Pamiętnik Ewy”- taka przesyłka dotarła do Rodziny w latach 80-tych. „Oddać do rąk Janiny D”. Pomimo starań, nigdy nie udało się dotrzeć do adresatki. Pamiętnik budził emocje. Wspomina się tam miejsca i ludzi dobrze Rodzinie znane, gdyż Ewa okazała się odległą w czasie i przestrzeni kuzynką, mieszkającą gdzieś na Antypodach, z którą Rodzina straciła po wojnie kontakt. Pamiętnik przeleżał w szufladzie 30 lat. Nadszedł czas, aby podzielić się nim z Wami. Są to prywatne notatki, nigdy nie szykowane do publikacji, dlatego emocje w nich zawarte, często naiwne i patetyczne, są prawdziwe, a nie obliczone na efekt wstrząśnięcia czytelnikiem.

Zapraszam Was na wędrówkę w czasie i przestrzeni. Naszym przewodnikiem będzie Ewa Wojakowska-dziewczyna, która prowadziła przed wojną normalne, beztroskie życie, zanim jej świat się rozpadł.

Przepisując Pamiętnik nie ingeruję w składnię zdań, ani w archaiczną pisownię wyrazów. Poprawiam jedynie literówki, interpunkcję, kolejność słów tam, gdzie zaznaczyła to autorka. Ilustracje pochodzą z zasobów internetu, lub z archiwów własnych. Wprowadziłam je jako dekorację, nie stanowią one elementu pierwotnego pamiętnika. Konwencja bloga wymaga nadawania tytułów postom. Również owe tytuły nie są częścią pamiętnika.

Informacja dla nowych czytelników:

Po prawej stronie znajduje się link do początku historii Ewy.

Przed skopiowaniem fragmentów pamiętnika na inne portale, prosimy o zwrócenie się o zgodę!

czwartek, 27 stycznia 2011

Fale uchodźców.

5 września 1939. Ze Lwowa sygnalizowano transporty uchodźców. Jadą z terenów zagrożonych działaniami wojennymi. Zorganizowałam misję dworcową. Dla dzieci przygotowaliśmy mleko i chleb.
Od południa napływają pociągi z uchodźcami. Jadą wymizerowani, są nerwowi, wielu rannych. Samoloty niemieckie ostrzeliwują pociągi z karabinów maszynowych. Położenie uchodźców zapoznało nas z grozą wojny. Zostali wyrwani z domów, pozbawieni dobytku i jadą, ale nie wiadomo dokąd.

Wśród wersji smutnych, opowiedział mi kolejarz spod Nowego Sącza jak lotnicy niemieccy z furią atakowali pola, przylegające do łąk, obsadzone kapustą. Bombami zorali pole, a nie napotykając na opór, ocalałe głowy kapusty ostrzeliwali z karabinów maszynowych.
Mieliśmy kilka alarmów lotniczych, jak dotąd na Przemyślany bomb nie rzucono. Z gimnazjalnego przysposobienia wojskowego zorganizowano milicję. Chłopcy obstawili gmachy publiczne, mosty i drogi. Dzielnie spełniają swą służbę, Mietek będzie z nich dumny.
Poczta funkcjonuje słabo. Wiadomości z frontu straszne. Mówią, że armia nasza skraca front, by zatrzymać nawałę niemiecką na linii Kutna.

6 września 1939. Pociągi z uchodźcami idą jeden za drugim. Od dzisiaj począwszy, przez Przemyślany przejeżdżają samochody prywatne, załadowane tobołami. Przeważnie jadą oficerowie w mundurach z rodzinami.
„Co to znaczy”?- pytam siebie. Czyżby Rumunia wypowiedziała nam wojnę?
„Widocznie oficerowie ci z rodzinami uciekają za granicę. Jacy to mali ludzie. Miast bronić zagrożonej ojczyzny, myślą o sobie i najbliższych”.- pomyślałam.
Cała Polska ogarnięta pożogą wojenną. Samoloty niemieckie grasują bezkarnie, a pogoda sprzyja wrogowi.
Komunikacja tefoniczna ze Lwowem przerwana.
Późno wieczorem zostałam wstrząśnięta do głębi wiadomością, iż rząd opuścił stolicę.

7 września 1939.Samochody uciekinierów ciągną sznurem. Chyba cała Polska ucieka. Widocznie władze potraciły głowy. Falangami uciekają młodzi mężczyźni. Któż ma walczyć na froncie?! Z Mietkiem straciłam kontakt. Wśród społeczeństwa Przemyślan słychać pomruk. „Co, mamy karmić dezerterów”? Niechęć do uchodźców mężczyzn rośnie, padają słuszne głosy: „Nasi mężowie leją krew za ich miasta, a oni wieją na Rumunię”.
Te rzesze uchodźców deprawująco wpływają na życie miasta. Uchodźcy opowiadają fantazje, wzmagają strach i sieją postrach.
Wieczorem komunikaty podały, że padły pierwsze strzały obrońców Warszawy. Kto ma bronić Warszawy, skoro rząd ją opuścił?

8 września 1939. Tydzień minął od wybuchu tej okrutnej wojny. Cały kraj w płomieniach.
Pociągi z uchodźcami idą i idą, nie jesteśmy w stanie nakarmić dzieci. Drogi zawalone samochodami. Mówiono, że Polska nie posiadała motoryzacji. Gdyby w sztabie zastosowano plan Jeffrego z pierwszej wojny światowej, to można by na tyły niemieckie przerzucić pokaźne siły zbrojne i zlikwidować jeden odcinek frontu!
Warszawa stawia zacięty opór. Wszędzie działają dywersanci niemieccy. Budynki szkolne zatłoczone uchodźcami.
Alarmy i alarmy.
Kiedy nastąpi kres mordęgi tych ludzi, pozbawionych dachu nad głową? Pogoda dalej sprzyja Niemcom.
Zasypiam z myślą o Mietku. Jutro czeka mnie nowa walka o przeżycie dnia.

Sobota, 9 września 1939. Na Warszawę lecą pociski artyleryjskie i padają bomby. Front nadal ruchomy. Tak bardzo kocham ojca, ale pragnę, by w sprawach wojny nie miał racji. Niestety, wypadki biegną po linii przewidywań ojca.
Od tego ciągłego biegania, niesienia pomocy dzieciom i bezdomnym, opadam z sił.
Alarmy i te roje niemieckich bombowców zobojętniały mi. Martwi mie los naszej Ukochanej Ojczyzny i mego kochanego męża.
Starosta Mikrowicz tak zajęty, że w ogóle nie sypia.
Żydzi twierdzą, że Rosja Sowiecka zerwie pakt z Niemcami i pomoże Polsce.
Francja zasklepiona w linii Maginota i to nazywa pomocą. Gdzie są te francuskie i angielskie samoloty? Czyżby i tu ojciec miał znowu rację, że cały świat nie jest przygotowany do wojny z Niemcami?
Około południa przyjechała ze Lwowa mama. Przyjazdem swoim sprawiła mi radość. Przywiozła wieści, że ojca reaktywowano, pełni funkcję Komendanta Milicji rejonu Gródeckiego. O Mietku brak wieści, wyjechał z dywizją pod Warszawę. Lwów kilkakrotnie bombardowano, wiele osób cywilnych poniosło śmierć i mnóstwo budynków legło w gruzach. Ojciec uważa sytuację za bardzo ciężką, twierdzi, że powinniśmy stawić opór na Karpatach. Wieczorem słuchamy radia. Komentator pokłada nadzieję w Kutno.

Niedziela 10 września 1939. Niemcy prą na Lwów.
Kościół wypełniony wiernymi, zanoszą modły, ale pogoda nadal sprzyja Niemcom.
Radio niemieckie podało w komunikacie, że Rosja Sowiecka w nocy z 9 na 10 września przeprowadziła mobilizację na terenie Ukrainy. Ton komunikatu wskazuje, że Niemcy nie pewni celu sowieckiej mobilizacji. Może przyjdą nam z pomocą, jak twierdzą Żydzi?
Przeloty samolotów jak gdyby ustały. Zapanowała dziwna cisza, może przyniesie nam pokój?
Mama żyje nerwami. Wobec mnie zachowuje zimną krew. Od rana wykłada pasjansy. Cóż one mogą nam pomóc? Nieszczęścia nie odwrócą, takie nasze przeznaczenie. Dla odmiany stawia kabałę. Potasowała karty, przełożyła je na trzy części, po czym rozłożyła w trzech rzędach po ośm kart. Nagle wstała od stołu, zbladła, powiedziała:
-Natychmiast wracam do Lwowa, z kabały wynika, że dom w gruzach i ginie rodzina.
Dziwnie brzmiały słowa mamy, nawiedziło mnie złe przeczucie. Narzuciłam prochownik i poszłam do Linków zasięgnąć informacji, kiedy odchodzi autobus do Lwowa.
-Za 15-ście minut odchodzi do Lwowa samochód starosty z Nowego Sącza. Jeśli mama gotowa, może skorzystać z okazji- powiedziała Linkowa.
Pobiegłam do domu, powiadomiłam mamę. Mama pojechała do Lwowa.
Czekam wieści ze Lwowa. Przeczucia są często nieomylne. Od dzisiaj nocuję u siebie uchodźców.


11 września 1939. Znowu warczą niemieckie bombowce. Skąd ten przeklęty Hitler bierze taką moc? A pogoda do reszty zabija nasze iskierki nadziei.
Przez Przemyślany przeciągali pieszo nasi lotnicy. Wygląd ich okropny, brudni, zarośnięci, wymizerowani. Nogi opuchnięte i okaleczałe. Nic nie mówili.
Dla nich nie starczyło samochodów. Idą pieszo do Rumunii. Taki otrzymali rozkaz. Podobno do Rumunii nadeszły transporty bombowców z Francji.
Żydzi twierdzą, że Rząd Polski przebywa w Kołomyi.
Boże, jakie to wszystko upokarzające.
W wieczornym komunikacie radiowym podano, iż główne siły niemieckie zatrzymano pod Kutnem. Niech tylko spadnie deszcz, a sytuacja ulegnie zmianie.

12 września 1939. Jasiu Zimmermann, uczeń gimnazjalny, stoi na środku drogi z karabinem na ramieniu i legitymuje uciekinierów. Stoję na balkonie i obserwuję Jasia zawadiacką minę.
Podjechało wspaniałe auto załadowane tobołami i dywanami. W samochodzie siedzi generał i wystrojona dama.
-Jestem generał G...- powiedział zatrzymany.
-Generałów też legitymuję- powiedział Jasiu.
Jasiu bierze do rąk dokumenty i sprawdza.
-Dwóch następnych aut proszę nie legitymować, należą do mnie.- powiedział generał.
-Panie generale, front na zachodzie, a nie na południu- powiedział Jasiu.
Generał zatrzasnął drzwi samochodu, udał, że nie słyszy uwagi i pojechał dalej.
-Tu poseł na sejm...
Jasiu znowu zrobił złośliwą uwagę:
-Sejm jest w Warszawie.
Z komunikatów odnoszę wrażenie, że front uległ stabilizacji. Ciężkie boje idą o Kutno, Modlin i Warszawę, a na południu Niemcy prą na Lwów.


niedziela, 23 stycznia 2011

Pierwsze dni wojny.

Piątek, 1 września 1939. Do sypialni weszła na palcach służąca Marysia. Przetarłam oczy i pytam:
-Czego pragniesz?
-Proszę pani, jest wojna, ten Hitler wszystko bombarduje.
Nic nie powiedziałam, tylko popadłam w zadumę.
Podeszłam do okna i wyjrzałam na ulicę. Ludzie biegają we wszystkich kierunkach. Strażacy w mundurach, a komendanci Lopu noszą na ramionach opaski.
Twarze ludzi smutne i przygnębione. Policja wzmocniona, chodzi z najeżonymi karabinami. Większość mieszkańców przebywa na ulicy żądna wieści.
Rosną fantazje i plotki. Wiadomości urzędowych brak. Ludzie po prostu leżą na radioodbiornikach i słuchają stacji zagranicznych.
Warszawa nadała komunikat o bombardowaniu miast polskich. Ton komunikatu minorowy.
Stoję na balkonie i obserwuję te smutne twarze młodzieży podążającej do kościoła na mszę świętą, bowiem dzisiaj rozpoczęcie nowego roku szkolnego. Młodzież zasępiona, nie tryska radością ani wesołością, jak to miało miejsce w starym roku szkolnym.
Związek Pracy Obywatelskiej Kobiet uruchomił ochronkę dla dzieci, których ojców powołano do wojska. Powierzono mi wyposażenie ochronki. Chodzę po sklepach i zakupuję wyposażenie. Czynność ta rozprasza złe myśli.
Około południa doszła nas wieść o bombardowaniu Lwowa. Jedni mówią, że bombardowano lotnisko, inni, że miasto.
Jaka reakcja z naszej strony? -Zapytałam samą siebie. Krążą słuchy, że lotnictwo nasze uległo zbombardowaniu.
Mietek opowiadał cuda o uzbrojeniu naszej armii. Po głowie nurtują mi pesymistyczne słowa ojca.
Nadrabiam miną, myśli swoich nie ujawniam, aby nie poczytano mi tego za defetyzm.


Około południa zaryczały syreny, mamy alarm lotniczy. Ulice opustoszały, ludzie zeszli do nieubezpieczonych piwnic. Słychać złowrogi szum maszyn. Może to nasi?- pomyślałam. Szum coraz wyraźniejszy. Lecą bombowce niemieckie, są wysoko nad miastem. Bomb nie rzucili, alarm odwołany, ulice znowu zarojone ludźmi. Ludzie bez przerwy mówią, a władze milczą.
Pod wieczór doszły nas wieści, że kawaleria nasza wkroczyła do Prus Wschodnich.
Ludność uradowana, wstąpiła w nią energia i zapał.
Komunikację ze Lwowem ograniczono, na wyjazd obowiązują przepustki.
Późno wieczorem doszły nas wieści o upadku Częstochowy i że Niemcy wprowadzili do klasztoru konie.
Wiadomości są tak chaotyczne, że trudno w coś uwierzyć.
Z głową nabitą wiadomościami, późno wieczorem, poszłam na spoczynek, by jutro na nowo walczyć z przeciwnościami.

2 września 1939. Pogoda cudna, dopisuje wojnie. Niebo bezchmurne. Tam na zachodzie pociski rozrywają siedziby ludzkie, a sklepienie niebios pokryte obłokami czarnego dymu.
Wiadomości z frontu mętne. Dzisiaj wypłacili mi pensję Mietka.
Ochronka czynna. Dzieci są smutne, a kiedy zawarczą wrogie samoloty, dzieci w kącie salki, zbite w gromadę, dygocą ze strachu i też mówią o bombach.
W południe doszła nas szeptana wieść, że lotnictwo nasze zbombardowało Berlin, a wieczorem ci, którzy powrócili ze Lwowa, opowiadali o silnych nalotach na Lwów. Twierdzili, że lotnisko na Skniłowie zostało przeorane bombami, że dworzec kolejowy w płomieniach, a zakłady Baczewskiego płoną.
Trapią mne myśli, gdzie nasza artyleria przeciwlotnicza?

Nad Przemyślanami przelatują niemieckie bombowce, brzęczą, jak złośliwe osy, a ludność ciągle zbiega do piwnic.

Niedziela, 3 września. Rano poszłam do kościoła na mszę świętą. Po nabożeństwie wstąpiłam do ochronki. Około południa słucham radia, komunikaty podały, że parlamenty: francuski i angielski obradują nad przystąpieniem do wojny, by wypełnić zobowiązania wobec Polski. Sytuacja denerwująca. A może nam nie pomogą?Armia nasza stoi pod naporem czołgów w odwrocie. Boże, gdyby tylko Anglia i Francja przystąpiły do wojny, a sytuacja nasza ulegnie zmianie. Potężne lotnictwo Francji i Anglii zmiażdży Niemców, wówczas odzyskamy nasze prastare ziemie nad Odrą.
Radia nie wyłączam.W południe Warszawa nadała hymn polski, francuski i angielski. Boże, czyżby pomoc? Spiker zakomunikował radosną wiadomość: „Francja i Anglia wypowiedziały Niemcom wojnę”.
Wybiegłam na balkon. Ulica szaleje, słychać wiwaty na cześć Francji i Anglii. Me serce ogarnęła radość, a jednak nie jesteśmy osamotnieni.
Po południu przyjechał ojciec. Przywiózł z powrotem mój list, który napisałam do Mietka pierwszej pamiętnej nocy oraz list od Mietka.
Mietek pisze czule i kochanie. „Jak dobrze, że nie jesteś we Lwowie. Ojciec ci wszystko opowie”.
Pocałowałam drogi list, a ojciec powiadomił mnie, że Mietek pełni czynność szefa kancelarii w dowództwie dywizji generała Zulaufa.
-Wczoraj był u nas, prosił o opiekę nad tobą, zobowiązał mnie, abym zaraz pojechał do ciebie. Mietek wyjechał ze Lwowa z dywizją w nocy z 2-go na 3-go września w kierunku na Warszawę,
-Tatko, jak w rzeczywistości wygląda nasza sytuacja?- zapytałam.
-Nie dobrze. Niemcy uderzyli z szalonym impetem, górują w lotnictwie i broni pancernej. Z pobieżnych obliczeń doszedłem do wniosku, że stolica już jest zagrożona. Niemcy idą klinami, wątpię, czy dojdzie do wojny pozycyjnej – powiedział ojciec.
-Ale nam pomaga Francja i Anglia-powiedziałam.
-Gdyby nastały słoty, wówczas może nastąpić ustabilizowanie frontu, wówczas Francja i Anglia mogą wejść do akcji. Jeśli Niemcom dalej sprzyjać będzie pogoda, to przepadniemy- rzekł z przekonaniem ojciec.
Odtąd każdą wolną chwilę poświęcam modlitwie, prosząc boga o obfite deszcze, aby ugrzęzły niemieckie czołgi.
W sklepie nabyłam czarnego materiału na zasłony okienne i ojciec pomógł mi uszczelnić okna. Ale wieczorami „lopiarze” rzucali kamyczkami w okno i zwracali uwagę, że zasłona  nieszczelna. Ojciec szpary pozaklejał.
Do północy słuchamy radia. Komunikaty mówią o Francji i Anglii, o bestialskim bombardowaniu pociągów z ludnością cywilną i bombardowaniu miast, ale nie wspominają o sytuacji na froncie.
Ojciec pali papierosy jednego po drugim. Dopiero po północy poszliśmy na spoczynek.

4 września 1939. Ojciec od rana słucha komunikatu radiowego, powiedział:
-Sytuacja mglista. Odnoszę wrażenie, że Sztab Główny utracił kontakt z frontem.
Pogoda nie sprzyja nam.
Odprowadziłam ojca do autobusu, otrzymał miejsce siedzące. Pożegnałam ojca i poszłam do ochronki. Co chwila słychać syreny. Nad Przemyślanami przelatują niemieckie bombowce.
Wiadomości podawane przez radia zagraniczne są sceptyczne.
Boże, gdzie przebywa Mietek?
Urzędnicy wystraszeni. Ukraińcy zaszyci w domach, przycichli i czekają na dalszy rozwój wypadków.
Po obiedzie wyszłam na miasto. Patrzę, a autobus, który miał odejść do Lwowa, jeszcze nie odjechał. Ojciec już kilka godzin siedzi w autobusie, a szofer czeka, aż ustaną naloty na Lwów.
-Dlaczego ojciec nie przyszedł do mnie?-zapytałam
Mam dobre miejsce, a autobus może w każdej chwili ruszyć.
Towarzyszyłam ojcu aż do odejścia autobusu.
Wieczorem miasto pogrążone w ciemnościach. Na chodnikach stoją ludzie i żywo dyskutują. Jakis Żyd przywiózł ze Lwowa wiadomość, że wojska francuskie przełamały niemiecką linię obronną Zygfryda, a Anglicy zrównali z ziemią Berlin i że Hitler prosił marszałka Śmigłego Rydza o zawieszenie działań wojennych.
Wyczerpana dniem skorzystałam z wcześniejszego wypoczynku.

wtorek, 18 stycznia 2011

W przededniu wojny.

Środa 30 sierpnia 1939. Jedziemy do Lwowa dla zasięgnięcia języka o sytuacji politycznej. Mietek poszedł do Kuratorium Szkolnego, a ja na drobne zakupy.
Życie we Lwowie nerwowe, ludzie podenerwowani, gazety i nadzwyczajne wydarzenia są w mig rozchwytywane.
Przeżywamy wojne nerwów, byle przebrnąć wrzesień, a potem nastąpią roztopy i zima. Da Bóg, że sytuacja ulegnie zmianie.
Z Mietkiem umówiłam spotkanie w restauracji „Pomorzance”. Nerwowy nastrój źle wpływa na usposobienie. Schodzę z drogi tym tłumom. Błądzę po ulicach zatopiona w myślach i tak wstąpiłam do Katedry. Świątynia wypełniona wiernymi. Zanoszę modły o pokój.
Zaniosłam gorącą modlitwę do Stwórcy, by uchował ludzkość od wojny. Pokrzepiona na duchu, wyszłam na ulicę. Zauważyłam, iż ludzie płaczą. Przy murach stoją grupkami ludzie i coś czytają.
Podeszłam i czytam zarządzenie o mobilizacji. Zbladłam, a po głowie wirują mi słowa mamy: „a ja podczas tametej wojny straciłam ojca”.
Z trudem dobrnęłam do restauracji. Mietek wyszedł mi naprzeciw, powiedział:
-Już wiesz.
Zajęliśmy miejsca przy stoliku, zjedlismy obiad, po czym niezwłocznie wyjechaliśmy do Przemyślan.
Pociąg mknie leniwie. Na polach pracują ludzie, lśniące pługi odrzucają skiby czarnej, tłustej ziemi, karmicielki ludzi. 
Czego ludzie jeszcze chcą? Któż upoważnił ich do wzajemnego odbierania sobie życia?
Polacy wojny nie pragną, pragną jej Niemcy, naród chciwy, zachłanny, przybłędy z Ingermanlandii, wyspy osiadłej na Bałtyku w pobliżu współczesnej Finlandii. Niemcy zmierzają do zagrabienia wszystkich ziem słowiańskich, by zatrzeć ślady, że ziemie od Uralu po rzekę sarmacką, późniejszy Ren, stanowią ziemie szczepów, dzieci Sławy, czyli ziemie słowiańskie. I zachłanność zgubi Niemców. Nadejdzie dzień, że ostatnia ich garstka, i szukać będą schronienia pod jednym drzewem lipy.
Mietek smutny. Z oczu jego bije smutek i żal.
Na stacji kolejowej w Przemyślanach zastaliśmy mnóstwo ludzi. Pytają, co słychac we Lwowie? Ludzie łakną wieści. Mietek nadrabia miną, wlewa w ludzi wiarę i otuchę, choć sam przeżywa niepokój przed wojną.
Po spożyciu kolacji, do mojej brązowej walizeczki zapakowałam Mietka bieliznę i przybory toaletowe, by jutro rano był gotów do drogi, a Mietek siadł przy biurku i napisał dyspozycje.
Po tych czynnościach usiedliśmy w nieoświetlonym gabinecie i wzdychali, cóż przyniesie nam jutro?
-O mnie bądź spokojny. W mieszkaniu wszystko będzie tak, jak gdybyś nigdy nie wyjechał. Na biurku niczego nie ruszę- zapewniłam męża.
Mietek płakał, wyszedł do jadalni i szlochał, a kiedy powrócił, reasumowaliśmy nasze życie, które dzisiaj burzy nadchodząca wojna. Późno było, gdy zgasiliśmy światło w sypialni.

Czwartek, 31 sierpnia 1939. Mietek po ogoleniu i śniadaniu stanął gotowy do drogi, nieznanej drogi.
Przed opuszczeniem domu wyjęłam srebrny medalik z wizerunkiem Matki Boskiej, który otrzymałam, gdy szłam do pierwszej komunii świętej i zawisiłam Mietkowi na szyi, a na czole nakreśliłam znak krzyża świętego.

Mietek zdjął medalik z szyi i przyczepił do pęka kluczy. Po ciele przeszły mnie ciarki, a do głowy napłynęła myśl, że Bóg nie pobłogosławi go. W skrytości zraził mnie, poczułam do niego żal, że w tak ciężkiej chwili lekceważy ufność w Boga.
Miałam zamiar jechać z Mietkiem do Lwowa, ale Mietek odradził mi. Powiedział:
-Nie jedź, bo będziesz mi kulą u nogi.
Na stacji kolejowej tłum ludzi, odprowadzaja powołanych. Przybyli uczennice i uczniowie gimnazjum z kwiatami.
Nadjechał pociąg. Pożegnałam Mietka, może na zawsze. Przebiegły mi po głowie iskierki różnych myśli.
Mietek w oknie wagonu, rozmawiamy o tym i owym. Zacisnęłam zęby, by nie uzewnętrznić wzruszenia.
Pociąg ruszył, Mietek macha ręką, woła:
-Do zobaczenia w Berlinie!

Powróciłam do domu, uklękłam przed wizerunkiem Matki Boskiej i zaniosłam gorące modły:
-Matko Boska miej Mietka w opiece, zwróć mi go po wojnie, błagam Cię o to gorąco”.
Następnie zaszłam do kancelarii i półgłosem powiedziałam:
-Tu pracowałeś i kochałeś swą pracę, tu wrócisz.
Poszłam do Komunalnej Kasy Oszczędności, podjęłam pieniądze i zapłaciłam Wojtowiczowi za orła dostarczonego dla gimnazjum.
Odwiedzili mnie profesorowe ze słowami otuchy, a kierownik szkoły powszechnej Pękalski powiedział:
-Ależ pani dzielna. Widac było żal w oczach, ale ani jednej łzy.
Zgodnie z poleceniem Mietka, wręczyłam klucze od gabinetu pani profesor Cieślakowej, bo jej Mietek powierzył czynności dyrektora.
Wieczorem siedzę w gabinecie pogrążona w myślach. Wtem zadrgał dzwonek telefonu. Podeszłam do aparatu, serce żywo biło.
-Będzie mówić Lwów- powiedziała telefonistka.
Ręce mi drżą, czekam na ukochany głos.
-Halo, halo- mówi Mietek.
-Słucham.
-Mam trzy minutową rozmowę. Zajechałem szczęśliwie, byłem u rodziców. Oni tobie wszystko opowiedzą.
-Załatwiłam, jak prosiłeś. Odwiedzili mnie profesorowie. Jutro otwarcie roku szkolnego.
-Proszę kończyć- przypomniała telefonistka.
-Pa kochanie- powiedział Mietek
-Pa Miciurczku, bądź zdrów.
Późno wieczorem poszłam spać. Leżę w łóżku i próbuję czytać, ale to nie wychodzi. Okna szczelnie zasłonięte, świecę nocną lampkę, przyłożyłam rozgonioną głowę do poduszki i zapadłam w ułudną myśl, że wojny nie będzie.
Zegar w pokoju stołowym wybija godziny. Czas uchodzi powoli. Włączyłam radio. Wszędzie mówią i powtarzają szyfry. Wyłączyłam radioodbiornik. Nie mogę zasnąć, słyszę kroki Mietka, ale to tylko złudzenie. O północy wstałam, wzięłam pióro do ręki i zaczęłam pisać list do Mietka. Opisałam nastrój, to co przeżywam i że tęsknię.
Nad ranem ogarnęła mnie senność, spałam snem kamiennym do samego rana.

wtorek, 11 stycznia 2011

Przeklęta willa.

Piątek 25 sierpnia 1939-tego. Jesteśmy we Lwowie.
Siedzimy w salonie u rodziców przy ulicy Gołąba.Nastrój przygnębiający. Ojciec powiedział:
-Nie mamy wodza.
Mietek był innego zdania, pełen energii i zapału.
Ojca niepokoi umowa z 23 sierpnia, zawarta pomiędzy Niemcami a Rosja Sowiecką. Wyraził obawę, że Moskwa usiłuje wepchnąć świat w wojnę, by skorzystać z wojennego chaosu i opanować Europę. Mietek zaś rozumował, iż pakt nasz z Anglią i Francją stworzył przeciwwagę.
Pijemy kawę, ale myśli nasze błądzą w nieznanej przyszłości.
-Los dziwne spłata podobieństwa. Przed tamtą wojną rodzice spędzili wakacje nad Adriatykiem, myśmy spędzili wakacje nad Bałtykiem. Wówczas ojciec został dyrektorem gimnazjum, obecnie Mietek został dyrektorem. Rok przed wojną rodzice nabyli mahoniowy salon, a my mahoniowy gabinet- powiedziałam.
Nastała cisza.
Mama, jak gdyby w zamyśleniu, dodała:
-Podczas tamtej wojny straciłam ojca.
Przeszedł mnie zimny dreszcz, jakby potwierdzał słowa mamy, że i mnie dotknie prawo serii.

Na ulicach Lwowa panuje nerwowy nastrój. Twarze przechodniów skupione, każdy zadaje sobie pytanie, „co to będzie”? Nikt nie pragnie wojny, ale nie ma Polaka, który by oddał piędź ziemi polskiej. W obliczu grożącego niebezpieczeństwa Naród Polski stanął murem przy zagrożonej ojczyźnie.
Wieczorem powróciliśmy do Przemyślan. Tu również mieszkańcy zmienili oblicza.

Sobota 26 sierpnia 1939. Mietek przebywa w kancelarii gimnazjum i przygotowuje materiały do otwarcia nowego roku szkolnego.
Radio nadaje normalny program, jedynie komunikaty podają wiadomości polityczne w tonie spokojnym. Odnosimy wrażenie, że nastąpiło lekkie odprężenie.

Niedziela 27 sierpnia 1939 roku. Panuje spokój. W urzędach zaprowadzono dyżury przy telefonach. Starosta Mikrowicz od kilku dni siedzi kamieniem w gabinecie.
Radio nadal nadaje normalny program. Siadamy do obiadu, wtem dzwoni telefon. Mietek podszedł do telefonu.
Opadła mi łyżka. „Na pewno wzywają Mietka do wojska”-pomyślałam.
-Dobrze, dobrze, panie starosto, zaraz po obiedzie- mówi Mietek.
Zbladłam. Odeszła mi chęć do jedzenia.
-Dzwonił starosta. Prosi, abyśmy po obiedzie pojechali z nimi na rydze.
-Chwała Bogu- odetchnęłam.
-Widocznie sytuacja uległa poprawie, jak starosta może wyjechać- zauważył Mietek.
Ogarnęła mnie radość, że z tej groźnej chmury wojny nie będzie.
Po obiedzie, w towarzystwie Mikrowiczów i Negruszów, pojechaliśmy do pobliskiego lasu. Starosta wprowadził wesoły nastrój, zapomnieliśmy o tym, co nad nami wisiało.

Poniedziałek, 28 sierpnia 1939. Zauważyłam ogólne odprężenie, choć starosta doręcza wezwania do wojska. Ton komunikatów radiowych na ogół uspokajający.
Mietek pilnie słucha radia. Dzienniki szeroko komentują pakt niemiecko-sowiecki, a Ilustrowany Kurier Codzienny zwraca uwagę na koncentrację wojsk niemieckich w Słowacji.
Wieczorem podano wiadomość, że ambasador Anglii w Berlinie prowadzi negocjacje w naszej sprawie.

Wtorek, 29 sierpnia 1939. Dyrektor Powiatowej Kasy Oszczędności- Negrusz- popełnił samobójstwo. Na tym tle krążą fantastyczne wieści.
W południe ogłoszono mobilizację. Powołani zdążają do pociągu, by na czas stanąć w koszarach. W sklepach ruch, mieszkańcy robią zapasy.
Dwie godziny później moblizację odwołano. Widocznie Niemcy zrezygnowali ze swych apetytów. Na twarzach mieszkańców wystąpiła radość.

W Przemyślanach wszyscy mówią o willi, w której Negrusz popełnił samobójstwo. Historia willi ciekawa. Kilka lat temu willę wybudował burmistrz Wojtowicz dla synów na miejscu, gdzie istniał młody sad owocowy. Przyjaciele odradzali wycięcie sadu, uważali, że willa wzniesiona na miejscu, gdzie rozmyślnie wycięto sad, będzie pasmem nieszczęść dla tych, którzy w niej zamieszkają.
Wojtowicz rady odrzucił, nazwał je zabobonami. Sad polecił wyciąć i pobudował komfortową willę. Willę zamieszkali synowie Wojtowicza z młodymi żonami. Po roku jedna Wojtowiczowa powiła dziecko, kalekę na nogę, a w jakiś czas później druga Wojtowiczowa zmarła na wrzód w mózgu.
Po pewnym czasie w willi tej zamieszkała urzędnicza rodzina Wysockich. Wysocka zachorowała na tę samą chorobę, co Wojtowiczowa i zmarła. Ciekawe, że obie zmarłe nosiły imię Maria. Następnie w willi zamieszkał wicestarosta Słocki. Rodzina Słockiego wpadała z jednej choroby w drugą, a obecnie w willi tej odebrał sobie życie Negrusz.
Zaiste, dziwne te wypadki.

niedziela, 9 stycznia 2011

Widmo wojny.

Styczeń 1939-go. Zachorowałam na grypę. Mietek otoczył mnie serdeczną troskliwością, każdą wolną chwilę spędzał przy mnie, nawet posiłki jadał w sypialni. Jest troskliwym mężem.
Wiosna. Po kraju przeszła fala niepokoju. Hitler zaanektował Czechosłowację i Kłajpedę. Wojna nie schodzi z ust, panuje ogólne zdenerwowanie. Mietek ciągle słucha radia. W pierwszych dniach maja wyłączył radio, podszedł do mnie, złożył pocałunek, powiedział:
-Nie będzie wojny, a tak się tego bałem.

Tegoroczna wiosna cudna, pogoda dopisuje. Mietek codziennie przed rozpoczęciem nauki spaceruje przed gmachem gimnazjum. Wszystko na nim lśni, jakby wyszedł z magazynu mody męskiej. Swoim estetycznym wyglądem, prezencją i taktem wzbudza ogólny respekt.
Uczniowie biorą wzór z dyrektora, przychodzą do gimnazjum w wyczyszczonych trzewikach, odprasowanych spodniach, w ogóle wygląd zewnętrzny uczniów uległ zmianie.
Mietek nigdy nie wzywa do gabinetu jednej uczennicy, zawsze dwie, by nie padł na niego cień podejrzenia, że mógł mieć inne zamiary.
Na konkurs międzygimnazjalny jeden z uczniów napisał pracę pod tytułem „Mój ideał”. Pracę tę nagrodzono. Jego ideałem był Mietek. Opisał, jak wychowankowie marzą, by dorównac dyrektorowi.
Ogólnie o mietku mówia w superlatywach, podziwiają jego postawę, zachowanie i takt. Tego rodzaju opinie napawają mnie dumą, że potrafiłam wykrzesać z niego tyle wartości.

Lato 1939-ty. Na polach dojrzewają zboża, zapowiadają urodzaj. Na arenie politycznej panuje dziwna, przejmująca cisza, jak gdyby przed burzą.
Jedziemy na wakacje nad morze. Pociąg mknie, wywołuje miarowy stuk. Ruch w pociągach słaby, czyżby nikt nie wyjeżdżał na wakacje?
W tym dziwnym nastroju osiągnęliśmy Warszawę. Mimo lata w stolicy panuje niebywały ruch, a w powietrzu czuć wojnę. Niewiele osób wyjechało na wakacje.

Przez cztery dni zwiedzaliśmy stolicę i jej zabytki, po czym wsiedliśmy do pociągu i pojechali do Gdyni.
W Gdyni zastaliśmy mnóstwo wolnych pokoi. Zajechaliśmy do naszej „Elżuni”, położonej tuż nad morzem. Frekwencja słaba, zazywamy kąpieli morskich i słonecznych. Atmosfera polityczna ciężka, ludzie żyja nerwami, a wojna, jak ta zmora, wisi nad światem.
Do Gdyni przybywa Kiepura, postanowiłam pójść i powitać go.
-Także pomysł, wygłupiać się- powiedział Mietek.
-Czy chcesz, abym poszła sama?- zapytałam.
Mietek niezdecydowany, nie lubi sztucznej reklamy. A jednak poszedł ze mną. Kiepura śpiewał i wygłosił mowę antyniemiecką.

6 sierpnia. Leżymy na plaży, panuje spokój. W Krakowie zjazd legionistów. W mocnych słowach przemawiał marszałek Śmigły Rydz. Między wierszami tej mowy wyczuwaliśmy, że wojna nieunikniona.
15 sierpnia popłynęliśmy na „Jasiu” do Orłowa na ognie sztuczne z okazji obchodu zwycięstwa w roku 1920 nad Rosją Sowiecką, odniesionego w bitwie o Warszawę.
Ognie w Orłowie dogasały, gdy molo w Zopotach zapłonęło ognistą łuną wywołaną reflektorami. Przeszedł nas zimny dreszcz. Czyżby łuna ta była zapowiedzią krawawej wojny?

21 sierpnia 1939. Jedziemy do Zopot, a stamtąd autobusem do Gdańska. Po stronie polskiej idziemy przez park do Gdańska. Po jednej i drugiej stronie przeszliśmy rewizję celną i legitymowano nas. Strażnicy polscy z niedowierzaniem patrzą na nas, że jedziemy do Gdańska.
Na ulicach Gdańska panował niesamowity ruch. Co chwila przeciągały uzbrojone oddziały zielonej policji i kolumny brunatnych koszul. Publiczność robiła front i witała oddziały przez podniesienie prawej ręki.
Gdańsk zhitleryzowany, nawet starcy oddają sobie nazistowskie pozdrowienia.
Cały Gdańsk otoczony rowami, zaporami i drutem kolczastym, a mężczyźni są w mundurach i uzbrojeni.
Ulice Gdańska ponure. Na szyldach sklepowych widzimy mnóstwo nazwisk o brzmieniu polskim jak: Johann Kapusta, Franz Wozniak i tym podobne.

Z Gdańska wracamy autobusem. Szosa zatarasowana drutami kolczastymi, jedynie wąskim przejściem przeszliśmy na strone polską.
Po stronie polskiej życie biegnie normalnie, nie ma zasiek kolczastych, ani rowów. Ludność pracuje, bo Polacy nie pragną wojny.
W Polsce odetchnęliśmy spokojem. Tam w Gdańsku atmosfera przeładowana nastrojem wojennym.
„Niedobrze”- pomyślałam. Mietek milczy. Po głowie wirują mi wrogie myśli.

Spakowaliśmy rzeczy i wracamy do domu. Jedziemy przez Poznań. Stacje kolejowe zaciemnione. Mijają nas transporty wojskowe. Niedaleko Poznania Mietek wychilił głowę przez okno wagonu, zapytał żołnierzy:
-Dokąd jedziecie?
Jakiś dowcipniś odpowiedział:
-Na wywczasy.
-Trzymajcie się dobrze, chłopcy- zawołał Mietek do mijającego nas transportu wojskowego.

środa, 5 stycznia 2011

Awans Ewy i Mietka.

Jesienią zdechła Mróweczka. Wierna była to psina. Przeżyła najpiękniejszy okres naszego życia. Dzieci sąsiadów urządziły jej grobek, pochowały ją w skrzynce pod krzewem bzu, a w dzień Zadusznych paliły świeczki.

Nasze życie domowe biegnie ruchem zegara. Doszliśmy do takiej perfekcji, że czynności domowe wykonujemy, jakby z góry ułożonego planu.
Siedzimy w teatrze. Spoglądam na zegarek, dochodzi godzina 10-ta. Mówię do Mietka:
-Minęła godzina dziesiąta, nakręć zegarek.
-Już nakręciłem- powiedział.
W domu, codziennie z wybiciem godziny 10-tej wieczorem, Mietek nakręca zegary i zegarki. Czynność ta tak weszła nam w krew, że nawet w teatrze nie przeoczyliśmy jej.
Zimą Mietek wygłosił w radio 15-sto minutowy odczyt „O Przemyślanach”. Dla mieszkańców miasta była to nie lada atrakcja. Po odczycie niektórzy mieli pretensje, że pominął „jego” urząd.

Ojciec upolował lisa, dał go wyprawić i otrzymałam w podarunku, a mama dodała do lisa piękną suknię balową, zaś Mietek otrzymał futro.

Gwiazdka 1937 rok. Zapowiedzieli przyjazd moi rodzice. Trzeba będzie uświetnić święta.
Siedzimy w kuchni i dekorujemy torty. Mietek uciera kremy, mieli orzechy, dekoruje i przekłada torty. Najwięcej precyzji wkłada w tort orzechowy, nazywa go „odwiecznym”, gdyż zawsze uświetnia uroczystości rodzinne.
Po tortach przyozdobiliśmy drzewko, obwiesili błyskotliwymi ozdobami, kolorowymi orzechami, czerwonymi jabłkami, ligniną i anielskimi loczkami.
W mieszkaniu ciepło, pachnie świeżością, miło i przytulnie. Rodzice przywieźli nam w prezencie obraz Wygrzywalskiego „Rybacy”.
Podziwialiśmy świetną kondycje rodziców. Ojciec przygnębiony sprawami politycznymi, mówi o wojnie. Ja tematu tego nie lubię, bo nie lubię wojny. Wojna narzuca ludziom nieszczęścia, nakazuje mordować i za czyny te nagradza i wyróżnia.
-Nie jesteśmy przygotowani do wojny i nie mamy wodza. Piłsudski nie żyje, Sikorski na wygnaniu, a góra tonie w papierkach- narzekał ojciec.
Zmieniłam temat. Po cóż dręczyć siebie tym, co może w ogóle nie nastąpić?

W czerwcu 1938-go Mietek otrzymał nominację na dyrektora gimnazjum. Ma 30 lat i już zajął tak zaszczytne stanowisko. Szalejemy z radości. Pod wrażeniem tym jedziemy na wakacje.
-Nominację utrzymamy w tajemnicy, dopiero po wakacjach zakomunikujemy ją rodzicom- postanowił Mietek.
Przed wyjazdem na wakacje Mietek odbył 18-to dniowe ćwiczenia terenowe w 40-tym pułku piechoty.
-Miejsce postoju nieznane- powiedział przy stole Mietek.
-Jedziecie do Niemirowa- wtrąciła żona Adasia.
-Nie wiem- oświadczył Mietek.
-Przecież cały Lwów mówi o Niemirowie.
Mietek wyjechał w nieznane. Dla korespondencji obowiązuje poczta polowa, bez podania miejscowości. Miejsce ćwiczeń władze wojskowe otoczyły tajemnicą, ale słusznie powiedziała żona Adasia, iż cały Lwów wiedział, gdzie będą ćwiczenia.
Po ćwiczeniach wojskowych wyjechaliśmy do Zakopanego. Mieszkamy w „Orionie”, gdzie panuje spokój, gdzie solidna obsługa i dobra kuchnia.
Kontynuujemy wycieczki górskie, atrakcją jest kolejka linowa na Kasprowy Wierch.
Nabyliśmy bilety i jedziemy na Kasprowy Wierch. W połowie drogi kolejka stanęła, zawiśliśmy nad przepaścią. Wycieczkowicze zamarli w bezruchu, nastała cisza, nikt nie puścił nawet pary z ust. Po dwudziestu minutach wyczekiwania kolejka ruszyła. Przyczyną zatoru był brak dopływu prądu. Z powrotem powróciliśmy pieszo.

W Przemyślanach żyjemy w przyjaźni ze starostą Mikrowiczem. Jest to miły i wesoły człowiek o wysokich walorach społecznych. Wiele zdziałał w powiecie, to też ludność otacza go szacunkiem.
Mikrowicz, poza pracą, lubi życie towarzyskie. Często urządza familijne wycieczki do sąsiednich lasów, gdzie wesoło spędzamy czas. Zabiera wiatrówkę, sądek piwa i różne frykasy. A kiedy zapanował różowy humor, Mikrowicz śpiewał piosenki „legunowe” jak: „Siedzi Kasia nad strumykiem”, a Mietek wtórował: „Dziękuję ci zięciu”. Z wycieczek tych powracaliśmy rozbawieni, pełni humoru i werwy.

Jesienią 1938-go zmieniliśmy mieszkanie. Zajmujemy trzypokojowe mieszkanie z kuchnią i komfortem vis a vis gimnazjum. Dokupiliśmy gabinet, bo wymaga tego stanowisko dyrektora gimnazjum, a z nowym rokiem szkolnym Mietek pojechał z wizytą do Kuratora Okręgu Szkolnego.

Wczesną jesienią otrzymałam od mamy piękne futro karakułowe. W wyborach do rady miejskiej wybrano mnie radną. Ojciec żartuje ze mnie, bo widzi mnie ciągle w roli niezaradnego dziecka. Udowodnię, że i niewiasty potrafią gospodarzyć nie tylko swoim domem, ale i miastem.

Życie gospodarcze ulega poprawie, ale liczba bezrobotnych w Przemyślanach nie maleje, więc nadal działają komitety niesienia pomocy bezrobotnym.
Święta Bożego Narodzenia za pasem. Postanowiono przeprowadzić kwestę na pomoc bezrobotnym.
Poszłam na kwestę w towarzystwie mecenasa Pistola. Na sobie mam futro karakułowe, na palcu pierścionek z brylantem, na drugiej ręce bransoletę, a futro wydziela zapachy perfumy francuskiej. Mecenas Pistol również z futrze, dobrze skrojonym garniturze z angielskiego materiału.
Odwiedzamy domy urzędnicze. Oni nie mieszkają tak, jak ja. Na pierwszy rzut oka dostrzegłam, iż w domach urzędniczych panuje niedostatek. Żony urzędników wygrzebywały resztki, by złożyć datek, aby nie skompromitować siebie wobec kwestarzy. Zastałam i takie domy, które nic dać nie mogły. Panie przepraszały, mówiły: „mąż zabrał pieniądze”.

Z mężem wiodłam długie dyskusje na temat szalonych różnic społecznych, zapytałam:
-Czy nie lepiej byłoby oddać futro na rzecz tych nędzarzy, jak chodzić po kweście?
Mietek uspokoił mnie, powiedział:
-Różnice społeczne były i będą i różnic nikt nie zmieni, bo człowiek zachłanny, a zachłanność stwarza różnice. Długo nurtowały mnie te niesprawiedliwości społeczne i ta obłuda „miłości bliźniego”.