Z początkiem maja mama została zarządzającą trzech willi Sitabay w Panchgani, miejscowości klimatycznej, położonej wysoko w górach Bhor Ghat.
Delegaturę przeniesiono na Pedder Road no.7, do budynku starego, czekającego na rozbiórkę.
Wojna dobiega końca. Butny naród niemiecki po raz drugi dozna porażki. My, Polacy, wyrażamy obawę, by Sowieci nie weszli za daleko w Europę.
Monsun szaleje, potoki wód płyną na szerokość ulic, a chwilami świeci słońce. Na Morzu Arabskim rozhukane fale z impetem uderzają o kamienne falochrony. Budynki nasiąkły wilgocią, roślinność łapczywie spija wodę. Z miasta spływają bakterie, ożyją pola i będzie ryżu w bród.
Do Indii przybył szef wydziału służby zdrowia, dr Alfred Tomanek. Będzie można uniknąć wielu chorób przez zastosowanie profilaktyki.
Od Mietka dalej nie mam wiadomości. Trapi mnie przeczucie, że uległ nieszczęściu. Mietkowi wysłałam drugą paczkę z Indii.
Mama przebywa w cudownym klimacie w Panchgani, a tu, w Bombayu, słońce praży, upały nękają dzień i noc, a powietrze przesycone wilgocią. Wilgoć tak wielka, że nie przepuszcza promieni pozafiołkowych, więc mimo gorąca i słońca, nie opalam się.
Woda w kranach wodociągowych gorąca, a w morzu można zażywać kąpieli przez cały rok. Produkty zywnościowe, nawet suchary, są przechowywane w opakowaniu nasyconym parafiną, albo w puszkach blaszanaych.
Owocami powszechnymi są: banany i orzechy kokosowe, owocujące przez cały rok. Również jest w bród ananasów, mandarynek i słodkich cytryn.
Mimo wojny, wszystko tutaj jest dostępne, sklepy pełne towarów i artykułów spożywczych.
W Indiach, wśród warstw niższych, istnieje kult dla białego człowieka. Anglicy, stanowiący administrację tegoż kraju, są otoczeni kolorową służbą, opływają w wygodach, posiadają samochody, bywają w klubach dostępnych jedynie dla ludzi białych, gdzie służbę stanowią Hindusi. Anglicy nie korzystają z tramwaju, ani z autobusu, posiadają również oddzielne kąpieliska. Biali sahibowie-Anglicy, są w poważaniu, bo są słowni i Anglia słynie z jakości i solidności swych wyrobów.
Pionierami rozwoju życia gospodarczego w Indiach są Parsowie- Irańczycy. Założyli banki, uruchomili przemysł i rozwinęli handel z Europą i dalekim Wschodem.
2 sierpnia doszła nas wiadomość, że w Warszawie wybuchło powstanie. Starsi koledzy są zdania, że powstanie zostanie stłumione biernością Sowietów, bo nie chcą, aby w Warszawie powstał Rząd Polski Podziemnej, stanowiący część składową Rządu Polskiego przebywającego w Londynie, z którym Rosja Sowiecka zerwała stosunki dyplomatyczne. Komunikaty mówią o sukcesach Armii Krajowej, że w Warszawie działa Poczta Polska, a stolica tonie w flagach biało-czerwonych.
Kilka dni później doszła nas wiadomość, że Sowieci odstąpili od Warszawy i pozostawili powstańców na łaskę Niemców, choć przedtem wciąż wzywali Warszawę do zrywu zbrojnego. Warszawa apeluje do Aliantów o pomoc.
Samoloty polskie i brytyjskie zrzucają Warszawie pomoc, również samoloty amerykańskie pomagają Warszawie.
Stara Warszawa, te piękne budowle zabytkowe, legła w gruzach. Niemcy palą i burzą stolicę Polski, aby wykreślić nas z mapy świata i z całą zaciekłością niszczą nas, jako Naród.
Myśl o Warszawie odbiera mi sen, przeżywam grozę sytuacji. Położenie Warszawy musi być groźne, jak kobiety polskie apelują do Papieża o ochronę kobiet i dzieci.
Brytania i Stany Zjednoczone Ameryki uznały Armię Krajową, jako część składową Polskich Sił Zbrojnych. Warszawa dalej walczy. Niemcy bezlitośnie tępią polski opór i do tej haniebnej roboty uzywają Ukraińców i Własowców.
3 października doszła nas smutna wiadomość, że powstanie warszawskie upadło. Ocalałe resztki, z generałem Bór Komorowskim, poddały się Niemcom, a ludność cywilną wypędzili Niemcy do Pruszkowa, by do reszty zburzyć Warszawę. Na apel przeprowadziliśmy zbiórkę pieniężną na Pruszków, by przyjść z pomocą bezdomnym Rodakom.
Pod koniec monsunu Indie przeżywają ganpati, uroczystości ku czci boga Ganesza, syna Sziwy i bogini Parwati. Ganesz jest opiekunem dziewic i domów.
Ulicami miasta przeciągają procesje z posążkami boga Ganesza, wyobrażanego z łbem słonia. Procesjom towarzyszą tancerze i muzykanci z bębnami i dzwoneczkami. Tysiące procesji podąża ku wybrzeżom morza, gdzie wśród ceremonii, topią posążki Ganesza, by więcej nie zsyłał na ludzi monsunu.
Na peryferiach Bombayu żyją Pariasi-Maharowie, tak zwani „nietykalni”. Mieszkają pod szałasami skleconymi ze starych blach, worków i skrzyń. Szałasy niskie, półziemianki. Wokół szałasów biegają dzieci, są nagie, opasane w biodrach sznurkami. Posłania Maharów stanowią stare kołdry lub worki. Niewiasty siedzą w kucki i przebierają ryż, stanowi ich główne pożywienie. Maharowie żyja w poligamii, ale są wypadki, że niewiasta ma kilku mężów. Do szkół nie chodzą, są analfabetami.
Hindusi zmarłych nie grzebią, tylko spalają na stosie. Parsowie zaś składają ciała zmarłych w wieżach milczenia na pożarcie sępom. Jedynie wyznawcy Islamu i chrześcijanie grzebią zmarłych. Zwyczajem wschodnim, udział w pogrzebie biorą jedynie mężczyźni, zwyczaj ten przestrzegają również i inne wyznania.
Październik 1944. Otrzymałam z powrotem listy wysłane do Mietka, z pismem od angielskiej cenzury wojskowej, podpisane przez generała. Zagroził sankcjami i poucza, że nie wolno wysyłać listów za pośrednictwem osób trzecich, w tym wypadku za pośrednictwem Jana Szeligowskiego w Ankarze.
Z miejsca wysłałam do Mietka list za pośrednictwem Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Genewie oraz paczkę odzieżową.
Minęły szóste święta Bożego Narodzenia, nie przyniosły ludzkości upragnionego pokoju.
Niemcy skracają front- tak brzmią ich komunikaty. Dochodzimy do kresu naszej tułaczki, za rok odetchniemy Polską, naszymi lasami i łąkami. Dość mamy egzotyki, słońca i upałów.
Rok 1945 powitaliśmy jako rok wolności, rok powrotu do Ojczyzny.
30 stycznia, za pośrednictwem gazet angielskich, doszła nas wiadomość, że obóz jeńców wojennych II C. Woldenberg, wpadł w ręce Sowietów.
Środa, 12 lutego 1945. Na frontach rozgrywają się ostatnie akty drugiej wojny światowej. Idę do biura, jak każdego innego dnia. Niosę kartoteki tych chorych, których wczoraj odwiedziłam w szpitalach. Spieszno mi, bo dochodzi godzina rozpoczęcia pracy.
Przechodząc przez biura, zastałam koleżanki i kolegów siedzących przy biurkach, a ich twarze są smutne, nawet nie odpowiedzieli na pozdrowienie.
Usiadłam za biurkiem, przygotowywałam kartoteki, aby zdać sprawozdanie doktorowi z wczorajszego obchodu chorych. Po chwili wszedł dr Tomanek, był dziwnie poirytowany, rzucił teczkę na biurko, spojrzał na mnie, że ze spokojem załatwiam sprawy, po czym zasapanym głosem powiedział:
-Zdradzili nas. Wydali katolicką Polskę w szpony Rosji Sowieckiej.
Wypadło mi z rąk pióro, zapytałam:
-Panie doktorze, cóż się stało?
-W Jałcie, na Krymie, prezydent Roosevelt i premier Churchill ulegli Stalinowi, uznali komitet lubelski za rząd polski z tym, że zostanie dokooptowanych kilku członków Rządu Londyńskiego i kto wie, co zrobią z nami?- powiedział dr Tomanek.
-To hańba w historii świata, kosztem Polski chcą wygrać wojnę z Japonią- powiedziałam.
Pod koniec lutego gazety doniosły, że polscy jeńcy wojenni z obozu II C w części wpadli w ręce Amerykanów, ale większość zagrabili Sowieci i że wywieziono ich do Polski i są trzymani w obozach pod Łodzią i Krakowem.
8 marca 1945. Po rocznej przerwie otrzymałam od Mietka list datowany 12 kwietnia 1944. List ten wstrząsnął do głębi moją duszą. Czytam ten okrutny list, targający uczuciami duszy. Mąż mój zszedł z drogi prawdy, kroczy nad przepaścią, stał się ateistą.
Noc w Bombayu upalna, jak każda inna noc. Słowa listu wirują mi po głowie. Jego logika jest sprzeczna. Raz widzi szatańskie moce roznoszące jego szczęście, to znowu zaprzecza istnieniu Boga i widzi siebie, jako kowala własnego losu.
Widocznie na wyobraźnię jego wpłynął Friedrich Nietzche. Nietzche z jednej strony ulegał wływom mazdajanizmu: dobru-złu, światłu-ciemnością, z drugiej strony wyłonił nadczłowieka, władczego człowieka, gardzącego słabością, a wyznającego siłę mocy. W konsekwencji zaś odrzucił Nietzche wszelką pomoc i pociechę religijną, rezygnując ze szczęścia w innym świecie. Nadczłowiek Nietzchego jednoczy w sobie wszystkie cnoty męskie, które czynią życie ziemskie rzekomo pełniejsze.
Mąż mój uznaje siłę mocy szatańskich, widzi w nich czynnik niszczycielski, ale odrzucił siłę dobra, gdyż duch jego utracił moc nad ciałem. Siła dobra jest prostą w założeniu, silna w postawie i nie szuka zwolenników. Siłę dobra trzeba pojąć. Nie zawsze ludzka wielkość jest wielkością duchową. I ten Hindus, który w kamieniu widzi swego Boga, nie odbija od prawdy.
Wyszłam na balkon, niebo było pokryte gwiazdami, bez cienia chmurki, a strzelistą palmę kokosową skąpał blask księżyca. Panuje cisza, noc bezwietrzna. Na Pedder Road jarzą się latarnie gazowe, ulica pusta, nie widać żywej duszy, jedynie gdzieniegdzie migocą w oknach domów blade światełka, a naprzeciwko, pod garażami i na środku chodnika, śpią snem twardym bezdomni Hindusi.
Noc parna i duszna, godziny wloką się leniwie. Zegar na portalu bramy, wiodącej do świątyni Maha Laxmi z uporem wydzwania godziny. Słyszę gongi. To patani obwieszczają swą służbę stróżów.
Łóżko twarde, z drzewa tikowego, a materac z bawełny ugniata.
Uklękłam na gołej posadzce, ułożonej ze zdobionych płytek i zaniosłam w imieniu niewierzącego Mietka, modły do Stwórcy i Pana. Szepcę słowa modlitwy:
„Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela Nieba i Ziemi”
Przyjm Panie modlitwę od niego, oświeć go i przebacz mu bluźniercze słowa listu.
Na zegarze hinduskiej świątyni Maha Laxmi wybiła godzina pierwsza. Musnął chłodny wiaterek, a szafa tikowa poczęła żałośnie i przeraźliwie jęczeć. Usiadłam na łóżku, przetarłam oczy wsłuchana w jęki szafy. To nie ułuda, to nie imaginacja, szafa rzeczywiście jęczy. Jęki ani na chwilę nie ustają.
Wstałam, otworzyłam drzwi szafy, a szafa dalej jęczy. Jęki wydobywają się z każdej cząstki szafy. Są żałosne. Doszłam do przekoniania, że mieszkam w Indiach, kraju tajemnej yogi, gdzie Hindusi wierzą w reinkarnację duszy.
Odmawiam modlitwę za dusze zmarłych. Ledwo ukończyłam modlitwę, przez drzwi balkonu wtoczył się blask księżyca, a z narożnika pokoju usłyszałam szyderczy chichot.
-Nie kuś mnie, odejdź, nie mieszaj mi słów modlitwy zanoszonej przed tron Pana naszego.
Szafa przestała jęczeć, ustał chichot, gwiazdy na niebie przyblakły.
Mama listu Mietka pojąć nie może. Orzekła, że ta długotrwała niewola uderzyła mu na mózg.