, przeszłyśmy rekonwalescencję po „raju”.

Pod koniec października, szerokimi, asfaltowanymi ulicami, jedziemy w kierunku na dworzec, by pociągiem wojskowym dojechać do Ahwazu, a stamtąd popłynąć do Indii.
Budynek dworcowy nowoczesny. Z dokumentem upoważniającym do przejazdu pociągiem wojskowym, obchodzę biura kolejowe, wpierw irańskie, potem amerykańskie. Amerykanin zabrał dokument i poszedł. Po chwili powrócił, powiadomił nas, że możemy jechać pociągiem odchodzącym o godzinie 4-tej po południu.
Zadowolone siedzimy na bagażu i obserwujemy ruch na dworcu. W hali dworcowej widać żołnierzy amerykańskich, cywilów jest mało. Tubylcy korzystają z tańszych środków lokomocji. Warstwa można posiada limuzyny, biedni korzystają z wielbłąda, choć podróż taka trwa całymi tygodniami, ale u nich czas nie odgrywa roli. Potrzeby tubylców są znikome, nie łakną zachodniej cywilizacji, która mnoży potrzeby, a chcąc nadążać potrzebom, trzeba więcej pracować, a praca niszczy siły i zdrowie człowieka. Tubylcy stosują podświadomie starą, rzymską maksymę: „spiesz się powoli”.
Kilka minut przed godziną 4-tą, żołnierz amerykański zaprowadził nas do wygodnego przedziału III klasy.

Jedziemy same w przedziale. Pociąg ruszył. Krajobraz pustynny. Gdzieniegdzie występują wioski, rzadko widzimy pola uprawne. Stacyjki kolejowe murowane. Linia kolei transirańskiej została pobudowaną kilka lat przed wojną.
Siedzę przy oknie wagonu i z zainteresowaniem obserwuję krajobraz.
Ciemno było, gdy dojechaliśmy do Qumu. W świetle księżyca ujrzałyśmy złotą kopułę meczetu Fatimy.


Nazajutrz pociąg przebiegł liczne tunele przez pasma gór Zagros. Tuneli było 136-ść. Przez niektóre przejazd trwał 18 minut. U stoku gór zauważyłyśmy stada czerwonych baranów. Pogoda cudna. Górale irańscy są rośli, smukli, żyją u zboczy trawiastych gór.
Późno nocą zajechałyśmy do Ahwazu, gdzie istnieje polski obóz tranzytowy.
Obóz polski znalazł pomieszczenie w irańskim obozie wojskowym, położonym wśród palm daktylowych i drzew gumy arabskiej. Budynki murowane. Prawą stronę obozu zajmuje wojsko irańskie, a lewą my-Polacy, zaś w części środkowej istnieje szpital dla Hindusów.
W obozie istnieje porządek. Uchodźcy otrzymują pełne wyżywienie, z owocami i papierosami włącznie. Dzieci nie próżnują, uczęszczając do szkół, przedszkoli, a starsza młodzież zajęta w teatrzyku, cieszącym się powodzeniem nie tylko we własnym obozie, ale przede wszystkim w obozach wojskowych: angielskim i amerykańskim, toteż wojsko obsypuje małoletnich aktorów słodyczami.


Roślinność w Ahwazie egzotyczna. Mnóstwo palm, drzew gumy arabskiej, a w ogrodach zamożnych widzimy pielęgnowane róże. Przez miasto przepływa spławna rzeka Karun, z licznymi kataraktami, a w rzece żyją ryby-piły i rekiny.
Ahwaz jest drugim najgorętszym miejscem na świecie, panują tu szalone upały, wypalają roślinność, giną muchy i moskity. Zima trwa około 6 tygodni, stanowi porę deszczową.
Obok Irańczyków, żyją tu Arabowie, Arapowie, ci ostatni zmieszani z plemionami pasterskimi i góralami. Arapowie są zatrudnieni w plantacjach daktylowych.
Zamożni mieszkańcy żyją w murowanych willach, inni w domach z surowej, suszonej cegły, a kulisi nad piaszczystym brzegiem Karunu, pod szałasami lub na łodziach, służacych zarazem do przewozu daktyli i płodów rolnych.
Centrum miasta stanowią dwie główne ulice handlowe i kilka uliczek. Przy głównych ulicach skupiono handel, przy bocznych rezydują rękodzielnicy, przeważnie kowale w srebrze i metalach.
Za współczesnym, długim mostem, nad piaszczystym brzegiem Karunu, niedaleko współczesnego Ahwazu, żyja kulisi. Mieszkają pod nędznymi szałasami, skleconymi z płócien, zatkniętych na kijach bambusowych, by w dzień chroniły przed spiekotą słoneczną. Płótna przeważnie w strzępach, potargały je burze piaskowe, a zimą deszcze, połączone z wiatrami.
Osiedle kulisów zwarte, szałas przy szałasie. W gromadzie łatwiej oprzeć się żywiołom. Doły szałasów umocnione gliną, starymi blachami i kamieniami.
Po zachodzie słońca praca nad Karunem ustaje. Załadowane stateczki odpływały, a inne czekają na załadowanie. Brzegi rzeki zawalone plecionymi koszami, wypełnionymi daktylami, przeznaczonymi do spławu. Nieco dalej leżą stosy worków ze zbożem. Towary oblepione są rojami obrzydłych much, a tuż przy tych pustynnych magazynach, kulisi uskuteczniają swe potrzeby fizjologiczne.
W osiedlu kulisów kipi woda. Arapki, ze srebrnymi ozdobami w uszach i na nogach, mięsią ciasto na placki chleba, a te żyjące na stateczkach, przebierają ryż.
Mieszkańcy pustyni są brudni, obdarci. Dzieci biegają nago, większość dzieci pokryta jest ropiejącymi ranami, obsiadłymi przez roje much.
Mimo trudnych warunków życiowych, twarze kulisów zdradzają zadowolenie, a kiedy zejdzie księżyc, otaczają patriarchę rodu, wspólnie śpiewają i wysłuchują starych baśni, jak biedny syn wieśniaka zapałał gorącą miłością do córki sułtana.
Kulisów często nawiedzają epidemie, ale ubytek wyrównuje niewspółmiernie wysoki przyrost naturalny. Im mahometanin uboższy, tym więcej ma żon. Stanowią one siłę roboczą.

Nad miastem dominuje olbrzymi elewator zbożowy, a obok ciągną się ogrody, pokryte kanałami irygacyjnymi, w których rosną sosny, świerki, niskopienne krzewy granatowców, drzewka słodkich cytryn, agawy, różnorodne kaktusy i mnóstwo pachnących kwiatów.
Wioski Arabów są czworokątne, kopulaste, zbudowane z gliny, a okna wychodzą do wnętrza czworoboku. Do wioski idą dwie bramy, a pośrodku wioski istnieje bazar, gdzie wszyscy handlują. Prócz tego bazar stanowi miejsce spotkań i zastępuje gazetę. Transakcję handlową poprzedza zbijanie ceny. Jeśli ktoś wszczął targ, drugiemu nie wolno ceny podbijać.

Mama choruje na urticarię, przyczyną jest mleko i masło bawole. W okolicy Ahwazu nie trzymają krów, bo bawół wytrzymały na upały.

Niedaleko naszego obozu jest stacja kolejowa. W jednym z wagonów nastąpił wieczorem wybuch amunicji. Dzielny Amerykanin podjechał lokomotywą pod pociąg wybuchającej amunicji i odczepił wagony nie objęte pożarem, które zawierały bomby lotnicze. Wielu ludziom uratował życie, choć sam doznał poważnego poparzenia.

30 listopada. Bagaż gotowy do drogi. Nazajutrz, pod wieczór, ciężarówki odstawiły nas na stację kolejową, gdzie czekał pociąg osobowy. Około północy pociąg ruszył, obiegła nas wieść, że do Indii popłyniemy polskim statkiem motorowym „Batory”.
„Cóż by to była za radość, gdybyśmy popłynęły „Batorym”- pomyślałam.
Znużone turkotem pociągu, ległyśmy na twardych ławkach i zasnęły.

2 grudnia zbudziło nas słońce. Mijamy pola uprawne, gaje palmowe daktyli, a na horyzoncie zamajaczył las kominów statków, zakotwiczonych w porcie Koramschar, w zatoce Schatt el Arab.
Oficer statku rozdał bilety do kabin I i II klasy, po czym z ręcznym bagażem, po pomoście, weszłyśmy na statek.
Batory zmieniony tak wewnątrz, jak i zewnątrz. Został upodobniony do szaro-sinych wód mórz. Bawialnie zniesiono, wszędzie prycze, bo statek pełni obecnie rolę transportowca. Portret króla Batorego nadal patronuje statkowi. Poznaję niektórych oficerów i podoficerów z przedwojennej obsługi. Załoga statku mieszana polsko-angielska, a statek uzbrojony. W jadalni zmiany nie zaszły, nawet nakrycia te same.

Pod zachód słońca zahuczała syrena, hodownik odciągnął statek od brzegu, poszła w ruch śruba i płyniemy spokojną rzeką ku zatoce.
Twarze uchodźców roześmiane i zadowolone. Brzegi rzeki obfitują w roślinność, mijamy przybrzeżne osady, a wieczorem wpłynęliśmy do Zatoki Perskiej. Statek płynie wzdłuż brzegów Iranu.
Większość dnia spędzam na pokładzie i oglądam wspaniałe widoki. Statek płynie powoli. Widzę brzegi Arabii.
Na statku mieliśmy chrzest i św Mikołaja. Wielu siedzi w barze, grywa w bridża, a niektórzy nie zaniedbują nauki języka angielskiego.
Czas szybko schodzi. Dopłynęliśmy do załamania zatoki zwanej Hormuzem, potem wpłynęliśmy w Zatokę Oman. W tej zatoce mieliśmy postój. „Batory” czekał na statki cysterny z ropą naftową.
W miarę dopływania do Morza Arabskiego, odczuwamy ciepłe i wilgotne powietrze. Powoli dopływamy do brzegów Indii.
Opuściliśmy „Batorego”, skrawek suwerennego Państwa Polskiego i zeszliśmy na ziemię Aryan, w porcie Karachi.


1 komentarz:

  1. Na pierwszej fotce- Góry Zagros- kolebka cywilizacji, miejsce, gdzie "udomowiono" zboża.
    Tę fotkę i palmy ściągnęłam z internetu.
    Mapkę podróży Ewy z Iranu do Indii sporządziłam na podstawie map google.

    OdpowiedzUsuń